Brak odpowiedniej liczby medyków i zapasów leków, a także skrajnie wydłużona ewakuacja są ogromnym problemem ukraińskiej armii. Korzystając z doświadczeń wojennych naszych sąsiadów, musimy jak najszybciej zadbać o dobre wyszkolenie wojskowych służb medycznych.
Misje w Iraku i Afganistanie bez dwóch zdań odmieniły wojskową medycynę. Opowieści o rozwoju ratownictwa pola walki w Wojsku Polskim od kilku lat zaczynają się najczęściej właśnie w tym samym miejscu. Żołnierze zdobyli wówczas nowe umiejętności i wiedzę, którą nierzadko konfrontowali z praktyką. Zrozumieli, jak ważna jest samopomoc na polu walki i udzielanie pomocy rannemu koledze. Świetnie działał łańcuch ewakuacji medycznej, przestrzegano zasady tzw. złotej godziny, dotyczącej czasu, w jakim poszkodowany powinien trafić do polowego szpitala. Pora jednak oddzielić te opowieści grubą kreską i zrobić krok naprzód. Za naszą wschodnią granicą od ponad dwóch lat toczy się pełnoskalowa wojna, w której wbrew wszystkim konwencjom służby medyczne są na froncie celem, a namalowany na karetkach krzyż traktowany jest przez Rosjan jak tarcza. Wojna, w czasie której nie funkcjonuje ewakuacja poszkodowanych drogą powietrzną, dziennie zaś ginie kilkudziesięciu żołnierzy, a kilkuset jest rannych. Dlatego też, zdaniem naszych lekarzy i ratowników, powinniśmy jak najszybciej przyjrzeć się problemom, jakie wojna w Ukrainie obnaża w Polsce. Trzeba zrobić wszystko, by scenariusze z ukraińskiego frontu nigdy się u nas nie powtórzyły.
O tym, że w wojskową służbę zdrowia – na każdym jej poziomie – trzeba inwestować, wie także kierownictwo resortu obrony narodowej. Reorganizacja w tej dziedzinie już się rozpoczęła i stanowi jeden z priorytetów ministra obrony narodowej. Pod koniec maja wicepremier, szef MON-u Władysław Kosiniak-Kamysz ogłosił, że w Łodzi zostanie odtworzona Wojskowa Akademia Medyczna. Uczelnię rozwiązano dwie dekady temu, a następnie przez lata kształcono wojskowych lekarzy w ramach limitów MON-u w tzw. Kolegium Wojskowo-Lekarskim na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi. Dziś kierownictwo resortu obrony mówi „stop” rozwiązaniom tymczasowym. – Budując komponent wojsk medycznych, budując najwyższy poziom bezpieczeństwa, musimy pamiętać o tym, że kadry, które są potrzebne do realizacji tych działań, ich wyszkolenie i przygotowanie, to rzecz najważniejsza. Potrzebujemy lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych, czyli bardzo dobrze wyszkolonego i przygotowanego personelu, który będzie udzielał pomocy – zapowiedział Władysław Kosiniak-Kamysz. Jeszcze w tym roku do Sejmu ma trafić projekt ustawy w sprawie powołania nowej uczelni. – Liczymy na to, że parlament go zaakceptuje i będziemy mogli odtworzyć, a tak naprawdę na nowo zbudować najlepszy ośrodek kształcenia zarówno lekarzy, jak i oficerów Wojska Polskiego, żołnierzy, którzy powołanie do służby medycznej połączą ze służbą w Wojsku Polskim – dopowiedział minister.
Ostatni dzwonek
Eksperci zwracają uwagę na to, że problemy w służbie zdrowia, także tej wojskowej, uwidoczniła pandemia koronawirusa w 2020 roku. Lawinowo rosnąca liczba chorych na COVID-19 sprawiła, że w całym kraju zaczęło brakować medyków. Remedium na bolączki krajowego systemu ochrony zdrowia mieli być medycy w mundurach. Decyzja o skierowaniu wojskowych ratowników do pracy w szpitalach, także tych tymczasowych i covidowych, choć słuszna, nie przyniosła spodziewanych efektów, bo rąk do pracy ciągle było za mało. Szybko zdecydowano więc, że do walki z pandemią przystąpią także żołnierze, którzy ukończyli kursy kwalifikowanej pierwszej pomocy (kpp). Wojskowi wspierali personel medyczny w szpitalnych oddziałach ratunkowych, izbach przyjęć, ale przede wszystkim uzyskali uprawnienia do wykonywania testów na koronawirusa. – Kolejne wyzwania przyszły szybciej, niż można się było spodziewać. Część wojskowych medyków skierowana została na wschodnią ścianę kraju, by zabezpieczyć funkcjonowanie Wojskowego Zgrupowania Zadaniowego Podlasie. I znów przekonaliśmy się, że braki kadrowe wśród wojskowych medyków widoczne są praktycznie na każdym poziomie – podkreśla ppłk dr Anita Podlasin, zastępczyni komendanta Wojskowego Centrum Kształcenia Medycznego w Łodzi. Dlaczego armia boryka się z takimi problemami? Powodów jest co najmniej kilka, ale najczęściej wskazuje się na kwestie związane z brakiem możliwości łączenia praktyki zawodowej ze służbą wojskową, a przede wszystkim niższymi niż w cywilu zarobkami.
Braki kadrowe wśród medyków mogą niepokoić, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że to jeden z poważniejszych problemów, z jakimi zmaga się ukraińska armia. Wielu medyków zginęło w pierwszych miesiącach pełnoskalowego konfliktu. Odtworzenie wyszkolonych kadr w czasie działań wojennych jest niezwykle trudne i czasochłonne. – Sytuacja w Ukrainie bezlitośnie obnaża problemy, z jakimi i my jako kraj moglibyśmy się zderzyć w przypadku wybuchu wojny. Brak personelu medycznego to tylko jeden z przykładów. Inne dotyczą chociażby problemów z ewakuacją rannych. Czas na jej przeprowadzenie obliczony przed wojną na maksymalnie 30 minut, dziś ze względu na zagrożenie na polu walki przeciąga się do kilkunastu godzin. Nie ma możliwości użycia śmigłowców ratunkowych, transporty sanitarne są atakowane, brakuje sprzętu medycznego i leków – zgodnie wyliczają wojskowi lekarze i ratownicy. Zwracają także uwagę na to, że ustandaryzowane procedury i szkolenia wprowadzone przed laty w NATO nie sprawdzają się w niestandardowych sytuacjach, do jakich dochodzi w Ukrainie. – Czas przedefiniować niektóre założenia i dopasować się do wymagań, jakie stawia współczesne pole walki – zaznacza ppłk Podlasin.
Podobnego zdania jest dr Beata Zysiak-Christ, ratownik medyczny i adiunkt na Wydziale Nauk o Bezpieczeństwie Akademii Wojsk Lądowych. – Doświadczenia ukraińskich żołnierzy, medyków i cywilów zaangażowanych w działania na wojnie pokazują, jak wiele nowych rozwiązań będzie musiało zostać wprowadzonych do programów szkoleń w innych krajach, również i u nas. Musimy być przygotowani na nowy rodzaj konfliktu – zaznacza. Odwołując się do wniosków płynących z wojny w Ukrainie, dodaje: – Wiemy, że doświadczony ratownik medyczny może bez problemu wykonać pewne procedury ratujące życie, które w normalnych warunkach zarezerwowane są tylko dla lekarzy. Chodzi tu np. o drenaż opłucnej czy przetoczenie krwi bezpośrednio od dawcy. Nasza służba zdrowia, opierając się właśnie na tych doświadczeniach, powinna dobrze przygotować się na sytuacje nadzwyczajne. Jeżeli nie zrobimy tego szybko, a doszłoby do konfliktu zbrojnego na naszym terytorium, na naukę w tej dziedzinie może być już za późno.
Nowa rzeczywistość
Wojskowe Centrum Kształcenia Medycznego w Łodzi idzie o krok dalej i proponuje, by zaawansowanych procedur medycznych uczyć nie tylko ratowników, lecz także żołnierzy bez wykształcenia medycznego. Tego rodzaju szkolenia od dwóch lat w Łodzi przechodzą żołnierze ukraińscy. Szkolą się tam w ramach unijnej misji wsparcia EUMAM (EU Military Assistance Mission), na podstawie autorskiego, opracowanego przez WCKMed programu. Od początku wojny w takim szkoleniu w Łodzi uczestniczyło niemal 400 Ukraińców. – Punkt wyjścia stanowiły dla nas założenia kursu dla medyków pola walki, który został przyjęty w Ukrainie tuż przed wybuchem wojny. Był on rozbudowany tematycznie i długi – trwający 22 tygodnie – porównywalny do tych, jakie w Stanach Zjednoczonych przechodzą medycy sił specjalnych NATO. Niestety, w warunkach wojennych niemożliwy do realizacji. Poproszono nas, by na tym fundamencie zbudować autorski program szkolenia. I tak, 22 tygodnie musieliśmy skrócić do… 25 dni – wspomina ppłk Podlasin.
Stworzony w WCKMedzie kurs dla Ukraińców został wpisany do dyrektywy treningowej ukraińskiego ministerstwa obrony i zaakceptowany przez wspólnotę europejską. To ostatnie nie było proste, zwłaszcza że w jego programie znalazły się treści zarezerwowane dotąd wyłącznie dla personelu medycznego. – Musieliśmy odejść od przyjętej w NATO standaryzacji i odpowiedzieć na potrzeby żołnierzy walczących na froncie. Choć Ukraińcom brakuje wykwalifikowanych kadr medycznych, to nadal muszą ratować życie rannych – mówi zastępczyni komendanta WCKMed-u.
Kurs stworzony w łódzkim centrum skupia się na nauce umiejętności praktycznych i schematach postępowania z pacjentem, a co najważniejsze, jest przeznaczony dla żołnierzy bez wykształcenia medycznego. – Przyjeżdżają do nas ludzie z doświadczeniem wojskowym, frontowym, a także osoby, które dopiero zaczęły służbę w wojsku. Łączy ich brak wykształcenia medycznego oraz ogromna motywacja do nauki – ocenia ppłk Podlasin. Uczą się samopomocy i pomocy koleżeńskiej na polu walki, postępowania pod ostrzałem i w strefie względnie bezpiecznej. Instruktorzy szczególnie skupiają uwagę na postępowaniu w przypadku masywnych krwotoków, niedrożności dróg oddechowych i na zaopatrywaniu obrażeń klatki piersiowej. – Ten etap kursu przypomina bardzo szkolenia z cyklu CLS (Combat Lifesaver), czyli dla ratowników pola walki. Rozbudowaliśmy go jednak np. o zagadnienia związane z wykorzystaniem środków improwizowanych. Uczymy Ukraińców, jak samodzielnie wykonać opaskę uciskową albo jak prowadzić ewakuację z użyciem pojazdów typu casevac [casualty evacuation] – wyjaśniają szkoleniowcy z WCKMed-u.
W kolejnym etapie kursu Ukraińcy uczą się procedur tzw. medycyny przedszpitalnej, czyli non-battlefield injuries. – Wojna to nie tylko urazy i obrażenia ciała. Trzeba wiedzieć, jak postępować z pacjentem, u którego dojdzie do ostrego zespołu wieńcowego, udaru czy nagłego zatrzymania krążenia. Ponadto mobilizacja w Ukrainie obejmuje żołnierzy, których stan zdrowia często pozostawia wiele do życzenia. Ukraińcy prosili nas o przekazanie wiedzy dotyczącej podstawowej opieki zdrowotnej, by ich medycy wiedzieli, jak pomóc żołnierzom, którzy po tygodniach spędzonych w okopach zmagają się z różnego rodzaju infekcjami górnych dróg oddechowych – opisują instruktorzy łódzkiego Centrum. Ukraińcy uczą się także leko- i płynoterapii oraz jak postępować z pacjentem, który ucierpiał w wyniku ataku fleszetami, bronią kasetową czy białym fosforem. Kadra WKCMed przyznaje, że odbiór kursu jest w Ukrainie bardzo pozytywny, cieszy się również ogromnym zainteresowaniem. Z tego też powodu niedawno w Łodzi uruchomiono także szkolenia na wyższym, instruktorskim poziomie. Szkoleniem instruktorów zajmują się w WCKMedzie żołnierze armii kanadyjskiej.
Wejść na wyższy poziom
Czy według kursu przygotowanego z myślą o armii ukraińskiej można byłoby szkolić też polskich żołnierzy? Za takim rozwiązaniem optują właśnie medycy z Łodzi. – Musimy jak najszybciej zwielokrotnić liczbę ludzi, którzy w warunkach wojennych potrafiliby ratować życie i wspierać wykwalifikowany personel medyczny. Uczmy się na błędach naszych sąsiadów, by uniknąć ich w przyszłości u siebie – apeluje ppłk Podlasin. Jej zdaniem na tego typu szkolenia w pierwszej kolejności należałoby kierować żołnierzy, którzy ukończyli kursy kwalifikowanej pierwszej pomocy.
Współczesne pole walki wyższe wymagania stawia także samym ratownikom medycznym. Ze względu na utrudnioną ewakuację i dotarcie do szpitali poszkodowany pozostaje pod opieką ratowników kilka lub kilkanaście godzin. Doniesienia z frontu nie są tu optymistyczne: organizowane w ziemiankach, okopach lub ruinach budynków punkty stabilizacyjne przepełnione są rannymi. Przy ograniczonej liczbie personelu i utrudnionym dostępie do leków wiedza medyków ma kluczowe znaczenie dla przeżywalności. Z wieści frontowych wynika, że ratownicy powinni choćby w stopniu elementarnym posiadać umiejętności z zakresu intensywnej terapii, chirurgii, leczenia bólu, a także potrafić zarządzać zespołem i umiejętnie delegować zadania. Fundamentalne znaczenie ma też właściwe ocenienie stanu poszkodowanego i odpowiednia segregacja rannych. – To kolejny temat, na który jeszcze nie jesteśmy gotowi. NATO zaczyna mówić o problemach natury etycznej, bo konieczne jest stosowanie zasady odwróconego triażu. Oznacza to, że pomocy udziela się w pierwszej kolejności lżej rannym, czyli tym, którzy mają szansę przetrwać trwającą kilkanaście godzin ewakuację – wyjaśnia zastępczyni komendanta WCKMed-u. To nie wszystko. Ratownicy muszą nauczyć się działać skrycie, prowadzić ewakuację pod osłoną nocy, używać niestandardowych środków transportu – ciężarówek, autobusów i samochodów terenowych.
Niestety temat wydłużonej opieki nad poszkodowanym (Prolonged Field Care − PFC) oraz postępowania z zakresu tzw. damage control resuscitation (rodzaj działań ratunkowych, najpilniejszych, zaawansowanych czynności podejmowanych przez medyków) w naszej armii ciągle raczkuje. Ratownicy nie szkolą się w tym zakresie, a szkolenia medyczne w wojskach lądowych nadal bazują na ewakuacji poszkodowanych śmigłowcem. Inaczej jest w wojskach specjalnych, gdzie medycy mają bardzo dobre przygotowanie merytoryczne w tym zakresie. Co więcej, specjalsi rozwijają także zdolności i budują w swoich strukturach mobilny zespół chirurgiczny. Jeden powstał już w Jednostce Wojskowej GROM, drugi buduje inna jednostka specjalna. Zasadniczym zadaniem tego typu pododdziałów jest niesienie pomocy rannym żołnierzom, którzy wymagają zaawansowanej opieki medycznej, w tym interwencji chirurgicznych. SOST-y są przygotowane do działania w dowolnym miejscu na świecie, wszędzie tam, gdzie prowadzone są operacje specjalne.
Każdy żołnierz ratownikiem
Na wojskowej mapie Polski są miejsca, gdzie wnioski z wojny w Ukrainie implementuje się w szkolenie medyczne na bieżąco. – Medycyna taktyczna była, jest i będzie zawsze dla mnie bardzo ważna – przyznaje płk Krzysztof Sarnowski, dowódca 2 Pułku Rozpoznawczego w Hrubieszowie. – Uważam, że każdy żołnierz powinien być ratownikiem pola walki i posiadać umiejętności niezbędne do udzielenia pomocy sobie i rannemu koledze. Misje nauczyły nas, że te podstawowe umiejętności ratują życie – dopowiada dowódca zwiadowców. Podkreśla, że kursy CLS przejdą wszyscy jego podwładni. W czerwcu w WCKMedzie w Łodzi szkolić się na poziomie instruktorskim będzie pierwsza grupa zwiadowców. Później już kursy CLS będą organizowane w Hrubieszowie. – Wojska rozpoznawcze muszą być w dużym stopniu samowystarczalne. Działamy skrycie, niewielkimi grupami, często w środowisku izolowanym. Żołnierze są w dużej mierze zdani sami na siebie, muszą więc posiadać podstawową wiedzę w zakresie medycyny pola walki – mówi płk Sarnowski.
Płk Krzysztof Sarnowski nie jest w swoich przekonaniach odosobniony. Coraz więcej dowódców rozumie potrzebę szkolenia medycznego. Tak jest m.in. w 15 Giżyckiej Brygadzie Zmechanizowanej. Żołnierze tej jednostki już od wielu lat intensywnie szkolą się z medycyny taktycznej. – Już w 2019 roku rozpoczęliśmy w brygadzie szkolenia Tactical Medic. Na pierwszym kursie szkoliliśmy wszystkich ratowników medycznych, a w kolejnych edycjach – także żołnierzy bez wykształcenia medycznego. Uczyliśmy ich podstawowych procedur z zakresu udzielania pomocy na polu walki, m.in. tego, jak prawidłowo zlokalizować i zatamować krwotoki, udrażniać drogi oddechowe i zaopatrzyć rany klatki piersiowej oraz odbarczyć odmę opłucnej – wspomina mjr Paweł Tomala, asystent dowódcy 15 BZ do spraw służby zdrowia i jednocześnie ratownik medyczny. Wyjaśnia, że obecnie w Brygadzie prowadzone są kursy CLS. – To standaryzowany kurs, który niezależnie od miejsca szkolenia wygląda tak samo, a jego absolwenci uzyskują tytuł ratownika pola walki. Obecnie mamy wyszkolonych już ponad pół tysiąca wojskowych. To oznacza, że w każdej drużynie jest przynajmniej jeden absolwent kursu CLS. Docelowo chcemy tak przeszkolić wszystkich naszych żołnierzy – zapowiada mjr Tomala. Oficer wyjaśnia, że 15 BZ w zakresie medycyny pola walki szkoli się także z sojusznikami stacjonującymi w Polsce w ramach Batalionowej Grupy Bojowej NATO.
W kursie CLS organizowanym przez sojuszników uczestniczył m.in. ppor. Oskar Jędraszek z 2 Batalionu Zmechanizowanego 15 BZ. – Gdy się dowiedziałem, że jest organizowany taki kurs, sam się zgłosiłem, bo uważam, że zarówno dowódcom pododdziałów, jak i ich podwładnym niezbędne są umiejętności z zakresu medycyny pola walki – podkreśla. Poza szkoleniami CLS 15 Brygada Zmechanizowana wspólnie z Batalionową Grupą Bojową średnio co pół roku organizuje ćwiczenia „Mascal”. Przeznaczone są one tylko dla osób z wykształceniem medycznym. Asystent dowódcy 15 BZ do spraw służby zdrowia przyznaje, że w ostatnim czasie szkoleń medycznych jest w brygadzie więcej i ma to związek z pogorszeniem się sytuacji bezpieczeństwa w naszej części Europy. – Wojna w Ukrainie i wnioski z tego konfliktu zmieniły nasze podejście i sposób postrzegania szkoleń medycznych. Jesteśmy przekonani, że umiejętności w tym zakresie potrzebne są każdemu żołnierzowi, nie tylko ratownikom medycznym – ocenia mjr Tomala i dopowiada: – Podczas każdych zajęć i ćwiczeń taktycznych żołnierze szkolą się także z ratownictwa pola walki. Wykorzystujemy nie tylko sprzęt, który jest w wyposażeniu 15 BZ, czyli np. wozy ewakuacji medycznej. Ćwiczymy z użyciem polowych placówek medycznych oraz koordynujemy działania ze szpitalami w naszym regionie. Staramy się implementować do szkolenia wnioski z tego, co się dzieje na froncie za naszą wschodnią granicą. Ćwiczymy procedury postępowania w zakresie przedłużonej opieki nad poszkodowanym oraz na wypadek zdarzeń o charakterze masowym, gdzie możemy mieć kilkunastu lub kilkudziesięciu rannych. Przede wszystkim jednak stawiamy na rozwój umiejętności żołnierzy w zakresie samopomocy medycznej i udzielania pomocy medycznej koledze.
Piętnasta angażuje się także w innowacyjne projekty. Pod koniec maja na poligonie w Orzyszu 15 Brygada Zmechanizowana z Akademią Sztuki Wojennej i Wojskowym Instytutem Medycznym przeprowadziła ćwiczenia z ewakuacji medycznej z wykorzystaniem dronów. – Ukraina pokazuje, że nie zawsze możemy użyć transportu WEM lub śmigłowca MEDEVAC i trzeba szukać rozwiązań alternatywnych; takie dają np. bezzałogowce – podkreśla mjr Tomala. W Orzyszu z użyciem bsp przećwiczono m.in. ewakuację poszkodowanego (na razie w tej roli fantom), prowadzenie medycznego rozpoznania obrazowego z powietrza i transport środków medycznych.
Medycyna pola walki jest bardzo ważnym elementem szkoleń także w 1 Brygadzie Pancernej w Wesołej. Organizowane tam regularnie kursy CLS osadzone są w scenariuszach zaczerpniętych z wojny w Ukrainie, więc żołnierze uczą się udzielania pomocy rannym w okopach. Podobnie rzecz ma się w 25 Brygadzie Kawalerii Powietrznej, 6 Brygadzie Powietrznodesantowej czy w jednostkach wojsk obrony terytorialnej.
Kursy CLS są dobrym fundamentem, a umiejętności ratowników pola walki trzeba cały czas podtrzymywać. Wojna w Ukrainie pokazuje jednak, że standardowe procedury to za mało. Medycy są zgodni – trzeba porzucić schematy i myśleć nieszablonowo. Doskonale to widać na przykładzie szkoleń taktycznych. Nasi żołnierze, korzystając z ukraińskich doświadczeń, wrócili do szkolenia z walki w okopach, uczą się walki w terenie zurbanizowanym. Teraz czas na medycynę.
autor zdjęć: Aleksander Perz / 18 DZ, CSWOT, WCKMed, st. szer. spec. Monika Woroniecka
komentarze