Plądrowanie szpitali, mordowanie rannych, torturowanie jeńców, rabunki i gwałty na ludności cywilnej – latem 1920 roku Armia Czerwona rozpętała na polskich ziemiach bezprzykładny terror. Ofiarą padali nie tylko „wrogowie klasowi”, ale też ci, którzy po prostu nawinęli się pod rękę. Niewielu poniosło za to odpowiedzialność.
W maju 1920 roku polscy żołnierze tryumfalnie wkroczyli do Kijowa. Wkrótce jednak sytuacja na froncie zmieniła się radykalnie. Bolszewicy zdołali wyprowadzić kontruderzenie, zaś Polacy znaleźli się w odwrocie. 7 czerwca 1 Armia Konna Siemiona Budionnego zajęła Berdyczów. Zaprowadzanie wojennych porządków kawalerzyści zaczęli od szpitala. Puścili go z dymem mordując kilkuset rannych żołnierzy – zarówno Polaków, jak i Ukraińców. Przy okazji życie stracili pracownicy Czerwonego Krzyża oraz pomagające im siostry zakonne.
Czerwony Krzyż apeluje
– Masakra wywołała w Polsce duże poruszenie. Wzmianki o niej pojawiły się w prasie. Szybko okazało się, że nie była odosobnionych wybrykiem – podkreśla prof. Janusz Odziemkowski, historyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. – Żołnierze Armii Czerwonej popełniali zbrodnie seryjnie i rzec by można systemowo. Wyższe dowództwo wiedziało o tym, co więcej akceptowało takie działania – dodaje. Terror był wymierzony w przedstawicieli porządku, który Sowieci zamierzali unicestwić – żołnierzy, urzędników, ziemian. Często też jednak dotykał przeciętnych mieszkańców wsi i miasteczek, nie kwapiących się, by stanąć po stronie rewolucji. W reakcji na rzeź w Berdyczowie Zarząd Główny Polskiego Czerwonego Krzyża wystosował odezwę przedrukowaną przez „Dziennik Bydgoski”. Można w niej było przeczytać między innymi: „Wbrew elementarnym przepisom wojny, zatwierdzoną przez konwencję międzynarodową bolszewicy poddają torturom jeńców wojennych, aby wydobyć od nich tajemnice wojskowe (…). W miejscowościach ostatnio opuszczonych przez wojska polskie, bolszewicy organizują rabunek i rzeź ludności cywilnej polskiej, która jest zdana na łaskę i niełaskę żołdactwa o krwiożerczych instynktach. Polskie Towarzystwo Czerwonego Krzyża bezsilne wobec tych aktów krwiożerczego barbarzyństwa, w chęci ulżenia losowi licznych ofiar terroru bolszewickiego, zanosi protest przed Trybunę Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, mając nadzieję, że wyrazi on oburzenie całej ludzkości cywilizowanej przeciw tym, którzy uważają, że siła brutalna bez granic, ma zapanować nad świętymi prawami moralności ogólnoludzkiej”.
Tymczasem spirala przemocy dopiero się nakręcała. Ukazujący się we Lwowie „Dziennik Ludowy” ze zgrozą opisywał postępki, których bolszewicy dopuścili się w Brodach. „Tego dnia (26 lipca – przyp. ŁZ) o g. 3 i pół nad ranem wszedł do miasta oddział z kilkunastu jeźdźców. Przedstawiali obraz niezwykły: obszarpani, niektórzy w samych koszulach bez butów. Jeden z jeźdźców miał cylinder na głowie, inni – kapelusze filcowe”. Przed południem w mieście pojawił się Budionny. Kozacy, jak donosiła gazeta, poskarżyli mu się, że mieszkańcy pozamykali przed nimi sklepy. Chcąc dostać się do ich wnętrza, muszą wyłamywać drzwi, więc rabunek zajmuje więcej czasu. „Aby im zadanie ułatwić, wydano rozkaz otwarcia wszystkich sklepów pod groźbą rozstrzelania (…). Po burżujach przyszła kolej na robotników, sklepikarzy i włościan. Z całą systematycznością ograbiono wszystkie mieszkania, nawet nędzarzy. Wieczorem dopuszczano się masowo gwałtów nad kobietami i dziewczętami. W razie oporu – kula w łeb!”. Jeszcze większym okrucieństwem jeźdźcy Budionnego wykazywali się podczas walki i tuż po niej. Próbkę swojej bezwzględności dali 17 sierpnia w okolicach miejscowości Zadwórze. Zaatakowali tam złożony z młodych ochotników batalion, którym dowodził kpt. Bolesław Zajączkowski. Oddział wracał właśnie do Lwowa po przeprowadzeniu rozpoznania, kiedy dostał się pod silny ogień bolszewickich karabinów maszynowych. Zajączkowski zdołał dotrzeć ze swoimi żołnierzami do Zadwórza, gdzie przez kilka godzin odpierał szarże kawalerzystów, nie był jednak w stanie wezwać posiłków. Ostatecznie jeźdźcy wdarli się pomiędzy zabudowania i urządzili masakrę. Pozbawionych amunicji Polaków rozsiekli szablami. Według relacji obcinali im głowy, ręce i nogi. Zajączkowski, nie chcąc wpaść w ręce oprawców, ostatnim nabojem odebrał sobie życie. – Świadectwo bestialstwom Konarmii dał choćby Izaak Babel, który służył wówczas w jej szeregach – podkreśla prof. Odziemkowski. Pisarz był oficerem politycznym. Nawet on jednak nie potrafił zaakceptować postępowania towarzyszy. W swoich dziennikach tak wspominał krajobraz po bitwie w okolicach Zadwórza: „Pobojowisko. Jeździłem z wojenkomem wzdłuż pierwszej linii, błagamy żeby nie zabijać jeńców. Apanasienko (dowódca dywizji w armii Budionnego – przyp. red.) umywa ręce. Szeko (szef sztabu Konarmii – przyp. red.) bąknął – dlaczego nie; odegrało to potworną rolę. Nie patrzyłem im w twarze, przebijali bagnetami, dostrzeliwali trupy na polach, jednego jeszcze obdzierają, drugiego dobiajają, jęki, krzyki, charkot”. Bolszewicy nie zawsze ograniczali się do „prostego” mordowania. Czasem sięgali po bardzo wymyślne sposoby. – Zdarzało im się na przykład zakopywać żywych jeszcze jeńców w płytkich grobach tak, by ponad powierzchnię wystawała jedna ręka. Obserwując jej drgania, widzieli jak ofiara umiera – tłumaczy prof. Odziemkowski.
Jeńcy jak żywe kukły
W liczbie popełnianych zbrodni z Konarmią ścigał się 3 Korpus Kawalerii pod wodzą ormiańskiego komunisty Hajka Byżyszkiana zwanego Gaj Chanem. Była to jedna z najlepiej zorganizowanych i bitnych jednostek. Z drugiej strony w jej szeregi wstępowało wielu przestępców skłonnych do nadużywania przemocy. Mogli się o tym przekonać na przykład mieszkańcy Płocka. Słabo bronione miasto zostało zaatakowane 18 sierpnia. Przez tamtejszy most Sowieci mieli zamiar sforsować Wisłę, po czym obejść Warszawę od zachodu. Napastnicy stosunkowo szybko wdarli się pomiędzy pierwsze zabudowania i niemal od razu podzielili się na dwie grupy. Pierwsza nadal toczyła walkę, druga zajęła się rabowaniem i wyłapywaniem maruderów w zajętej części miasta, których zwykle zabijali. Nie oszczędzali nawet dzieci. W swojej książce o obronie Płocka, Grzegorz Gołębiewski wyliczał: „W okopach na przedpolu Płocka zginął, zarąbany szablami 14-letni Antoni Gradowski, roznoszący żołnierzom jedzenie, broń, amunicję i pełniący służbę sanitarną. Na ul. Kościuszki zginął inny harcerz, członek Straży Obywatelskiej – Stefan Zawidzki (…). Na Starym Rynku zamordowany został nieznany z nazwiska 15-17 letni chłopiec, który z dzwonnicy kościoła farnego ostrzeliwał wkraczających do miasta bolszewików. Ci, po zlokalizowaniu strzelca ściągnęli go, zaprowadzili na rynek i powiesili za nogi na gałęzi drzewa, a następnie szablą rozpruli mu brzuch, wyciągając wnętrzności”. W Płocku, podobnie jak w Berdyczowie, jednym z celów stał się szpital. „Znajdowało się tam wtedy 22 chorych żołnierzy, felczer, pięć sanitariuszek i 2 żołnierzy – pisze Gołębiowski. – Najeźdźcy najpierw zdewastowali i rozkradli wyposażenie szpitala, a potem wypędzili wszystkich z budynku. Sanitariuszki zabrali do domu za rogatkami płońskimi, gdzie były gwałcone, natomiast żołnierzy i sanitariuszy popędzono w stronę pobliskich okopów. Tam wszyscy zostali zamordowani w bestialski sposób: zbrodniarze najpierw strzelali do nich z karabinu maszynowego w nogi, a następnie zarąbali ich szablami. Ocalał tylko felczer, który w nocy ukrył się w piwnicy sąsiedniego domu”. Jednocześnie jeźdźcy Gaj Chana ogałacali domy z wszelkiego dobytku. Jedna z cytowanych przez Gołębiewskiego mieszkanek, wspominała, że w jej mieszkaniu „(...) nie pozostawiono kromki chleba, kubków dziecinnych, grzebieni, ołówków (…) nawet sadzę z pieców powyrzucali w poszukiwaniu ukrytych pieniędzy i biżuterii”. Bolszewicy popełniali zbrodnie nawet po tym, jak przegrali decydującą bitwę pod Warszawą i w popłochu wycofywali się z Polski.
Już po opuszczeniu Płocka kawalerzyści Gaj Chana rozstrzelali około 300 polskich jeńców. 22 sierpnia przebijający się na wschód w okolicach Mławy bolszewicy starli się z 49 Pułkiem Piechoty. Polskie oddziały zostały rozbite. Składających broń żołnierzy bolszewicy zarąbali szablami i saperkami. Dwa dni później doszło do zbrodni pod Lemanem. Sowiecka jazda zaatakowała stacjonujący we wsi półbatalion Strzelców Kowieńskich dowodzony przez mjr. Zygmunta Żabę. Po zaciętej walce zdołała przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. – Bolszewicy pozostawili w miejscowości okrutnie okaleczone ciała żołnierzy. Pozbawione głów, rąk, rozsiekane szablami – opowiada Leszek Czyż, miejscowy historyk i dyrektor szkoły. Był to efekt „ćwiczeń na żywych manekinach”, które czerwona kawaleria urządziła w Lemanie. Część Polaków została przywiązana do drzew, inni puszczeni w pole ze skrępowanymi rękami. Kawalerzyści trenowali na nich cięcia. W ten sposób zabili kilkudziesięciu jeńców. Do masakry doszło też w pobliskich Chorzelach, gdzie bolszewicy zatłukli szablami przeszło 70 żołnierzy Brygady Syberyjskiej. Krótko po zakończeniu potyczki na polu walki pojawił się gen. Lucjan Żeligowski w towarzystwie brytyjskich wojskowych. Po latach wspominał: „Widok pola walki robił przykre wrażenie. Leżała na nim wielka ilość trupów. Byli to w ogromnej większość nasi żołnierze, ale nie tyle ranni i zabici w czasie walk, ile pozabijani po walce. Całe długie szeregi trupów, w bieliźnie tylko i bez butów leżały wzdłuż płotów, w pobliskich krzakach. Byli pokłuci szablami i bagnetami, mieli zmasakrowane twarze i powykłuwane oczy”.
Niedługo po tamtych rzeziach w ręce polskich oddziałów wpadła spora grupa niedawnych oprawców. Decyzją sądu wojennego zostali oni skazani na śmierć i rozstrzelani. Większość bolszewików odpowiedzialnych za zbrodnie uniknęła jednak kary. Przemarsz Armii Czerwonej przez polskie ziemie wywołał wśród ludności wstrząs, zaś jego skutki wspominane były przez pokolenia.
Podczas pisania korzystałem z archiwalnych wydań gazet z 1920 roku (dostęp do artykułów za stroną retropress.pl) oraz książek: Grzegorza Gołębiewskiego, Obrona Płocka przed wojskami bolszewickimi 1919-1920, Płock 2015, Izaaka Babla, Dziennik 1920, Warszawa 1998, Lucjana Żeligowskiego, Wojna w roku 1920. Wspomnienia i rozważania, Warszawa 2006
autor zdjęć: 15 bsap
komentarze