11 lipca 1943 roku zyskał miano „krwawej niedzieli”, gdyż tego dnia fala terroru wymierzona przez ukraińskich nacjonalistów w polską społeczność Wołynia osiągnęła kulminację. Bojówki Ukraińskiej Powstańczej Armii i jej pomagierzy zaatakowali wtedy ponad 100 wsi zamieszkanych przez Polaków.
Wołyń… Kraina wsi – polskich, ukraińskich, a także czeskich lub mieszanych i miasteczek żydowskich. Pogranicze kultur, religii – wyjątkowa mozaika ich wzajemnego przenikania. Wcale nierzadkie były mieszane małżeństwa, a sąsiedzka koegzystencja była zwyczajną codziennością. Zdarzały się oczywiście jakieś kłótnie o miedze, zadrażnienia, a nawet bijatyki na zabawach – ale nawet w rodzinie, między krewniakami, dochodzi do konfliktów – normalna rzecz… Oczywiście trafiali się też radykałowie zapiekli w swej nienawiści i poczuciu krzywdy, ale nie mieli posłuchu, bo ludzie pragnęli normalnie żyć… Dodajmy – normalnie żyć w czasie pokoju, bo po wybuchu wojny nienawiść podlewana zadawnionymi urazami zdominowała wszystko w codzienności – religię, kulturę, historię. Bezprawie zastąpiło prawo, moralność straciła rację bytu, a najważniejszym przykazaniem stał się nacjonalizm, nie zaś miłość do bliźniego. Zbrodniarze zostali bohaterami…
Chrzęst żelaza
Po wybuchu II wojny światowej polskie Kresy były areną, na której Hitler i Stalin stanęli w szranki w swej zbrodniczej polityce. Najpierw nastały sowieckie deportacje polskiej ludności, a po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej esesmańskie komanda rozpoczęły akcje eksterminacji ludności żydowskiej. Chętnie im w tym pomagali, a często wyręczali ukraińscy, litewscy czy łotewscy nacjonaliści, którzy liczyli na to, że Niemcy pozwolą im spełnić marzenia o własnych państwach. Mordowano już wtedy nie tylko Żydów, lecz także Polaków, którzy zdołali uchronić się przed deportacją w głąb Związku Sowieckiego. Z czasem na Kresach pojawił się jeszcze jeden „jeździec apokalipsy” – sowiecka partyzantka, która częściej grabiła ludność cywilną, niż walczyła z Niemcami. A jeśli już ich atakowała, to w taki sposób, żeby spowodować akcję odwetową w całej okolicy. Niemieckie wojsko i policja w akcjach antypartyzanckich bez pardonu eksterminowały wioski i kolonie podejrzane o pomoc partyzantom i nieistotne było, czy ta pomoc była wymuszona, czy nie.
Bardzo szybko też okazało się, że Niemcy nie zamierzają tworzyć wolnych państw na zagarniętych Kresach, a już na pewno nie wolnej Ukrainy, która dla Hitlera miała być głównym spichlerzem jego przyszłego imperium na wschodzie. Zawiedzeni w swych nadziejach ukraińscy nacjonaliści zaczęli odwracać się od swych dotychczasowych niemieckich sojuszników i postanowili podjąć z nimi walkę. By dopełnić tego skomplikowanego obrazu, trzeba nadmienić, że nacjonaliści ukraińscy nie tworzyli jednolitego obozu. Największym i najsilniejszym jego odłamem był ruch kierowany przez Tarasa Borowcia „Bulbę”, który na pograniczu Polesia i Wołynia zorganizował tzw. Sicz Poleską, a następnie przystąpił do tworzenia partyzantki walczącej zarówno z Sowietami, jak i Niemcami. Nazwał ją Ukraińską Powstańczą Armią. Inicjatywa „Bulby” ogromnie zaniepokoiła Organizację Ukraińskich Nacjonalistów Stepana Bandery, która wcześniej wymordowała znaczną część działaczy konkurencyjnej OUN Andrija Melnyka (nazywanych dla odróżnienia od banderowców melnykowcami). Z rozkazu Bandery jego ludzie zaczęli wyjeżdżać z Galicji na Wołyń, by tworzyć sieć konspiracyjną. Z czasem udało im się przeniknąć i opanować ukraińską policję będącą na służbie Niemców, a jednocześnie przystąpili do organizowania partyzantki. Pierwsze banderowskie oddziały partyzanckie powstały pod koniec 1942 roku. Podjęły one wtedy przede wszystkim walkę z partyzantką sowiecką i zaczęły atakować polskie osady.
Spirala zbrodni
Po niemieckiej klęsce w Stalingradzie na początku 1943 roku do lasu z bronią w ręku uciekło około 5 tys. ukraińskich policjantów, którzy zaprawieni byli przez Niemców w akcjach antypartyzanckich i eksterminacji ludności żydowskiej i polskiej. Niemal wszyscy przeszli na stronę banderowców, co przesądziło najpierw o losie innych ukraińskich ugrupowań. Ci melnykowcy i bulbowcy, którzy nie podporządkowali się UPA Bandery, zostali wymordowani. Podobnie było ze wszystkimi Ukraińcami, którzy sprzeciwiali się metodom i polityce Bandery. Należy pamiętać, że pierwszymi ofiarami Służby Bezpieczeństwa banderowskiego OUN-UPA (funkcjonującego na modłę niemieckiego gestapo) byli właśnie ukraińscy przeciwnicy tej formacji. Taktyka UPA na Wołyniu polegała na unikaniu w miarę możliwości walki z Niemcami, powstrzymywaniu partyzantki sowieckiej i bezwzględnej likwidacji ludności polskiej. Ten trzeci punkt był najprostszy do realizacji, gdyż po prostu Polacy byli najłatwiejszym celem. Armia Krajowa na Wołyniu dopiero tworzyła swe struktury, a samoobrona chłopska nie mogła równać się ani z partyzantką sowiecką, ani tym bardziej z siłami niemieckimi.
Pierwszego masowego mordu Polaków UPA dokonała w Parośli I 9 lutego 1943 roku, zabijając według różnych szacunków od 149 do 173 jej mieszkańców. Drugą wielką rzeź UPA przeprowadziła w nocy z 21 na 22 kwietnia 1943 roku. Wtedy to banderowscy siepacze zabili około 500 Polaków w Janowej Dolinie i oficjalnie się do tego przyznali. Następne dni i miesiące przyniosły kolejne rzezie i mordy. Apogeum eksterminacji i ludobójstwa nastąpiło między 10 a 15 lipca 1943 roku. Wtedy to UPA dokonała około 100 napadów na polskie miejscowości. Tragicznej niedzieli 11 lipca doszło do mordów Polaków zgromadzonych na mszach świętych w swych kościołach. Tego tylko dnia ukraińscy nacjonaliści mieli wymordować (według niepełnych danych) 3,1 tys. Polaków. W Chrynowie, Krymnie, Porycku, Kisielinie i Zabłoćcach Polacy byli mordowani w kościołach. Łącznie tej niedzieli upowcy zaatakowali 97 wsi i kolonii oraz 13 polskich majątków. I ta planowa akcja w kolejnych miesiącach wciąż trwała. Zaskoczeni początkowo Polacy z czasem zaczęli się organizować w samoobronę. Powstawały prawdziwe wiejskie reduty – najbardziej znaną jest Przebraże. W tej wsi schroniło się około 18 tys. ludzi i nigdy nie udało się banderowcom jej zdobyć. Te wiejskie samoobrony stały się później trzonem 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty.
Mogiła zbiorowa i pomnik Polaków pomordowanych przez UPA w Berezownicy Małej w byłym województwie tarnopolskim, obecnie Ukraina.
Niezmiernie trudno jest ustalić rozmiary polskich strat na Wołyniu. Według „Biuletynu Informacyjnego” do jesieni 1943 roku z rąk nacjonalistów ukraińskich zginęło około 20 tys. ludzi. Dziesiątki tysięcy uciekło do Generalnego Gubernatorstwa, gdzie wielu zostało następnie wywiezionych przez Niemców na przymusowe roboty do III Rzeszy. Banderowcy rozpoczęli antypolską działalność także w dystrykcie Galicja, eksterminując tam około 12 tys. Polaków.
Dziedzictwo Sprawiedliwych
Wedle założeń nacjonalistów ukraińskich celem ich ludobójczej akcji było rozdzielenie raz na zawsze narodów ukraińskiego i polskiego. Miała ona zapewnić niegasnący płomień nienawiści, a jej okrucieństwo – stać się wiecznym postrachem dla tych, którzy ośmieliliby się myśleć i czynić inaczej. Dziś wiemy – nacjonaliści idący za przewodem nazistowskich Niemiec ponieśli nie tylko militarną, lecz także moralną klęskę. Tylko że oni ponieśli ją już wtedy, tej tragicznej niedzieli i w innych dniach ludobójstwa. Ponieśli ją także dlatego, że pośród samych Ukraińców znaleźli się ludzie, którzy nie tylko byli gotowi sprzeciwić się zbrodniom, lecz także za ich ofiary – swych polskich sąsiadów – oddać życie. Omelan Bojczun za to, że uprzedził polskich mieszkańców Kowalówki o planowanym napadzie, poniósł z rąk banderowców śmierć męczeńską i został napiętnowany imieniem zdrajcy. Ocalony dzięki niemu Wacław Chmielewski tak pisał w apelu do ambasadora ukraińskiego w Polsce: „Omelan kochał życie i ludzi, za nich oddał swoje młode życie. Zginął jako zdrajca Ukrainy i wróg narodu ukraińskiego. Faktycznie był bohaterem, przeciwstawił się tysiącom żądnych krwi nacjonalistów. On nie chciał mordować niewinnych ludzi i bezbronnych sąsiadów”. Takich jak on było więcej. Ukrainiec o imieniu Płaton pod stertą trupów pomordowanych mieszkańców Stasina odnalazł rocznego chłopca i zabrał go do domu. Przez trzy tygodnie, mimo gróźb upowców, opiekował się nim wraz ze swą córką Sonią. Następnie oddał chłopca ojcu, którego rannego odnalazł we Włodzimierzu Wołyńskim. Bracia Aleksander, Makary i Prokop Majstrukowie uratowali spod noży i siekier banderowców wielu mieszkańców polskiej kolonii Kamionka. Petro Bazyluk nie tylko ocalił Mieczysława Słojewskiego i jego siedmioletniego synka Edwarda z Huty Stepańskiej przed siepaczami z UPA, lecz także zapobiegł próbom samobójczym zrozpaczonego Słojewskiego. Ojciec i syn przetrwali w kryjówce Bazyluka aż do wkroczenia na Wołyń Armii Czerwonej.
Takie przykłady można mnożyć, ale na koniec przywołajmy szczególnie poruszające świadectwo ocalonej z rzezi Anny Derkacz. Według jej opowieści w Stechnikowcach (powiat tarnopolski) mieszkało ukraińsko-polskie małżeństwo. W 1943 roku mąż Ukrainiec zaczął otrzymywać od upowców listowne rozkazy, by zamordował swą żonę i dwie córki, gdyż są Polkami. Zignorował to, lecz w końcu otrzymał ostrzeżenie, że jeśli sam tego nie zrobi, przyjdą do niego egzekutorzy i zamordują żonę i córkę na jego oczach. „Po tym trzecim liście – relacjonowała Anna Derkacz – zdawał już sobie sprawę, że zabójcy przyjdą. Naostrzył wtedy siekierę, ale nie do wykonania rozkazu, lecz do obrony. Kilka dni potem w nocy ktoś zaczął ostro dobijać się do drzwi, chwycił więc za topór i stanął w sieni za drzwiami. Kiedy drzwi wyważono, wpadł pierwszy morderca. Gospodarz-obrońca z całej mocy uderzył go ostrzem siekiery. Napastnik upadł, za nim wpadł drugi. Spotkało go to samo. Więcej napastników nie było. Wtedy gospodarz zapalił lampę, żeby zobaczyć banderowców. I zobaczył ciała swego ojca i brata”…
Ktoś powie: jakże niewielu było tych ukraińskich Sprawiedliwych wobec tysięcy hord nacjonalistów! Nic w tym dziwnego. Niezależnie od czasu i narodowości niewielu jest ludzi, którzy w godzinie próby za cenę własnego życia, groźby śmierci w męczarniach i wiecznej infamii wśród swoich zdecydują się ratować i bronić „obcego”, często nazywanego „nieprzyjacielem”. Amerykański historyk Timothy D. Snyder w swej książce Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem, napisał, że „ofiara złożona z życia uszlachetnia na wieki”... Jakże trudno jest zaprzeć się własnej wspólnoty, by dać świadectwo człowieczeństwa. Jakże trudno jest przełamać zarazę nacjonalizmu i wyciągnąć dłoń do wczorajszego nieprzyjaciela… A taki gest będzie fałszywy, jeśli się przemilczy prawdę o przeszłości albo się ją zrelatywizuje w imię takiej czy innej polityki… I wreszcie trzeba bardzo uważać, by hydra nacjonalizmu nie wykorzystywała tragedii sprzed lat do nowych zbrodni, a niewątpliwie tym się żywi i w ten sposób dziś walczy nacjonalizm rosyjski w wojnie z Ukrainą. Dziś Kreml ogniskuje i łączy w jedno dwa nurty rosyjskiego nacjonalizmu – carski i bolszewicki. Nie dla wszystkich to oczywiste, ale Stalin był wielkim rosyjskim nacjonalistą. Śmiertelne to zagrożenie zarówno dla Polaków, jak i Ukraińców i zarówno Polacy, jak i Ukraińcy powinni pamiętać o niedzieli 11 lipca 1943 roku, by taka niedziela nigdy i nigdzie się nie powtórzyła.
Bibliografia
Cz. Brzoza, Polska w czasach niepodległości i drugiej wojny światowej (1918–1945), Kraków 2001
W. Szabłowski, Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia, Kraków 2016
Timothy D. Snyder, Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem, Kraków 2011
autor zdjęć: IPN, Wikimedia
komentarze