Jednostka Wojskowa Komandosów uchyliła rąbka tajemnicy kandydatom do służby. Zorganizowała szkolenie, podczas którego pokazała, z jakimi wyzwaniami trzeba się zmierzyć na selekcji w górach. Brak snu, przeprawa przez pokrytą lodem rzekę i nocne marsze sprawiły, że kilka osób plany, by zostać komandosem, odłożyło na półkę.
Sobotnie przedpołudnie. Kilkudziesięciu mężczyzn w strojach trekkingowych, z wypakowanymi po brzegi plecakami, stoi przed wejściem do biura przepustek Jednostki Wojskowej Komandosów. Rozglądają się niepewnie, bo nie do końca wiedzą, czego się mogą tu spodziewać. Wśród nich są żołnierze, w tym także ci z dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej, podchorążowie i cywile. Punkt dwunasta po ochotników wychodzi jeden z komandosów. Szybko sprawdza listę obecności, a potem zabiera kandydatów na teren lublinieckiej jednostki.
Próbka selekcji
Jednostka Wojskowa Komandosów krótkie, weekendowe szkolenia dla kandydatów do służby w zespołach bojowych, tzw. preselekcje, organizowała już kilkukrotnie. Zainteresowanie ofertą JWK jest spore, a z edycji na edycję korzysta z niej coraz liczniejsze grono osób. W marcu 2025 roku chęć udziału w preselekcji zgłosiło ponad 35 ochotników, ale ostatecznie w jednostce stawiło się 20 śmiałków. Nie były to jednak osoby przypadkowe. Zaproszenie do udziału w preselekcji JWK otrzymują tylko kandydaci, którzy uprzednio przeszli egzaminy sprawnościowe i zaliczyli rozmowę z psychologiem, a teraz szykują się do testu wytrzymałościowego w górach.
– Podczas selekcji obserwowaliśmy bardzo dobrych kandydatów, którzy choć byli przygotowani do sprawdzianu fizycznie i psychicznie, to odpadali ze względu na drobne potknięcia. Brakowało im albo wiedzy, albo umiejętności. Postanowiliśmy wyjść naprzeciw kandydatom i podzielić się z nimi doświadczeniem, by zwiększyć ich szanse podczas selekcji do zespołów bojowych – zastępca dowódcy JWK wyjaśnia, skąd wziął się pomysł na takie szkolenie. – Pokazujemy ochotnikom, jakie zadania mogą ich czekać na selekcji, podpowiadamy, jak przygotować wyposażenie czy odzież – dopowiada oficer. Komandosi podkreślają jednak, że nie zdradzają wszystkich tajemnic. – Kandydaci otrzymują od nas jedynie próbkę, przedsmak tego, czego doświadczą podczas właściwej gry terenowej. Można powiedzieć, że to taka selekcja w pigułce – twierdzi „Adams”, kierownik selekcji JWK, który od kilku lat zajmuje się zarówno nią, jak i szkoleniem podstawowym żołnierzy, którzy mają zasilić pododdziały bojowe jednostki.
Realizacja: Polska Zbrojna. Scenariusz i reżyseria: Ewa Korsak, Magdalena Kowalska-Sendek. Zdjęcia i montaż: Marcin S. Kopeć
Zanim preselekcyjne szkolenie na dobre wystartowało, każdy z uczestników musiał okazać niezbędne dokumenty, m.in. dowód osobisty i zaświadczenie od lekarza o braku przeciwwskazań do długotrwałego wysiłku. – Informujemy każdego, że zaświadczenie lekarskie ma miesięczny termin ważności. Tymczasem zdarza się, że kandydaci przychodzą z zaświadczeniem zdobytym pół roku wcześniej. Takie niepodporządkowanie się regulaminowi skutkuje usunięciem z selekcji – mówi „Adams”. Podobnie jak np. zagubienie numeru startowego. Uczestnicy preselekcji otrzymują opaski z numerami, które przez cały czas trwania tego szkolenia (podobnie będzie na właściwej selekcji) muszą nosić na ramieniu. Po weryfikacji dokumentów „Adams” wyjaśnia kandydatom, z jakich etapów składa się gra terenowa i jakie wymagania wobec uczestników mają instruktorzy. Podkreśla, że każdy z ochotników ma trzy próby, by dostać się do jednostki. – Jeśli czujecie się niedostatecznie dobrze przygotowani, chorzy albo macie jakąś niedoleczoną kontuzję, odpuśćcie. Nie ma sensu tracić jednej szansy, jeśli macie wątpliwości. Stare kontuzje na pewno odnowią się w górach, wtedy wasza eliminacja będzie tylko kwestią czasu – poucza „Adams”. Kierownik selekcji wyjaśnia także, czemu ma służyć to weekendowe szkolenie, zachęca do zadawania pytań instruktorom. – To ostatni dzwonek na dopracowanie szczegółów. Pytajcie, bo teraz macie taką możliwość. Na selekcji to my będziemy wam zadawać pytania – dodaje.
Czas start
Ustawiają się w dwuszeregu. Każdy dźwiga ważący około 20-kilogramowy plecak. Ekwipunek kandydaci na komandosów skompletowali zgodnie z listą, jaką wcześniej otrzymali z jednostki. Teraz czas na jedno z najczęściej powtarzanych zadań na selekcji. – Uwaga, panowie: proszę rozpakować plecaki. Macie na to kilkadziesiąt sekund. Czas start – mówi jeden z instruktorów. Kandydaci zajmują wyznaczone przez instruktorów miejsca w sali gimnastycznej, a następnie wypakowują swoje plecaki. – Dwójka, szybciej. Nie będziemy na ciebie czekać – pokrzykuje instruktor. Zgodnie z listą wyczytuje kolejno wszystkie niezbędne elementy – np.: buty sportowe, buty za kostkę, śpiwór, koc termiczny, latarka, baterie zapasowe, pojemnik na wodę, notatnik, ołówek – a kandydaci podnoszą i pokazują wskazany przedmiot.
Instruktorzy uczulają ochotników także na to, czego na selekcję zabrać nie wolno. Chodzi m.in. o zegarki, różnego rodzaju leki i odżywki dla sportowców. – Podczas selekcji mamy zabezpieczenie medyczne. Tylko ratownik lub lekarz może zdecydować o podaniu wam leków, np. środków przeciwbólowych. Możecie ze sobą mieć tylko środki do dbania o higienę i stopy: zasypki, krem przeciwko obtarciom i plastry – mówi medyk. A kilka chwil później podczas sprawdzania plecaka jednego z kursantów z kieszeni spodni na podłogę wypada blister tabletek przeciwbólowych…
Drobiazgowe sprawdzenie ekwipunku każdego z ochotników zajmuje kilkadziesiąt minut. Instruktorzy zaglądają do kieszeni plecaków, kurtek, oglądają buty, karimaty. W tym czasie pojawia się też sporo pytań dotyczących racji żywnościowych. – Czy można zamiast konserwy mięsnej wziąć konserwę z tuńczykiem? Czy czekolada może mieć orzechy, czy ma być gorzka? Czy chrupkie pieczywo może mieć jakieś dodatki? – dociekają kursanci.
Rady specjalistów
W skupieniu słuchają tego, co mają do powiedzenia także medyk i psycholog. Ten pierwszy przestrzega kandydatów przed stosowaniem niedozwolonych anabolików, opowiada, jak ważne jest dbanie o termikę ciała i o higienę, a także o odpowiednie racjonowanie wody i pożywienia. – Adrenalina na pewno będzie robiła swoje i mimo ogromnego wysiłku nie będziecie czuć głodu. Nie dajcie się temu zwieść. Musicie jeść, żeby nie doszło do zasłabnięcia – przestrzega „Mazi”. Podpowiada także kandydatom, by nie przywozili na selekcję wody wysoko mineralizowanej z różnymi dodatkami, zwłaszcza gdy nigdy wcześniej takiej nie pili. – Mieliśmy już takie przypadki i one zawsze kończą się tym samym: rozwolnieniem, a w konsekwencji osłabieniem lub odwodnieniem i rezygnacją z selekcji – dopowiada medyk. Psycholog z kolei wyjaśnia kandydatom, jak ważne jest pozytywne nastawienie do selekcji, jakie znaczenie w procesie rekrutacji ma motywacja. – Mocny fizycznie kandydat ze słabą motywacją ma mniejsze szanse na ukończenie selekcji niż ten pozornie słabszy kondycyjnie, a z silną psychiką – komentuje „Adams”.
Po wykładach czas mocno przyspiesza. Kandydaci maszerują pod kilkunastometrową wieżę. Zakładają uprzęże, kaski, a następnie jeden po drugim wchodzą do góry po drabince speleologicznej. Pozornie proste zadanie niektórym sprawia sporo trudności. Nie znają właściwej techniki i zamiast używać siły nóg, podciągają się na drabince na rękach. Słuchają jednak podpowiedzi instruktorów i wyciągają wnioski, uczą się też na błędach kolegów. – To dla nich dobre ćwiczenie, bo nie każdy ma możliwość w toku przygotowań skorzystać z drabinki speleo. Potem jeszcze sprawdzą się na moście linowym – mówi kierownik selekcji.
Hop do wody
Gdy słońce chyli się ku zachodowi, opuszczają mury Jednostki Wojskowej Komandosów. Żwawym krokiem ruszają w teren, gdzie czekają na nich kolejne zadania. Pierwsze z nich: przeprawa wodna. Kursanci są zaskoczeni, tym bardziej że na powierzchni wody unosi się tafla lodu. Nikt jednak nie dyskutuje. Pospiesznie rozbierają się do bielizny, do worków przeprawowych pakują cały swój ekwipunek i kolejno zanurzają się w lodowatej wodzie. Jako pierwszy zadanie wykonuje kandydat z numerem 30. Ma najtrudniej, bo to on dla reszty kolegów toruje drogę, rozbijając krę. Pod wpływem ciężaru jego ciała kawałki lodu zaczynają pękać. Chłopak nie zważa na temperaturę ani na to, że lód rani mu klatkę piersiową. Kilka minut później, wychodząc na brzeg, ciągnie za sobą plecak. Teraz jak najszybciej musi się osuszyć i ubrać.
– Trochę się poharatałem – mówi, wskazując na klatkę piersiową. – No ale ktoś musiał to zrobić. Jestem bardzo zdeterminowany, by dostać się do tej jednostki. Skorzystałem z zaproszenia na preselekcję właśnie po to, by się sprawdzić w takich trudnych sytuacjach. Sam podczas treningów nigdy nie zmusiłbym się do takiego wysiłku. Tu muszę poddać się poleceniom instruktorów i wykonywać wszystkie zadania w narzuconym przez nich tempie – dopowiada. Jest z Wielkopolski, dwa lata temu zakończył służbę w wojskach obrony terytorialnej i całe swoje życie podporządkował przygotowaniom do selekcji. Rok temu pierwszej próby nie zaliczył, odpadł przez kontuzję.
Teraz podejmuje wyzwanie po raz drugi. – Regularnie wyjeżdżałem za granicę, by tam zarabiać pieniądze. A potem za oszczędności wynajmowałem mieszkanie w Kotlinie Kłodzkiej, czyli w rejonie, gdzie JWK prowadzi selekcję, i tam trenowałem – mówi. W tygodniu robił 12 treningów. Chodził po górskich szlakach z obciążeniem, dźwigał w górę m.in. plecak wypchany gruzem. Ćwiczył także na siłowni, pływał na basenie i dbał o dietę. – Do sprawdzianu w górach został mi miesiąc i dzięki preselekcji wiem, co jeszcze mogę poprawić. Na pewno muszę ćwiczyć z plecakiem, a nie tylko na siłowni. Trzeba z nim robić pompki, przysiady i wykroki. Plecak się rusza, jest niewygodny, co jest dodatkowym utrudnieniem – podkreśla kandydat z numerem 30. Nie wszyscy jednak podzielają jego entuzjazm. W nocy kilku kandydatów rezygnuje z dalszego udziału w preselekcji.
Dam radę!
– Przyszedłem tu po wskazówki przed właściwą selekcją, chciałem także sprawdzić swój sprzęt – mówi inny z mężczyzn. Ma niewiele ponad 20 lat. Pochodzi z Bieszczad, obecnie nie pracuje ani się nie uczy. Swój wolny czas poświęca na treningi i przygotowania do selekcji. –Instruktorzy dają nam wiele praktycznych wskazówek, które na pewno się przydadzą. A wiadomo, że diabeł tkwi w szczegółach – mówi chłopak. Przyznaje, że dużo się nauczył. – Na przykład dzięki przeprawie wodnej wiem, że trzeba mieć ze sobą dwa worki przeprawowe. Tak na wszelki wypadek, gdyby jeden został przerwany. Zamoczone rzeczy w górach to pewna katastrofa – przyznaje chłopak.
Noc podczas preselekcji mija bardzo szybko. Kandydaci na komandosów maszerują po lublinieckich lasach, ćwiczą się w nawigacji, wyznaczaniu azymutów, wykonują też różnego rodzaju zadania specjalne, np. transportują rannego. Długotrwałe marsze przerywane są seriami ćwiczeń fizycznych i krótkimi pauzami na odpoczynek. – Instruktorzy znajdywali w terenie najbardziej pochyłe i niewygodne miejsca. Właśnie tam pozwalali nam rozwinąć karimaty i odpoczywać. Gdy tylko przymknęliśmy oczy, trzeba było się zerwać na zbiórkę, szybko zwinąć swój ekwipunek i ruszyć dalej – relacjonuje jeden z ochotników. Po wschodzie słońca wykonują ostatnie zadanie. W parach muszą przenosić ważące pewnie ze 100 kg drewniane belki. – Nie było lekko, a za nami dopiero 24 godziny. Prawdziwa, trwająca pięć dni selekcja będzie na pewno sporym wyzwaniem. Ale jestem spokojny, dam radę – podsumowuje jeden z kursantów.
Jednostka Wojskowa Komandosów organizuje preselekcje dwa razy w roku, przed wiosennym i jesiennym sprawdzianem w górach. Efekty tych krótkich weekendowych szkoleń – jak twierdzą komandosi – są widoczne. – Trudno to ująć procentowo, ale z pewnością przynosi to pozytywny skutek. Wśród tych, którzy zaliczają grę terenową, widzimy osoby, które uprzednio uczestniczyły w preselekcji – podsumowuje zastępca dowódcy JWK.
autor zdjęć: Daniel Dmitriew/ JWK

komentarze