Zależy mi na tym, żeby zbudować zdolności obronne w jak największym stopniu na bazie polskiego przemysłu obronnego. W 2019 roku wartość kontraktów zawartych z rodzimymi przedsiębiorstwami wyniosła 6,8 mld zł, czyli prawie dwa razy więcej niż w ubiegłych latach – mówi minister Mariusz Błaszczak. Wywiad z szefem MON ukazał się w styczniowym numerze miesięcznika „Polska Zbrojna”.
W czasie szczytu w Londynie szef polskiego MON-u spotkał się m.in. z doradcą prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego Robertem C. O’Brienem.
Tuż przed szczytem NATO w Londynie pojawiła się bardzo krytyczna wypowiedź prezydenta Francji o kondycji Sojuszu Północnoatlantyckiego. Jak pan ocenia efekty tego spotkania?
Mariusz Błaszczak: Uważam, że było ono udane zarówno dla Sojuszu Północnoatlantyckiego jako całości, jak i dla Polski oraz naszego regionu. Tę pozytywną ocenę można rozpatrywać na kilku płaszczyznach. W kontekście symbolicznym, historycznym – na szczycie obchodziliśmy 70. rocznicę powstania najsilniejszego sojuszu polityczno-wojskowego w historii, a także 30. rocznicę upadku żelaznej kurtyny, który m.in. umożliwił nam dołączenie do tego grona. Należymy do niego od ponad 20 lat. Na płaszczyźnie politycznej spotkanie w Londynie potwierdziło jedność i spójność Sojuszu. Co szczególnie istotne, wszystkie państwa NATO podtrzymały swoje zobowiązanie do obrony kolektywnej w wypadku kryzysu. Słynna zasada muszkieterów „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” jest więc aktualna, co wyraźnie zakomunikowano światu, w tym potencjalnym adwersarzom. Ponadto, szczyt potwierdził, że polityczne zobowiązania Sojuszu są konsekwentnie wypełniane. Doskonałym przykładem jest inicjatywa gotowości NATO. Zgodnie z planem na londyńskim szczycie sojusznicy zadeklarowali wydzielenie sił potrzebnych do wdrożenia tej inicjatywy, czyli 30 batalionów, 30 okrętów i 30 eskadr lotniczych, dostępnych dla Sojuszu w ciągu 30 dni. Na szczycie potwierdzono też postęp prac sojuszniczych w wielu innych ważnych kwestiach, takich jak m.in. wzrost wydatków obronnych, zwalczanie wszelkiego rodzaju zagrożeń, w tym rakietowych, terrorystycznych, hybrydowych czy cybernetycznych, uznanie przestrzeni kosmicznej za kolejną domenę operacyjną. Są to konkretne inicjatywy zwiększające bezpieczeństwo państw i społeczeństw NATO. Polska delegacja, z Prezydentem Andrzejem Dudą na czele, odniosła w Londynie sukces. Zabiegi prezydenta przyczyniły się do uzgodnienia przez Turcję na poziomie politycznym planów obronnych dla naszego regionu. Ponadto Andrzej Duda odegrał czołową rolę w zorganizowanym przez prezydenta USA spotkaniu sojuszników spełniających wymagania dotyczące wydawania co najmniej 2% PKB na obronność. Jest to wyraźne potwierdzenie słuszności polskiej oceny na temat silnej kondycji Sojuszu Północnoatlantyckiego. Zatem nie podzielamy wątpliwości prezydenta Emmanuela Macrona.
Przed szczytem pojawiły się niepokojące informacje o stanowisku Turcji, która w zamian za poparcie chciała zaakceptowania przez Sojusz jej operacji militarnych w Syrii. Czy udało się zachować dotychczasowe stanowisko państw sojuszniczych w sprawie wschodniej flanki NATO?
Na spotkaniu w Londynie potwierdzono kontynuację procesu wzmacniania flanki wschodniej NATO, czyli m.in. zwiększania bezpieczeństwa Polaków. Przypomnę, że od szczytu w Newport w 2014 roku Sojusz, głównie z powodu agresywnej polityki Rosji, prowadzi intensywny, największy od czasów zimnej wojny proces dostosowania się do współczesnych zagrożeń. Jego celem jest m.in. właśnie zapewnienie bezpieczeństwa flanki wschodniej, w tym Polski. Rezultaty tego procesu są znaczące, wymienię jedynie kilka z nich, szczególnie istotnych z polskiego punktu widzenia: wzmocnienie Sił Odpowiedzi NATO, rozmieszczenie bojowych sił wzmocnionej wysuniętej obecności NATO w Polsce i państwach bałtyckich, zwiększanie wydatków obronnych. Szczyt w Londynie potwierdził, że Sojusz Północnoatlantycki dysponuje odpowiednimi narzędziami wojskowymi do skutecznej obrony wszystkich państw członkowskich, w tym Polski.
Czy Stany Zjednoczone są gotowe zachować swoją zwiększoną po 2014 roku obecność wojskową na wschodzie NATO?
Średniorocznie w Polsce przebywa na zasadzie rotacyjnej około 4,5 tys. amerykańskich żołnierzy. Podpisane w czerwcu i wrześniu 2019 roku przez prezydentów Polski i USA dwie deklaracje określają kluczowe, z punktu widzenia interesów naszego kraju, projekty trwałej obecności wojsk amerykańskich w RP, dotyczące m.in. zdolności dowodzenia, rozpoznania, sił specjalnych oraz infrastruktury na potrzeby przyjęcia dodatkowych sił. Uzgodniliśmy wspólnie ze stroną amerykańską, że te projekty mają docelowo doprowadzić do wzrostu obecności sił zbrojnych USA o około 1 tys., do poziomu co najmniej 5,5 tys. żołnierzy średniorocznie. Biorąc pod uwagę bieżącą liczbę wojsk amerykańskich i planowane wzmocnienie, możliwe będzie szybkie rozmieszczenie sił USA wielkości dywizji, a w przyszłości – w ramach oceny sytuacji bezpieczeństwa w regionie – dalsze wzmocnienie obecności amerykańskich wojsk w Polsce.
Politycy amerykańscy coraz więcej uwagi poświęcają strefie Azji i Pacyfiku, gdzie jako swego najgroźniejszego globalnego rywala postrzegają Chiny. Czy taka zmiana strategii może stanowić zagrożenie dla NATO?
Oczywiście zdajemy sobie dobrze sprawę z tendencji w amerykańskich sferach rządowych i politycznych. Trzeba pamiętać, że Stany Zjednoczone są mocarstwem globalnym, mającym liczne interesy polityczne czy gospodarcze w regionie Pacyfiku. Niemniej jednak łączą je z Europą szczególne więzi – kulturowe, polityczne, gospodarcze czy wojskowe. Mówimy przecież o państwie, które walczyło w obu wojnach światowych na Starym Kontynencie, następnie udzieliło wsparcia w powojennej odbudowie gospodarczej, walnie przyczyniło się do zakończenia zimnej wojny, a w końcu poparło przemiany w naszym regionie oraz akcesję Polski i krajów sąsiednich do NATO. Należy także pamiętać, że Stany Zjednoczone nie przestały angażować się w funkcjonowanie Sojuszu i zapewnienie bezpieczeństwa Europie. Są i będą liderem NATO. Wnoszą do niego kluczowy wkład finansowy, polityczny i wojskowy oraz angażują się w niezliczoną ilość inicjatyw i projektów sojuszniczych. Co więcej, w ostatnich latach mamy do czynienia z tendencją zwiększania obecności wojskowej Stanów Zjednoczonych w naszym regionie, zwłaszcza w Polsce.
Problemem są napięcia w relacjach USA z niektórymi z europejskich członków Sojuszu Północnoatlantyckiego. Od lat Amerykanie nie ukrywają niezadowolenia z tego, że część państw nie zwiększa wydatków na obronę.
Nie mówiłbym tu o napięciach, a raczej o zdrowej presji w kwestii obowiązku ponoszenia wydatków na obronność na poziomie 2% PKB. Warto jednak zwrócić uwagę na pozytywny aspekt amerykańskich postulatów. Stany Zjednoczone chcą silniejszego NATO, które będzie wydawać na obronę jeszcze więcej niż obecnie. Dzięki temu Sojusz stanie się lepiej przygotowany do odpowiedzi na obecne wyzwania. Uznajemy amerykańskie postulaty. Tylko osiem państw, w tym także Polska, może pochwalić się takimi nakładami. Tu chodzi o nasze bezpieczeństwo. Na szczycie w Londynie podsumowano proces zwiększania wydatków obronnych NATO. Co istotne, zaprezentowane dane są zdecydowanie satysfakcjonujące. Sojusznicy, nie licząc Stanów Zjednoczonych, w ciągu ostatnich pięciu lat zwiększyli wydatki na ten cel łącznie o 130 mld dolarów amerykańskich, a w 2024 roku ta kwota może wynieść aż 400 mld. Fakty są więc jednoznaczne – NATO przeznacza na obronność ogromne kwoty.
Budowa własnych zdolności obronnych jest ważna nie tylko w kontekście członkostwa w NATO. Jak ocenia pan rozwój wojsk obrony terytorialnej i proces tworzenia 18 Dywizji Zmechanizowanej?
Zapewnienie Polakom bezpieczeństwa jest moim priorytetem, więc konsekwentnie rozwijamy nasze zdolności obronne. Proces formowania WOT-u wymaga czasu, ale i chęci. Na to na szczęście nie narzekamy, bo Polacy chcą służyć w wojsku i bardzo odpowiada im taka formuła. Nasz kraj potrzebował terytorialsów, ich zapału, ale również kompetencji i doświadczenia. Teraz powstaje zachodnia ściana WOT-u. Równocześnie brygady, które zostały utworzone w pierwszym etapie, już osiągają gotowość bojową. A mówimy tu o niemal 25 tys. ludzi, którzy są w stanie zareagować na wezwanie w bardzo krótkim czasie – w razie zarówno kryzysu w kraju, jak i zagrożenia zewnętrznego. To realna siła. Zresztą potrzebę jej istnienia udowodniono podczas niedawnych powodzi na południu kraju. Co do decyzji o utworzeniu Żelaznej Dywizji, czwartej w Wojsku Polskim, rozmieszczonej na wschód od Wisły, to uważam, że wniesie ona nową jakość. Jej dowódca, gen. dyw. Jarosław Gromadziński, jest zwolennikiem prowadzenia działań z wykorzystaniem batalionowych grup bojowych z pełną interoperacyjnością dowództwa i procedur takich jak w NATO. Cechą charakterystyczną tego związku taktycznego jest czterobatalionowa struktura brygad, co wyraźnie zwiększa potencjał stricte bojowy przy jednoczesnej redukcji struktury sztabowo-administracyjnej. W mijającym roku udało nam się rozpocząć formowanie kilku jednostek 18 Dywizji, a przed nami kolejne lokalizacje. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Silne wojsko to także nowoczesne uzbrojenie. Które z programów modernizacji technicznej sił zbrojnych będą traktowane priorytetowo w najbliższych latach?
Na pewno priorytetem jest pozyskanie dla naszych sił powietrznych samolotów piątej generacji F-35. O postępach prac rozmawiałem na londyńskim szczycie z doradcą prezydenta USA Robertem O’Brienem. Utwierdziłem się w przekonaniu, że zakup przebiegnie sprawnie i wynegocjujemy odpowiednią cenę. Nasi lotnicy potrzebują skoku generacyjnego. Te samoloty działają jak sieć ośrodków pozyskujących i przetwarzających dane w sposób ultranowoczesny. Aby „domknąć” wielowarstwowy system obrony powietrznej i przeciwrakietowej Polski konieczna jest realizacja systemu obrony krótkiego zasięgu, czyli programu „Narew”. Tu stawiamy na polski przemysł. Dzięki temu wojsko zyska sprzęt najwyższej klasy, a rodzima zbrojeniówka – i technologiczne know-how, i stabilizację finansową. Polska artyleria dzięki zakupowi amerykańskiego systemu HIMARS niebawem zyska zdolności do przeprowadzenia uderzenia nawet na odległość do 300 km. Kontynuujemy program śmigłowcowy. Już kupiliśmy black hawki dla specjalsów oraz anakondy dla marynarzy. W 2019 roku podpisałem nowy plan modernizacji technicznej, który wydłuża horyzont planistyczny do 2035 roku. Na nowe uzbrojenie i wyposażenie dla żołnierzy zostanie przeznaczonych 524 mld zł, co pozwala spokojnie spojrzeć w przyszłość.
Dużym wyzwaniem jest unowocześnienie marynarki wojennej. Czy jest szansa na szybkie rozpoczęcie dużego programu pozyskania jednostek bojowych, korwet, okrętów podwodnych?
Ze względu na skalę zaniedbań w polskiej marynarce wojennej nie da się skokowo przywrócić pełni zdolności operacyjnych w takim wymiarze, jak byśmy sobie życzyli. Pracujemy jednak nad jak najlepszymi rozwiązaniami, mając na uwadze układ koszt–efekt. Dlatego w newralgicznym programie okrętów podwodnych zastosujemy rozwiązanie pomostowe, ale z takim zastrzeżeniem, że finalnie do marynarzy trafi okręt nowego typu. Tymczasem udało się im dostarczyć wyczekiwanego „Ślązaka” i realizujemy plan dostawy sześciu holowników. To jest optymistyczna prognoza, choć zdaję sobie sprawę, że oczekiwania są dużo większe. Nie ustaniemy w wysiłkach, których celem jest doprowadzenie polskiej marynarki wojennej do właściwego poziomu.
Które z programów zbrojeniowych będzie można zrealizować siłami polskiego przemysłu obronnego?
Podkreślam, że zależy mi na tym, żeby zbudować zdolności obronne w jak największym stopniu na bazie polskiego przemysłu obronnego. W 2019 roku wartość kontraktów zawartych z rodzimymi przedsiębiorstwami wyniosła 6,8 mld zł, czyli prawie dwa razy więcej niż w ubiegłych latach. Nie ma silnej armii bez silnego przemysłu, a nie ma silnej zbrojeniówki bez zamówień od wojska. W koncepcji, którą wprowadzamy w życie, cele zarówno wojska, jak i przemysłu są zbieżne. Nasz przemysł ma potencjał, czego dowodem są dostarczane do polskich jednostek nowoczesne systemy artyleryjskie, transportery opancerzone czy broń strzelecka. Wykorzystamy go również w programach „Narew”, „Rosomak BMS” czy „Ottokar Brzoza”.
Państwa Unii zacieśniają współpracę w ramach przemysłu zbrojeniowego. Czy postrzega to pan jako szansę dla polskich producentów?
Włączamy się w europejskie projekty badawcze oraz inicjatywy rozwojowe. Podjęte na forum unijnym działania w tym kierunku to uruchomienie stałej współpracy strukturalnej, czyli PESCO, oraz Europejskiego Funduszu Obronnego. Szczególne znaczenie dla przemysłu obronnego ma ta druga inicjatywa. Jej celem jest wspieranie wspólnych badań w sektorze obronności, wspólnego rozwoju oraz zakupu nowych platform sprzętowych i technologii obronnych przez państwa członkowskie UE. Zaangażowanie polskich podmiotów w prace rozwojowe w ramach europejskiego programu rozwoju przemysłu obronnego [European Defence Industrial Development Programme – EDIDP] musi być jednak powiązane z potrzebami Sił Zbrojnych RP. Dlatego analizujemy możliwości współpracy przy projekcie czołgu nowej generacji. Większość członków UE należy równocześnie do NATO, trzeba więc pracować nad efektywnym zunifikowaniem wysiłku zbrojeniowego i modernizacyjnego oraz potencjału strategicznego do kolektywnej i skutecznej obrony. Nie stać nas na dublowanie struktur i wysiłków NATO oraz UE. Cieszy to, że nasze podejście podziela coraz więcej państw członkowskich, i to nie tylko tych ze wschodniej flanki.
Po dziesięciu latach została odmrożona kwota bazowa, co oznacza wyższe pensje dla żołnierzy zawodowych od 1 stycznia 2020 roku. Czy wiadomo już, jak zostaną podzielone te pieniądze?
Od początku mojego urzędowania w resorcie obrony jednym z filarów polityki MON-u jest poprawianie warunków służby i pracy w strukturach wojska. Dlatego konsekwentnie od 2018 roku zwiększamy uposażenia żołnierzy. Przypomnę, że w 2019 roku wzrosły one o kwotę od 200 do 550 zł. To była największa podwyżka od lat. Pamiętajmy, że poprzedni rząd na armii oszczędzał i przez wiele lat nie przyznawał wojskowym żadnych podwyżek. Na 2020 rok zaplanowaliśmy, że przeciętne uposażenie żołnierzy znów wzrośnie o 624 zł. Uzyskamy to dzięki podwyższeniu kwoty bazowej oraz tzw. mnożnika tej kwoty do wysokości 3,811. Zapewniam, że żołnierze i pracownicy wojska mogą być spokojni o swoje finanse. Chcemy sprawić, żeby zawód żołnierza był konkurencyjny wobec innych, także pod względem zarobków i perspektyw, tak aby zainteresować służbą wojskową więcej osób i zwiększyć liczebność Wojska Polskiego.
Jeśli mówimy o zwiększeniu liczebności armii, to jakie efekty przyniosła rozpoczęta w tym roku kampania „Zostań Żołnierzem Rzeczypospolitej”?
Kampania spotyka się z niesamowicie pozytywnym odbiorem społeczeństwa. Akcje rekrutacyjne i promocyjne w wielu miejscach Polski przyciągnęły setki tysięcy ludzi. Wymiernym efektem naszych działań jest to, że od początku trwania kampanii złożono ponad 32 tys. wniosków o powołanie do zawodowej służby wojskowej. Na pewno będziemy kontynuowali ten projekt.
Kolejny priorytet to odbudowa rezerw osobowych. MON uruchomiło w tym celu wiele programów, m.in. Legię Akademicką, program certyfikowanych klas wojskowych. Rok 2020 będzie czasem intensywnego szkolenia rezerwistów. W jakim wymiarze?
Nie trzeba nikogo przekonywać, że największą wartością wojska są ludzie. Uniwersalnym prawem wojen jest to, że wygrywa się je rezerwami. Dlatego oba filary systemu, czyli wojska operacyjne oraz rezerwy osobowe, muszą być przygotowane do konfrontacji z różnymi zagrożeniami. Intensyfikacja szkoleń żołnierzy rezerwy zaplanowana na 2020 rok wpisuje się w założenia związane z podnoszeniem zdolności mobilizacyjnych naszych sił zbrojnych. Przez kilka lat ten proces był zamrożony, co stało się bezpośrednią przyczyną wyrwy w potencjale rezerwy. Będziemy ten proces odwracać. W 2020 roku powołamy tysiące rezerwistów na szkolenia o różnym rygorze stawiennictwa i o różnym czasie trwania.
W 2018 roku podpisał pan koncepcję dotyczącą korpusu podoficerskiego. Prace nad jej wdrożeniem wciąż trwają. Kiedy będą pierwsze efekty zmian?
Prace trwają, bo zmiany, które zamierzamy wprowadzić, nie są kosmetyczne. To szeroko zakrojona koncepcja rozwoju, która ma odświeżyć cały korpus podoficerski. Jej zapisy obejmą ponad 38 tys. żołnierzy. Chcę, żeby podoficerowie weszli na nowy poziom funkcjonowania. By byli bardziej dowódcami z fachową wiedzą, z określoną autonomicznością działania, niż narzędziami w rękach dowódców. Czerpiemy nowoczesne wzorce m.in. z armii amerykańskiej, w której oficerowie zajmują się planistyką i nadzorem, a doświadczeni podoficerowie dowodzą żołnierzami.
Jaka jest perspektywa rozwoju wojsk cyberobrony?
Zaangażowanie resortu obrony narodowej w kwestie związane z cyberbezpieczeństwem wynika ze zmian w otoczeniu bezpieczeństwa i z zobowiązań sojuszniczych oraz krajowych. W związku z tym musimy podnosić kompetencje kadr w tej dziedzinie. Znacznie zwiększyliśmy limity przyjęć do Wojskowej Akademii Technicznej i Akademii Marynarki Wojennej na kierunkach wojskowych. Dzięki tym działaniom do 2025 roku mury wojskowych uczelni opuści około 2 tys. oficerów o specjalnościach związanych z cyberbezpieczeństwem. Niedawno pod patronatem WAT-u utworzono Wojskowe Ogólnokształcące Liceum Informatyczne, a wspólnie z uniwersytetem w Genui uruchomiono na WAT studia MBA. Podjęto też działania związane z utworzeniem Szkoły Podoficerskiej SONDA, zapewniającej kształcenie podoficerów w specjalnościach IT i kryptografii. Doprowadziłem również do otwarcia resortu na cywilne środowisko specjalistów IT, w szczególności poprzez dwukrotny udział Wojska Polskiego w cywilnym hackathonie. Warto zaznaczyć, że od lutego 2019 roku ponad 750 osób zgłosiło chęć pracy w resortowych strukturach związanych z tą dziedziną – to oni właśnie zasilą w przyszłości WOC. We wrześniu 2019 roku zatwierdziłem koncepcję organizacji i funkcjonowania tych wojsk, która zakłada etapowe, ewolucyjne formowanie wojsk obrony cyberprzestrzeni tak, by do końca 2024 roku jednostki szczebla taktycznego osiągnęły gotowość do realizacji zadań i operacji w cyberprzestrzeni.
autor zdjęć: Wojciech Król / CO MON, Jakub Szymczuk / KPRP
komentarze