To wyjątkowo trudny przeciwnik, bo okręt podwodny potrafi walczyć, ale go nie widać – mówią lotnicy z 44 Bazy Lotnictwa Morskiego, których głównym zadaniem jest wykrywanie tego rodzaju jednostek. Poszukiwanie okrętów podwodnych nigdy nie jest proste, ale w Bałtyku to szczególnie trudne, m.in. ze względu na niskie i zmienne zasolenie, szumy dochodzące z lądu i duży ruch statków.
44 Baza Lotnictwa Morskiego, która znajduje się w Darłowie, jest znana przede wszystkim z dyżurów poszukiwawczo-ratowniczych SAR (Search And Rescue). Tymczasem główne zadanie żołnierzy służących w jednostce to walka z okrętami podwodnymi. – Nasz sąsiad posiada jedną z największych flot okrętów podwodnych na świecie, tak więc w morzu Bałtyckim możemy spotkać najnowocześniejsze i najtrudniejsze do wykrycia okręty – mówi kpt. Norbert Bąk, nawigator. – My ćwiczymy działania np. uniemożliwiające przeciwnikowi przeprowadzenie ataku na okręty nawodne czy realizację działań dywersyjnych w miejscach, gdzie znajduje się nasza infrastruktura krytyczna, jak choćby rurociągi czy platformy wiertnicze – mówi nawigator. I dodaje, że największym atutem okrętów podwodnych jest to, że działają skrycie. – To wyjątkowo trudny przeciwnik, bo potrafi walczyć, ale go nie widać – zauważa kpt. Marcin Wojciechowski, pilot Mi-14 w 44 Bazie Lotnictwa Morskiego. Uzbrojenie okrętów podwodnych pozwala im na skuteczne atakowanie zarówno pojedynczych jednostek, jak i konwojów. Ale nie tylko. Mogą być także uzbrojone w pociski manewrujące zdolne do zniszczenia dowolnego celu na lądzie.
Jak wygląda poszukiwanie okrętów podwodnych? – Wyobrażenie o naszej służbie zazwyczaj mija się z rzeczywistością – mówi ze śmiechem pilot. – Nie liczymy na łut szczęścia, nie szukamy więc okrętów na całym akwenie, nie znajdujemy ich po chwili krążenia nad wodą, a przede wszystkim, choć oczywiście mamy taką możliwość, od razu ich nie niszczymy – zaznacza. Na akcję zawsze wyruszają z planem. Mają też informacje, w jakim obszarze może znajdować się okręt. – Szukamy go za pomocą sensorów, identyfikujemy i… płoszymy – dodaje.
Oficerowie opisują te działania na przykładzie scenariusza ćwiczeń.– Wyobraźmy sobie, że jesteśmy w przededniu wojny. Sojusznicy, którzy nadchodzą z pomocą, transportują ciężki sprzęt statkami. Stają się tym samym interesującym celem dla okrętów podwodnych nieprzyjaciela – mówi kpt. Norbert Bąk. W takiej sytuacji siły ASW (Anti-Submarine Warfare – Zwalczania Okrętów Podwodnych) powinny monitorować obszar wokół konwoju. – Często sama obecność śmigłowców potrafi sprawić, że przeciwnik zaniecha ataku – przyznaje kpt. Wojciechowski.
Załoga, która poszukuje podwodnej jednostki nieprzyjaciela, najpierw wyznacza określony obszar, a następnie przeszukuje go za pomocą sensorów: pław hydroakustycznych, radaru, systemu WRE czy sonaru aktywnego lub pasywnego. Zajmują się tym operatorzy sensorów, którzy wchodzą w skład załogi śmigłowca. Prócz nich na pokładzie znajduje się dwóch pilotów, technik pokładowy oraz oficer taktyczny, który jest dowódcą misji i może sprawować kontrolę taktyczną nad całością sił działających w rejonie akcji. – To nie jest stały skład, można go modyfikować. Na przykład w Royal Navy wykonuje się czasem tak skomplikowane misje, że na pokład śmigłowca zabiera się jednego pilota i nawet trzech oficerów taktycznych – wyjaśnia nawigator. Podczas działań śmigłowce zwykle współpracują z okrętami i statkami powietrznymi: śmigłowcami, które znajdują się na pokładach okrętów, samolotami patrolowymi czy osłaniającymi je myśliwcami. – Współczesne operacje wykrywania okrętów podwodnych prowadzone są tak naprawdę w trzech domenach: nawodnej, podwodnej, a także powietrznej – zauważa pilot.
Najskuteczniejszym narzędziem w walce z okrętami podwodnymi są sonary, które opuszcza się ze śmigłowca pod wodę. Mogą one pracować pasywnie, czyli odbierać wszelkiego rodzaju dźwięki i szumy z morza. Sonary analizują kierunki, z których pochodzą te dźwięki i rozkład ich częstotliwości. – W ten sposób określamy, z jakim obiektem mamy do czynienia. Bałtyk jest morzem, które „mocno szumi” z powodu m.in. miast, portów i jak na tak mały akwen, bardzo dużego ruchu statków. Natomiast okręty podwodne są bardzo ciche, ale wyróżniają się pewnymi parametrami częstotliwości, dzięki którym możemy je zidentyfikować – wyjaśnia kpt. Bąk.
Poszukiwacze okrętów podwodnych korzystają także z sonaru pracującego w trybie aktywnym, który wysyła impuls w paśmie akustycznym. To słyszalny dźwięk, który po odbiciu się od obiektu wraca do anteny sonaru. W ten sposób można określić odległość, w jakiej znajduje się obiekt. – Zwykle korzystamy i z aktywnej, i z pasywnej pracy sonarów, tak aby zebrać wszystkie możliwe informacje o obiekcie – mówi oficer.
Żołnierze 44 Bazy Lotnictwa Morskiego mają do dyspozycji również pławy hydroakustyczne. – To urządzenia odbierające dźwięki rozchodzące się w wodzie. Zrzuca się je ze śmigłowca na wyznaczonym obszarze, a one przesyłają na pokład informacje o wszystkich dźwiękach i szumach. Dzięki temu możemy monitorować obszar przez jakiś czas i zbierać dane na temat tego, co się tam dzieje – tłumaczy kpt. Norbert Bąk.
Na działanie sonarów i pław mają wpływ m.in. zasolenie wody i jej temperatura. Wystarczy wiedza o tym, jak te parametry zmieniają się wraz z głębokością, żeby móc ukryć okręt podwodny w różnych warstwach wody, tak by fale akustyczne sonarów nie były w stanie dotrzeć do obiektów, nawet tych, które są bardzo blisko. Zadanie poszukiwaczy okrętów podwodnych jest niełatwe także dlatego, że sonary nie wykrywają wyłącznie jednego punktu, czasami „wyłapują” nawet kilkadziesiąt obiektów. Każdy z nich trzeba zidentyfikować. – Bywa, że wykrywamy wrak zatopiony na dnie morza albo rurociąg – mówi pilot.
Tak naprawdę pewność, że wykryty obiekt to rzeczywiście okręt podwodny można mieć tylko w trzech przypadkach. – Kiedy zobaczymy wynurzony peryskop, wynurzony okręt albo gdy wystrzeli on pociski rakietowe spod wody – wymienia kpt. Marcin Wojciechowski. Zwykle jednak załogi muszą działać, nie mając absolutnej pewności. Wówczas niszczą bądź płoszą obiekt. Współczesna taktyka kładzie nacisk na działania, które nie dopuszczą tego rodzaju jednostek w pobliże konwojowanych okrętów. – Już sama nasza obecność sprawia, że się wycofują. Dla dowódcy okrętu podwodnego priorytetem jest bezpieczeństwo jego jednostki, żaden z nich nie chciałby zaryzykować spotkania ze zmierzającą w jego stronę torpedą – mówi kpt. Bąk.
Ale okręty podwodne także stosują triki. Zdarza się, że przez bardzo długi czas leżą na dnie morza i czekają na moment, w którym będą mogły wykonać swoje zadanie. Są wówczas bardzo trudne do wykrycia – ponieważ ich napęd nie pracuje, są bardzo ciche. – Nawet jeśli zostaną wykryte, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zostaną mylnie zidentyfikowane jako na przykład zatopiony wrak – wyjaśnia nawigator.
W przyszłym roku do bazy w Darłowie dotrą nowoczesne śmigłowce AW101. – To będzie prawdziwy przeskok generacyjny – ocenia pilot. – Śmigłowce AW101 są wszechstronniejsze niż Mi-14, mogą latać w znacznie trudniejszych warunkach, a także uzupełniać paliwo w locie z pokładu okrętu. Dzięki nowoczesnej awionice załoga nie będzie musiała tak bardzo angażować się w sam lot, co umożliwi nam skupienie się na wykonaniu misji – wymienia zalety nowej maszyny. Śmigłowiec AW101 zbierze dane o sytuacji nawodnej z obszaru o promieniu kilkuset kilometrów i w czasie rzeczywistym prześle je do okrętów i centrów dowodzenia. – Sensory, w które będzie wyposażony, stanowią absolutną światową czołówkę. O ich możliwościach niech świadczy fakt, że ich wartość kilkakrotnie przewyższa cenę samego śmigłowca – podkreśla kpt. Norbert Bąk.
Szkolenia załóg ruszają już po wakacjach. Będą się odbywać m.in. w Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii i Norwegii. Potrwają około pół roku.
autor zdjęć: Bartek Bera
komentarze