Kręte były ścieżki ochotników do odrodzonego Wojska Polskiego na przełomie 1918 i 1919 roku. Przybywali oni z bagażem doświadczeń z armii byłych zaborców, z Legii Cudzoziemskiej, posmakowawszy emigranckiego chleba w obu Amerykach, a nawet nad chińską granicą. Pierwszy raz też pod polskie sztandary tak licznie ruszyli polscy chłopi i czasem była to droga bardziej wyboista niż ta z Brazylii czy Syberii, choć zaczynała się jedynie w podkarpackiej wsi…
Na cud odzyskania niepodległości przez Rzeczpospolitą złożyło się kilka szczęśliwych okoliczności, a tą najważniejszą była oczywiście przegrana w Wielkiej Wojnie zaborczych państw – Niemiec i Austro-Węgier oraz rewolucja w sojuszniczej z aliantami Rosji. O tym fakcie mówi się najczęściej, ale równie istotne były kwestie wewnętrzne, a zwłaszcza przebudzenie świadomości narodowej na polskiej wsi. Był to proces długi i bolesny, a do tego hamowany przez władze zaborcze we wszystkich trzech zaborach. Wielka wojna niewątpliwie go przyspieszyła, choć jego owoce w pełni dojrzały dopiero w 1920 roku, kiedy wieś nie okazała się głucha na apele obrony ojczyzny i obietnicę reformy rolnej ogłoszonej przez „premiera bez krawata” Wincentego Witosa.
Kpr. Jakub Wysocki (1900-1920), bohater spod Dytiatyna.
Fot. z archiwum Henryka Kamińskiego |
Józef Wszołek |
W latach 1914–1918 wieś wciąż była „uśpionym olbrzymem”, jak o niej pisali wówczas publicyści. Większość chłopów wyczekiwała, co przyniesie koniec tej strasznej wojny – oczywiście oprócz tych, którzy zostali powołani do wojska. Chłopscy ochotnicy w formacjach narodowych – jak Legiony Polskie komendanta Józefa Piłsudskiego – to był wciąż ewenement, ale zdarzali się i tacy już wtedy!
Trofeum wojenne: kałamarz
Pod tym względem parafia Rożnowice leżąca w malowniczej okolicy Biecza i Gorlic była naprawdę wyjątkowa. W latach I wojny światowej nazywała się ona Rozembark (Różana Góra, a nazwa wywodziła się stąd, że jej wsie lokowane były w średniowieczu na prawie niemieckim – zmieniono ją na Rożnowice po 1945 roku). Otóż z owej parafii na ochotnika pod polskie sztandary poszło aż czterech chłopskich ochotników: dwóch do Legionów Polskich, jeden do Błękitnej Armii we Francji, a ostatni, najmłodszy z nich, już w Wojsku Polskim zginął śmiercią bohatera w 1920 roku.
Kałamarz z kości słoniowej – trofeum wojenne Józefa Wszołka, które nosił w plecaku na kilku wojnach.
Rok temu 11 listopada gościłem w domu Józefa i Aleksandra Czyżyków w Rożnowicach, którzy pokazali mi pamiątki po swoim pradziadku od strony matki st. sierż. Józefie Wszołku z armii gen. Józefa Hallera. Oprócz dokumentów i zdjęć zobaczyłem finezyjny kałamarz z kości słoniowej. „To dziadek zdobył jeszcze jako żołnierz c.k. armii na froncie włoskim i z tym kałamarzem w plecaku wstąpił do polskiego wojska we Francji, a później nosił go w wojnie z Ukraińcami i bolszewikami i przyniósł nienaruszony do domu” – opowiedział mi jego historię Józef Czyżyk. Istotnie, dokumenty to potwierdzają: 8 listopada 1918 roku Józef Wszołek wstąpił na ochotnika (dostawszy się wcześniej do niewoli) do Błękitnej Armii. W jej szeregach latem 1919 roku wrócił do kraju i od razu pomaszerował na front; po wojnie w 1920 roku wrócił do Rozembarku i gospodarzył jako powszechnie szanowany weteran, który był w świecie i bił się na różnych frontach.
Ułani, ułani…
Na parafialnym cmentarzu w Rożnowicach można znaleźć mogiłę kolejnego chłopskiego syna, który podzielił „straceńców los” i został legionistą Piłsudskiego. Wachmistrz Michał Firlit w 1914 roku jako młody chłopak wyjechał z sąsiadującego z Rozembarkiem Bugaja do Zakopanego. Tam miał się uczyć fachu kuśnierza, ale żołnierka bardziej mu widać podpasowała, gdyż znalazł się w 3 Pułku Piechoty Legionów Polskich. Niedługo jednak służył w piechocie, bo następnego roku był już ułanem w 2 szwadronie II Dywizjonu Kawalerii Legionowej rtm. Zbigniewa Dunina-Wąsowicza. Firlit brał udział w słynnej i straceńczej szarży pod Rokitną 13 czerwca 1915 roku, ale krzyż Virtuti Militari i awans na wachmistrza dostał w wojnie polsko-bolszewickiej już jako szwoleżer 2 Pułku Szwoleżerów Rokitiańskich. Dokonał wtedy czynu godnego pana Skrzetuskiego z Sienkiewiczowskiej trylogii. W maju 1920 roku, dostawszy się do niewoli, podczas przesłuchania celowo wyolbrzymił polskie siły, a następnie uciekł plutonowi egzekucyjnemu, przedarł się przez linię frontu i wrócił do swego oddziału. Okazało się, że przez zeznania Firlita bolszewicy bez walki wycofali się z zajętych pozycji.
Kawalerzystą w Legionach został też Kazimierz Przybylski z Rozembarku, który dostał takiej „fanaberii”, że pod komendę Piłsudskiego poszedł z koniem wyprowadzonym z ojcowskiej stajni. Bił się i on dzielnie z bolszewikami w 1920 roku, za co otrzymał Krzyż Walecznych. Z tym krzyżem związana jest taka ciekawa historia, że gdy w styczniu 1945 roku wkroczyła tu Armia Czerwona, schowano go w strzesze dachu. Dopiero po latach, w czasie rozbiórki starego domu, wypatrzyła go w słomie… sroka.
„Spartanin” spod Dytiatyna
O czwartym ochotniku do Wojska Polskiego – Jakubie Wysockim – można powiedzieć: „urodzony żołnierz”. Jeszcze jako nieletni ochotnik w 1917 roku posmakował piekła frontu włoskiego w c.k. armii. I tak mu wojaczka weszła w krew, że w trzy lata później na ochotnika wstąpił do Wojska Polskiego i rozpoczął służbę u „królowej wojny” – w artylerii. Awansował na kaprala w 2 Dywizjonie 1 Pułku Artylerii Górskiej z Nowego Sącza.
W bojach z konarmią Budionnego pod Lwowem Wysocki był podoficerem 4 baterii kpt. Adama Zająca. 16 września w bitwie pod Dytiatynem, nazwanej polskimi Termopilami, 4 bateria zyskała miano „baterii śmierci” – jej żołnierze po wyczerpaniu amunicji bronili się do ostatniego i wszyscy polegli. Według przekazów rodzinnych, kpr. Jakub Wysocki zginął jako jeden z ostatnich, przeszyty kozackimi pikami. „Bateria śmierci” odznaczona została pośmiertnie Virtuti Militari.
Mała parafia na podkarpackim szlaku – cicho tu i spokojnie – a na parafialnym cmentarzu leżą czterej chłopscy bohaterowie, którzy wcielili w życie hasło z kosynierskiego sztandaru: „Żywią y bronią”. Było ich niewielu, bo nie mogło być inaczej po długich latach nędzy, niewoli, pańszczyzny i polityki zmieniania polskiego chłopa w „chłopa cesarskiego”, ale już w latach II wojny światowej ich dzieci oraz dzieci ich sąsiadów w większości służyły w Armii Krajowej i Batalionach Chłopskich. Rozpoczęli sztafetę Niepodległości i oby ona trwała.
autor zdjęć: Zdjęcia z archiwum Piotra Korczyńskiego
komentarze