Na dnie Oceanu Arktycznego spoczęły dwa statki pomocnicze i 22 handlowe, które miały w ładowniach: 210 samolotów, 430 czołgów, 3350 różnych pojazdów i prawie 100 tys. ton innego sprzętu. Był to efekt niemieckiego ataku na konwój PQ-17, który zmierzał w kierunku Rosji z pomocą wojskową. Do tragedii, która kosztowała życie 150 marynarzy, doszło 5 lipca 1942 roku.
Statki transportowe i okręty konwoju PQ-17 w porcie Hvalfjörður na Islandii przed wyruszeniem w kierunku Archangielska, maj 1942 roku. Fot. Wikipedia
Wieść o wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej przyjęto w Wielkiej Brytanii z radością. Premier Winston Churchill, zażarty antykomunista, ale i pragmatyk polityczny, powiedział wtedy, że jest gotów sprzymierzyć się przeciw Hitlerowi z samym diabłem i od razu wysłał do Stalina depeszę z zapewnieniami o pomocy. Nie było to pustosłowie, bo bardzo szybko Brytyjczycy przekonali Amerykanów, aby znieśli sankcje gospodarcze, które Stany Zjednoczone nałożyły na Związek Sowiecki po jego agresji na Finlandię i pozwoliły włączyć go do programu lend-lease. Stalin nie tylko chętnie przyjął pomoc materialną z Zachodu, ale wręcz domagał się jej niemal każdego dnia. Armia Czerwona była w katastrofalnym stanie po pierwszych tygodniach nieprzerwanych klęsk na froncie.
Problemem było jedynie to, którędy tę pomoc słać. Wobec sukcesów militarnych państw osi w Europie i Afryce jeden po drugim odpadały morskie szlaki przez Morze Bałtyckie, Śródziemne i w końcu też przez Morze Czarne, gdy Niemcy latem 1942 roku zdobyli Odessę i Sewastopol, a następnie weszli na Kaukaz. Alianckie konwoje mogłyby jeszcze opływać Afrykę i docierać do Iranu, skąd drogą lądową szłyby transporty do portów Morza Kaspijskiego i Wołgi, ale trwałoby to długo, a do tego nad Wołgą pojawiły się wojska niemieckie. Podobnie było z trasą z zachodnich wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Dalekowschodnie porty sowieckie były połączone z centrum kraju nitką Kolei Transsyberyjskiej, długiej na wiele tysięcy kilometrów. A co najistotniejsze, tego rejonu skrupulatnie pilnowali sojusznicy III Rzeszy na Dalekim Wschodzie – Japończycy.
Lodowa czeluść
Najszybszą drogą do Rosji pozostawał szlak arktyczny. Konwoje wyruszając z portów szkockich lub islandzkich opływały Półwysep Skandynawski, by dotrzeć do sowieckich portów na Morzu Barentsa i Białym, czyli do Murmańska lub Archangielska. Marynarze bardzo szybko ochrzcili tę drogę adekwatnie do jej charakteru. Zwali ją lodowym piekłem, szlakiem wraków lub po prostu drogą śmierci – wszystkie te określenia były trafne z dwóch powodów. Po pierwsze, szlak biegł wzdłuż wybrzeży okupowanej przez Niemców Norwegii, a ci zgrupowali tu nie tylko nawodną i podwodną flotyllę Kriegsmarine, lecz także potężne siły powietrzne Luftwaffe z niebezpiecznymi dla konwojów samolotami torpedowymi. Po drugie, bardziej ekstremalnych warunków niż wody arktyczne nie można było sobie wyobrazić. Nawet w lecie znalezienie się za burtą groziło niechybną śmiercią w ciągu niecałej godziny. Zresztą letnia aura na morzach arktycznych niosła dla konwojów jeszcze jedno zagrożenie – białe noce, trwające 20 godzin na dobę. W takich warunkach niemieckie samoloty mogły właściwie nieprzerwanie atakować statki. Te znowuż nie mogły uciec poza zasięg lotnictwa, gdyż od północy zagradzała im drogę granica pływającego lodu Oceanu Arktycznego. Marynarze floty handlowej mogli więc liczyć na szczęście lub broń ochraniających ich okrętów wojennych. W przypadku konwoju PQ-17 zabrakło jednego i drugiego …
Trzeba też przyznać, że wiosną i latem 1942 roku szlak arktyczny stał się jeszcze bardziej niebezpieczny. Dopóki Niemcy parli do przodu na froncie wschodnim, zbytnio nie zwracali uwagi na konwoje alianckie płynące z zaopatrzeniem dla Sowietów. Ale sytuacja zmieniła się po ich klęsce pod Moskwą na koniec 1941 roku. Zrozumieli wtedy, że to nie będzie blitzkrieg, lecz długa kampania na wyniszczenie, w której będą się liczyć każdy dodatkowy czołg, armata czy samolot. Ponadto po zatopieniu przez Brytyjczyków dumy Kriegsmarine – pancernika „Bismarck” i przystąpieniu do wojny Stanów Zjednoczonych Hitler zmienił zadania swym pozostałym kolosom nawodnym. Bliźniak „Bismarcka” i najpotężniejszy okręt Kriegsmarine – „Tirpitz” z krążownikiem „Admiral Hipper” i pancernikami kieszonkowymi „Admiral Scheer” i „Lützow” miały wzmocnić flotę na Morzu Północnym i bronić Norwegii przed ewentualną inwazją aliantów, której Hitler bardzo się obawiał. Dla załóg konwojów pojawienie się tych potężnych okrętów na wodach Norwegii było dodatkową „atrakcją” w lodowym piekle. Niemcy też dość szybko rozpracowali taktykę aliantów. Wiedzieli, że jeśli z portów wypływa kolejny konwój oznaczony kryptonimem PQ z cyfrą porządkową, to jednocześnie z Murmańska lub Archangielska w drogę powrotną będą płynąć statki oznaczone literami QP. Na oba konwoje czekały już samoloty Luftwaffe i U-Booty Kriegsmarine.
Dobre złego początki
To wszystko zmieniało arktyczne konwoje w rosyjską ruletkę. Straty zarówno we flocie handlowej, jak i osłaniających ją okrętach wojennych były ogromne. Pierwszy Lord Admiralicji, adm. Dudley Pound stwierdził bez ogródek, że konwoje arktyczne stały się „kamieniem u szyi Royal Navy”. Zresztą nie tylko marynarki brytyjskiej, bo uczestniczyły w nich m.in. także statki i okręty polskie i w coraz większej liczbie amerykańskie. Premier Churchill był jednak nieugięty i w liście do admiralicji stwierdził jednoznacznie: „Powinniśmy dołożyć wszelkich starań do wspomożenia Związku Sowieckiego, nawet gdyby do sowieckich portów docierała tylko połowa statków”.
Mimo start do Murmańska szedł więc konwój za konwojem, aż nastała kolej na PQ-17. Był to konwój o tyle wyjątkowy, że pierwszy raz wzięły w nim udział większe siły amerykańskie. PQ-17 wyruszył z islandzkiego fiordu Hvalfjörður niedaleko Reykjaviku 27 czerwca 1942 roku. Składał się z 35 statków handlowych, trzech ratowniczych i zbiornikowca z paliwem dla okrętów eskorty. Bezpośrednie zabezpieczenie konwoju przed atakami lotnictwa i U-Bootów stanowiła eskorta sześciu niszczycieli oraz 11 korwet, trałowców i okrętów obrony przeciwlotniczej pod dowództwem kmdr. Johna E. Broome’a. Była to tzw. bliska eskorta, która powinna towarzyszyć statkom aż do portu docelowego. Natomiast w dalszej odległości płynęła eskadra ciężkich krążowników: dwóch brytyjskich („London” i „Norfolk”) i dwóch amerykańskich („Tuscaloosa” i „Wichita”) w obstawie czterech niszczycieli pod dowództwem kadm. Louisa H.K. Hamiltona. Zgrupowanie to miało towarzyszyć konwojowi do Wyspy Niedźwiedziej. I nie był to jeszcze koniec osłony, gdyż na wypadek napotkania niemieckich pancerników konwój mógł liczyć na wsparcie ze strony głównych sił Home Fleet złożonych z pancerników, brytyjskiego „Duke of York” i amerykańskiego „Washington”, krążowników „Cumberland” i „Nigeria” oraz lotniskowca „Victorious”, osłanianych przez kilkanaście niszczycieli. Dowodził tym zespołem pogromca „Bismarcka”, admirał John C. Tovey.
PQ-17 miał więc potężną osłonę, a do tego po wypłynięciu sprzyjała mu pogoda – niebo było mocno zachmurzone i zamglone. Niemieckie samoloty rozpoznawcze dostrzegły konwój dopiero 1 lipca. Luftwaffe jednak i przez następne dni nie mogło nic zrobić, gdyż nad jego lotniskami w Norwegii nadal wisiały mgły. Do ataku torpedowego wodnosamolotu Heinkel He 115 doszło dopiero 4 lipca. I jak z przekąsem zauważyli marynarze, Niemcy uczcili Święto Niepodległości Stanów Zjednoczonych, ciężko uszkadzając amerykański statek „Christopher Newport”. Było to preludium przed wieczornym atakiem tego samego dnia, kiedy statki ostrzelało ponad 20 maszyn He 115. W huraganowym ogniu dział przeciwlotniczych eskorty Niemcy stracili dwa samoloty, ale zdołali wyłączyć z konwoju trzy statki. Ich załogi szybko i sprawnie zostały ewakuowane na pozostałe jednostki, tak że morale wśród marynarzy były bardzo dobre. Wydawało się, że „17” w kodzie konwoju przyniesie mu szczęście… Niestety, nie.
Tajemnica Pierwszego Lorda Admiralicji
Niedługo po odparciu niemieckich samolotów do konwoju dotarła hiobowa wieść, że zbliża się doń potężny „Tirpitz” razem ze swą eskortą! Rozkaz Pierwszego Lorda Admiralicji brzmiał jednoznacznie: „Krążowniki Hamiltona wycofują się w kierunku zachodnim na maksymalnej prędkości, statki konwoju rozpraszają się i podążają do rosyjskich portów indywidualnie”. Załogi okrętów wiedziały co to oznacza: wyrok śmierci. Pozbawione osłony eskorty stawały się łatwym celem dla niemieckich samolotów i jednostek podwodnych. Mimo to rozkaz adm. Pounda byłby uzasadniony, gdyż „Tirpitz” mógł zmasakrować całą tę flotyllę, łącznie z okrętami wojennymi.
Szkopuł w tym, że wcale wtedy nie wypłynął ze swej bazy w Trondheim, a kiedy uczynił to rankiem następnego dnia, został zaatakowany przez sowiecki okręt podwodny K-21 i zaraz wrócił do portu. Brytyjczycy o tym wszystkim wiedzieli, dlaczego więc skazali załogi konwoju na pewną śmierć? Dlaczego adm. Pound wydał ten feralny rozkaz? Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiemy. Do swej śmierci w październiku 1943 roku admirał piastował stanowisko Pierwszego Lorda Admiralicji i był odznaczony Orderem Zasług. Czy PQ-17 był w istocie przynętą, która miała wybawić „Tirpitza” z norweskich fiordów, jak twierdzą niektórzy historycy? Na to też nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Niemiecki pancernik Tirpitz w zatoce Bogen w Ofotfjord, niedaleko Narwiku w Norwegii, podczas II wojny światowej. Fot. Wikipedia
Jedno jest pewne, 5 lipca 1942 roku to sądny dzień dla marynarzy brytyjskiej i amerykańskiej floty handlowej. Niemieckie samoloty i U-Booty prześcigały się w tropieniu i niszczeniu kolejnych statków. Jeśli ich załogi nawet zdążyły się ewakuować do szalup, ginęły z zimna, bez szans na ratunek ze strony tych, którzy płynęli jeszcze na pokładzie. W sumie śmierć poniosło 153 marynarzy (w tym tylko siedmiu przed rozkazem o rozproszeniu konwoju). Na dnie Oceanu Arktycznego spoczęły dwa statki pomocnicze, 22 statki handlowe, mając w ładowniach 210 samolotów, 430 czołgów, 3350 różnych pojazdów i prawie 100 tys. ton innego sprzętu. Dla porównania są to straty współmierne z tymi w największych bitwach II wojny światowej. Z tej katastrofy zdołało ocaleć i dopłynąć do Murmańska jedynie 11 statków. O kulisach tego wydarzenia opinia publiczna na Zachodzie dowiedziała się dopiero w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Bibliografia
Sergiusz Mitin, Konwój PQ-17, „Morze. Statki i okręty”, nr 1/2013, s. 50–55
Jerzy Petrek, Wielkie dni małej floty, Poznań 1990
Godfrey Winn, P.Q. 17, Gdańsk 2011
autor zdjęć: Wikipedia, NAC
komentarze