Nie każdy po Legii Akademickiej chce wstąpić do wojska, ale dzięki temu szkoleniu każdy zyskuje nowe umiejętności i możliwości – mówi płk pil. Mirosław Guzdek, dowódca 49 Bazy Lotniczej w Pruszczu Gdańskim. Jego jednostka szkoli właśnie 48 studentów z całej Polski. Jakie oczekiwania mają legioniści i czym się różnią od dobrowolsów?
Płk pil. Mirosław Guzdek
Jak szkolenie wojskowe prowadzone w ramach Legii Akademickiej zmienia cywilnego studenta? Czy Waszą jednostkę opuszcza już jako kapral?
Płk pil. Mirosław Guzdek: Formalnie wyjdzie od nas żołnierz-kandydat na kaprala, ponieważ nie mamy możliwości nadawania stopnia uczestnikom Legii Akademickiej. W zeszłym roku zajmowała się tym Szkoła Podoficerska Sił Powietrznych w Dęblinie. My szkolimy, egzaminujemy, wydajemy świadectwa i na koniec określamy, że szeregowy może być mianowany na stopień kaprala przez wskazaną instytucję. Jako dowódca 49 blot mogę mianować jedynie moich żołnierzy. Uczestnicy Legii Akademickiej nie są żołnierzami zawodowymi, więc w ich przypadku sprawa wygląda inaczej.
A jeśli chodzi o profil legionisty. Jak Pan ocenia osoby, które zgłaszają się na szkolenia?
Ze studentami z Legii Akademickiej miałem styczność już wcześniej, w innych jednostkach. Są to osoby wykształcone, które chcą poświęcić swój czas, swoje wakacje na szkolenie wojskowe. I chwała im za to, bo to bardzo patriotyczna postawa. Z tego, co wiem, żaden uczestnik szkolenia u nas nie wiąże swojej przyszłości z wojskiem. Ale zależy im, by w razie potrzeby, która miejmy nadzieję nigdy nie nastąpi, być przygotowanym do służby.
Co jeszcze ich wyróżnia?
To są ludzie zaangażowani, zdeterminowani i wiedzący, czego chcą się nauczyć. Często oczekują nawet więcej niż przewiduje program. My musimy się trzymać ustalonych ram, ale nierzadko wychodzimy z własną inicjatywą i we współpracy z innymi jednostkami staramy się zapewnić szkolonym dodatkowe możliwości rozwoju. Dlatego zorganizowaliśmy np. wyjazd do Lęborka, gdzie mogą skorzystać z symulatora strzelania „Śnieżnik”.
Widać różnicę między studentem z Legii Akademickiej a cywilem, który wybrał inną ścieżkę przygotowującą do służby wojskowej?
W Legii Akademickiej są ludzie, którzy nie załamują się i nie rezygnują. Mam porównanie z osobami zgłaszającymi się do Dobrowolnej Zasadniczej Służby Wojskowej czy służby przygotowawczej. Często odnoszę wrażenie, że to osoby, które przychodzą do wojska z mylnym wyobrażeniem tego, co tak naprawdę ich tutaj czeka. Część z nich szybko rezygnuje ze szkolenia. Z Legią Akademicką jest zupełnie inaczej. W zeszłym roku mieliśmy 45 uczestników i wszyscy dotrwali do końca. Teraz szkolimy 48 osób, w tym 15 kobiet, i tylko jeden kandydat zrezygnował tuż przed przyjazdem, ale wyłącznie ze względu na trudną sytuację, w jakiej się znalazł. Poza tym jednym przypadkiem cała grupa jest mocno zaangażowana i twardo dąży do celu.
Drogi prowadzące do dwóch belek na pagonach są różne. Jest projekt „Sonda” rozłożony na 13 miesięcy albo bazowy kurs podoficerski, który trwa około trzy miesiące. Moduł podoficerski w Legii Akademickiej to niespełna cztery tygodnie zajęć. Na co kładziecie największy nacisk przy tak ograniczonym czasie?
Nasi kursanci odbywają intensywne szkolenie sześć dni w tygodniu, rano i po południu. Wprawdzie uczestnicy Legii Akademickiej muszą poznać różne aspekty tzw. żołnierki w polu przy założeniu, że są to szeregowi rezerwy, ale powinni już mieć pewne podstawy, bo tu nie ma czasu na uczenie się od zera. My skupiamy się na treningu umiejętności przewodzenia, bo podoficer jest pierwszym stopniem, który zajmuje się dowodzeniem. Kładziemy więc duży nacisk na aspekty przywódcze, w tym kwestie etyczne związane z przewodzeniem i podejmowaniem decyzji dotyczących chociażby podwładnych.
Szkolenie Legii Akademickiej w 49 Bazie Lotniczej w Pruszczu Gdańskim
Chcemy ich nauczyć pewności siebie, jaką musi charakteryzować się dowódca. Nikt nie pójdzie za kimś, kto sam nie wie, czego chce. Poza tym lider musi umieć szybko analizować sytuację i równie szybko podejmować decyzje. Na polu walki nie ma czasu na rozważanie wariantów. Tam trzeba podejmować decyzje, kierować ludźmi i jednocześnie pokazywać swoim przykładem, że „jestem wart, by za mną pójść”. Krótko mówiąc naszym celem jest przekazanie im, jak mają mówić: „za mną”, a nie „naprzód”.
Czy studenci z Legii Akademickiej, którzy trafiają do 49 blot, mają okazję zaznać specyfiki służby w lotnictwie wojsk lądowych?
Może nie na długo, ale stają się oni częścią tej jednostki. Oczywiście przez tak krótki czas nie sposób poznać całą jednostkę lotniczą, ale nikt im nie broni, żeby podpatrzeć jak wygląda szkolenie pilotów, podejść do śmigłowca, zapytać o służbę. Zresztą sam poleciłem, żeby w ramach czasu wolnego studenci mieli zorganizowane wyjście do portu lotniczego, hangaru i innych obiektów naszej jednostki. Bo być może, mimo że nikt nie deklarował chęci wstąpienia w nasze szeregi, w przyszłości po takiej „wycieczce” zdecydują się na pracę w charakterze obsługi technicznej sprzętu latającego. A może ktoś zapragnie ukończyć dęblińską Szkołę Orląt?
Nie jest tajemnicą, że 1 Brygada Lotnictwa Wojsk Lądowych szuka specjalistów.
Tak, w nadchodzących latach będziemy bardzo potrzebować młodych ludzi, z pasją, znajomością języka angielskiego. Wynika to z obecnej sytuacji bezpieczeństwa, ale też modernizacji sił powietrznych, np. zakupu śmigłowców AH-64E.
Płk pil. Mateusz Szymański, dowódca 56 BLot, w której stacjonują pierwsze Apache’e, wspominał mi niedawno o planach dotyczących zmian systemowych w szkoleniu pilotów śmigłowców. Obecnie pilotem wojskowego śmigłowca może być wyłącznie oficer, ale w przyszłości mieliby to być również podoficerowie.
Wracamy do sprawdzonych rozwiązań. Kiedy zaczynałem karierę lotniczą, to równolegle oprócz szkoły oficerskiej, którą ukończyłem, była również szkoła podoficerska dla pilotów śmigłowców. I było to dobre rozwiązanie. Później w wojsku wytworzyła się swoista presja, żeby każdy pilot był jednak oficerem... Moim zdaniem powrót do szkolenia podoficerów-rzemieślników jest słuszny, bo wojsku potrzebni są głównie rzemieślnicy, to oni tworzą podstawę armii.
Rok temu po zakończeniu szkolenia w ramach Legii Akademickiej nazwał Pan podoficerów „krwiobiegiem i najważniejszą częścią Wojska Polskiego”.
Jeśli wojsko jest organizmem, to, nie ujmując innym żołnierzom, podoficerowie są taką najbardziej żywą tkanką. Podoficer to instruktor, pierwszy przewodnik w wojsku. Oficer jest od rozważania dużo bardziej skomplikowanych sytuacji, dalekosiężnych planów, natomiast podoficer ma bezpośrednie przełożenie na szkolenie rekrutów. Jeżeli on sam jest dobrze wyszkolony, to w przyszłości nasze rezerwy tylko na tym zyskają. Wojna w Ukrainie pokazała, że jeżeli straci się zdolność do szkolenia, to później całość organizacji zaczyna źle funkcjonować.
autor zdjęć: ppor. Karol Mielnik

komentarze