Amunicja konwencjonalna może stanowić większe zagrożenie niż chemiczna, bo znajduje się zwykle w płytkich wodach, gdzie jest dużo organizmów, a uwalniające się związki są rakotwórcze i przedostają się do łańcucha pokarmowego – mówi prof. Jacek Bełdowski z Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk w rozmowie z miesięcznikiem „Polska Zbrojna”. Numer 4/2025 wciąż w sprzedaży.
Amunicja pozostawiona na Bałtyku w wyniku działań bojowych. Fot. 13 dTr
Choć od zakończenia II wojny światowej minęło 80 lat, marynarka wojenna ciągle ma ręce pełne roboty z amunicją z tego czasu. Ile jej jeszcze może leżeć na dnie Bałtyku?
Prof. Jacek Bełdowski: Na Głębi Gotlandzkiej i Bornholmskiej, gdzie po II wojnie światowej dokonano największych celowych zatopień amunicji chemicznej, znajduje się odpowiednio 2 tys. ton i 38 tys. ton takich materiałów. Do tego dochodzi około 150 tys. ton bojowych środków trujących znajdujących się w ładowniach ponad 70 wraków w cieśninie Skagerrak.
A co z amunicją konwencjonalną?
Tego nie da się policzyć. Przyjmuje się liczbę pół miliona ton, ale więcej w tym zgadywania niż odnoszenia się do konkretnych wskazań. Wiemy o 200 tys. niewyciągniętych min morskich, z których każda waży około tony. Znamy przybliżoną zawartość ładowni wraków, ale ile było niewybuchów lotniczych, torped, które gdzieś zabłądziły, tego nie da się określić.
Fot. arch. Jacka Bełdowskiego
Amunicja zagubiona czy pozostawiona na Bałtyku w wyniku działań bojowych to jedno, ale wspomina Pan też o celowym zatapianiu amunicji chemicznej już po wojnie. Z czego to wynikało?
Kriegsmarine już w 1945 roku zatopiła swoje pociski moździerzowe zawierające tabun. Kolejne takie działania wynikały z postanowień poczdamskich, zakładających demilitaryzację Niemiec. W praktyce oznaczało to, że alianci musieli przejąć niemiecką amunicję, przyjąć do swoich zasobów lub, w przypadku amunicji chemicznej, pozbyć się jej w taki sposób, jaki uznają za stosowny.
Wrzucenie pocisków do morza było najprostszą metodą, ale czy nie brano wtedy pod uwagę wpływu na środowisko?
W tamtym czasie stan wiedzy o oceanografii był sporo niższy niż obecnie i dominowało przeświadczenie, że na dużych głębokościach nic nie żyje. Zakładano, że na dnie morza czy oceanu osady spokojnie się odkładają i robią się z tego skały. Takie przekonanie panowało jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Dużo więcej wiedziano zaś o wpływie amunicji chemicznej, bojowych środków trujących na środowisko lądowe. Po I wojnie światowej neutralizowano je poprzez wypalenie w pobliżu Verdun i do dziś nic tam nie rośnie, a na okolicznych polach widoczne są ślady skażenia.
Kiedy badacze zaczęli dostrzegać problemy wynikające z zatapiania amunicji?
Kilka prac studyjnych powstało w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, również w Polsce, ale były to rozważania teoretyczne. Dopiero w późnych latach osiemdziesiątych Rosjanie zaczęli rzeczywiście badać stężenie arsenu w okolicach Głębi Bornholmskiej i Skagerraku. Na pierwszy przełom trzeba było jednak czekać do 1995 roku, kiedy ukazał się raport grupy z Komisji Ochrony Środowiska Morza Bałtyckiego, zwanej Helsińską lub HELCOM. Dekadę później ruszył program MERCW (Modelling of Ecological Risks Related to Sea-Dumped Chemical Weapons, czyli modelowanie zagrożeń ekologicznych związanych z zatopioną w morzu bronią chemiczną), który był pierwszym zintegrowanym projektem Unii Europejskiej skupionym na tym zagadnieniu.
Fot. arch. Jacka Bełdowskiego
Jak wyglądało to modelowanie zagrożeń?
W ramach MERCW badano sonarami Głębię Bornolmską, szukano zanieczyszczenia osadów, przy czym ówczesny stan wiedzy był niski. Naukowcy szukali bowiem produktów rozkładu, które przewidzieli tylko teoretycznie. Wyliczyli sobie, jakie związki chemiczne powinny się znajdować w skażonych osadach, i na podstawie wyników z próbek doszli do wniosku, że iperyt nie stanowi problemu. Uznali, że albo w ogóle się nie uwalnia, albo zdążył się rozłożyć i nie ma po nim śladu. Co ciekawe, takie „odkrycie” przedstawili kilka lat po publikacji naukowców z Wojskowej Akademii Technicznej, którzy w 2001 roku przebadali bryłę iperytu wyłowioną przez rybaków. Polacy udowodnili, że iperyt w środowisku morskim rozkłada się na 50 różnych szkodliwych związków, których specjaliści z MERCW nie mieli w swoich badaniach.
Kolejne takie badania odbywały się już z Pana udziałem.
W 2010 roku zostałem zaproszony do uaktualnienia raportu HELCOM z 1995 roku jako jeden z ekspertów od zanieczyszczenia osadów. W międzynarodowej grupie znaleźli się też koledzy z Akademii Marynarki Wojennej, z którymi kontynuowałem współpracę przy kolejnych projektach. Wtedy zaczęła się bowiem cała seria inicjatyw unijnych i natowskich, która trwa do dziś.
Pobieranie próbek osadów w pobliżu broni chemicznej. Fot. Jacek Bełdowski
Zagrożenie dla środowiska ze strony zatopionej amunicji często przedstawia się jako nomen omen tykającą bombę, która w pewnym momencie musi wybuchnąć. Zgadza się Pan z taką wizją?
Tykająca bomba to jedna z teorii, według której cała amunicja kiedyś skoroduje, doprowadzi do katastrofy środowiskowej i zniszczenia życia w Bałtyku. Przeciwstawne stanowisko mówi o tym, że broń zalegająca na dnie morza koroduje w różnym tempie, w zależności od warunków panujących na danym obszarze, więc nie może dojść do nagłego skażenia. Poza tym – mówią zwolennicy tej teorii – większość amunicji znajduje się w kilku skupiskach, morze jest duże, więc jeśli dojdzie do skażenia, to raczej lokalnego. Ekosystem zostanie osłabiony, ale Bałtyk nie umrze. Kto ma rację? Niestety, tego nie wiemy bez monitoringu, czyli powtarzalnego i długotrwałego badania zmienności warunków w konkretnym miejscu. A na to badacze nie dostają środków.
W naukach przyrodniczych kluczowe jest określenie ryzyka i zagrożenia. Badacze są zgodni, że zagrożenie występuje na pewno, bo znamy przykłady materiałów toksycznych, które się uwalniają z amunicji do wód Bałtyku. Ale ryzyko musi się odnosić do konkretnego organizmu czy populacji. Przełom we wskazaniu ryzyka mogą przynieść nasze badania, które przeprowadzimy w 2026 roku na larwach dorsza. W pewnym miejscu znajdują się one na głębokości 60 m, czyli 20 m ponad zatopioną amunicją chemiczną – będziemy zatem badać, w jakim stopniu taka „bariera” chroni larwy przed skażeniem.
Dodam jeszcze, że amunicja konwencjonalna może stanowić większe zagrożenie niż chemiczna, bo znajduje się zwykle w płytkich wodach, gdzie jest dużo organizmów, a uwalniające się związki są rakotwórcze i przedostają się do łańcucha pokarmowego. Amunicja chemiczna jest z kolei bardziej toksyczna, ale zatopiona dalej od brzegu i ryby, które trafiają na nasze talerze, mają z nią mniejszą styczność. Co nie znaczy, że w okolicach zatopień bojowych środków trujących pomimo ostrzeżeń nie odbywa się połów ryb.
Jakie inne zagrożenia stwarza obecność amunicji chemicznej w Bałtyku?
Taka amunicja jest w większości przypadków zatopiona głęboko i po 80 latach już się nie przemieszcza. Tuż po wojnie zdarzały się przypadki, że bomby czy inne pociski były wyrzucane na plażę i ludzie mieli z nimi kontakt. W efekcie lądowali w szpitalu z poparzeniami, tracili wzrok itp. Dziś realne zagrożenie stwarza głównie biały fosfor, który jest lekki i wydostaje się ze skorodowanych bomb zapalających. W rejonie Zatoki Ryskiej i wyspy Uznam do dziś dochodzi do groźnych poparzeń, bo biały fosfor znajdowany na brzegu przypomina bryłki bursztynu. Gdy wsadzi się go do kieszeni, po wyschnięciu i ogrzaniu własnym ciałem taki „bursztyn” zaczyna się gwałtownie palić.
Fot. Ariel Szczepański/13 dTr
W ostatnim czasie marynarka wojenna rozpoczęła detonację w Zatoce Gdańskiej około 1200 kg materiałów wybuchowych, w tym pocisków artyleryjskich i bomby lotniczej. Jak często przeprowadzane są takie akcje?
Jako naukowcy – nie wiemy. A raczej wiemy tylko tyle, ile podawane jest w mediach. Marynarka prowadzi takie działania interwencyjnie, gdy amunicja z czasów wojny zostaje wykryta przy okazji różnych prac inwestycyjnych, ale nie włącza nas do swoich działań. Chcielibyśmy wiedzieć, jakie stosują metody, w jakim rejonie detonują, jak to wpływa na faunę, ale próby uzyskania takich informacji nie przyniosły żadnych efektów. Zakładam, że poszczególne przypadki są konsultowane z agencjami ochrony środowiska. Odpowiedzi na wiele pytań w tej materii może przynieść tworzony właśnie raport, który zbiera regulacje prawne z całego Bałtyku, m.in. dzięki zaangażowaniu Akademii Marynarki Wojennej.
Na czym polega projekt MUNIMAP, którym Pan się obecnie zajmuje?
To kolejna międzynarodowa inicjatywa, która polega na stworzeniu mapy drogowej remediacji – czyli zmniejszenia ilości substancji zagrażających środowisku lub ograniczenia rozprzestrzeniania się ich – amunicji chemicznej i konwencjonalnej zatopionej w Bałtyku. MUNIMAP zakłada kompleksowe podejście do zbadania i rozwiązania problemu. A raczej stworzenia instrukcji obsługi, z której będą mogły korzystać państwa bałtyckie. Program ruszył w lutym 2024 roku, wkrótce rozpoczną się narady i pojawią się rekomendacje. Oprócz tego działamy bezpośrednio na morzu, oceniając skuteczność remediacji, będziemy prowadzić mapowanie dna najnowszymi metodami, zatopimy też system monitoringu w pobliżu jednego z wraków z amunicją. Z każdego takiego rejsu przywozimy również próbki, by sprawdzić obecność bakterii rozkładających materiały wybuchowe lub bojowe środki trujące.
Krótko mówiąc, praca wre.
Dzieje się bardzo dużo i na szczęście nie tylko my zajmujemy się problemem zatopionej amunicji. Niebawem ruszy duży program finansowany z Krajowego Planu Odbudowy, nadzorowany przez Urząd Morski w Gdyni. Zakłada on zbadanie przez AMW, Uniwersytet Morski i firmy prywatne dwóch wraków oraz lokalizacji w pobliżu Głębi Gdańskiej i Rynny Słupskiej. Od dawna wiemy, że broń chemiczna tam jest, nie wiemy natomiast, czy skażenie się zwiększa, a jeśli tak, to o ile. Rozpoczęcie takich badań jest więc bardzo potrzebnym i długo oczekiwanym krokiem.
Prof. Jacek Bełdowski jest pracownikiem Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk. Zajmuje się tematyką amunicji chemicznej i konwencjonalnej leżącej na dnie Bałtyku, m.in. jako koordynator unijnych i natowskich programów badawczych.
autor zdjęć: 13 dTr, arch. Jacka Bełdowskiego, Jacek Bełdowski, Ariel Szczepański/13 dTr

komentarze