Pierwsze walki o przełamanie niemieckich pozycji pod Monte Cassino rozpoczęły się u schyłku 1943 roku i z każdym kolejnym dniem zażartych bojów stawało się dla aliantów jasne, że otwarcie drogi na Rzym nie będzie łatwe. Ofensywa zmieniła się w wielką i krwawą bitwę pozycyjną, do której rzucano wciąż nowe siły. 21 marca 1944 roku na froncie włoskim znalazł się cały 2 Korpus Polski.
Saperzy plutonu ppor. Leszka Skoniecznego (2. z lewej) na czołgu M4 Sherman w drodze do „Gardzieli”.
Walki pozycyjne o takiej zaciętości w II wojnie światowej to była rzadkość, a na froncie zachodnim – ewenement. W marcu 1944 roku w bezskutecznych atakach na niemieckie pozycje wokół klasztoru – a dokładnie jego ruin po lutowym bombardowaniu – wykrwawił się 2 Korpus Nowozelandzki. Wcześniej zdziesiątkowani zostali tu Francuzi i Amerykanie. Dowództwo brytyjskiej 8 Armii, której przypadło w udziale przełamywanie niemieckich pozycji zagradzających drogę na Rzym, rzucając do boju kolejne swe jednostki, jednocześnie ściągało na front nowe rezerwy. W ich składzie znalazł się między innymi 2 Korpus Polski generała Władysława Andersa.
19 marca 1944 roku okazał się dniem kulminacyjnym dla korpusu nowozelandzkiego. „Najwaleczniejsi z walecznych” elita 2 Korpusu Nowozelandzkiego – Gurkhowie, którzy niemal już dotykali rękoma klasztornych murów, zostali zdziesiątkowani i zmuszeni przez niemieckich spadochroniarzy broniących ruin opactwa do wycofania się. Rzecz wcześniej niebywała. W dywizjach nowozelandzkiej i hinduskiej ponad półtora tysiąca żołnierzy zostało wówczas rannych lub zabitych. Walki trwały jeszcze kilka dni, ale stało się jasne, że bitni żołnierze z Antypodów nic tu już nie wskórają. 2 Korpus Nowozelandzki praktycznie przestał istnieć.
W obronie nad rzeką Sangro
Gdy dogasały te walki, nazwane trzecią bitwą o Monte Cassino, zapadła decyzja, by na front wprowadzić cały 2 Korpus generała Andersa. Tym samym do 3 Dywizji Strzelców Karpackich, która już od 31 stycznia 1944 roku pełniła służbę frontową, 21 marca dołączyła 5 Kresowa Dywizja Piechoty. Polacy otrzymali więc zadanie obrony blisko 60-kilometrowego, wysokogórskiego odcinka frontu w centralnych Apeninach. Jedynie skrzydła tego frontu trzymały jednostki niepolskie – zachodnie pod Monte Cassino i nad rzeką Garigliano oraz wschodnie w rejonie Pescary. 3 Dywizja Strzelców Karpackich broniła odcinka rzeki Sangro od miejscowości Borello do górskich grzbietów na południowy zachód od Montenero i Castel San Vincenzo. Odcinek ten liczył około 40 km.
Natomiast kresowiacy z 5 Dywizji zajęli kolejny odcinek frontu na południowym zachodzie aż po miejscowość San Biagio, gdzie zostali sąsiadami Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego. Już dzień wcześniej, 20 marca, do walki weszła dywizyjna artyleria – działa z 5 Pułku Artylerii Lekkiej i z III dywizjonu 4 Pułku Artylerii Lekkiej ostrzelały niemieckie pozycje. W wyniku nieprzyjacielskiego kontrostrzału ranny został kanonier Józef Burski. Był to pierwszy ranny 5 Kresowej Dywizji Piechoty na froncie włoskim.
Do zadań żołnierzy obu polskich dywizji należały, prócz obrony powyższego odcinka frontu, ochrona linii komunikacyjnych 8 Armii oraz akcje patrolowe aż do pozycji nieprzyjacielskich. To ostatnie zadanie, i to na rzecz obu dywizji – karpackiej i kresowej – spełniały przede wszystkim szwadrony Pułku Ułanów Karpackich. Nieprzypadkowo, gdyż w pułku tym służyli prawdziwi mistrzowie patrolowania bojowego, jeszcze z piasków Tobruku, z podporucznikiem Adolfem Bocheńskim na czele. To właśnie Bocheński, żołnierz 3 szwadronu, zostawił niezwykle barwne wspomnienia z tego okresu, oddające atmosferę pierwszych tygodni polskich żołnierzy na froncie włoskim. Tak relacjonował jeden z patroli do wioski La Selva: „Miejscowość [ta] zasługuje na dokładniejszy opis, gdyż zdaje się, iż jest ona niezmiernie charakterystycznym przykładem stanu, w jakim znalazł się pas Apenin w pobliżu frontu 1943–1944. Ani jeden dom nie był cały. Wszystkie były rozbite przez artylerię względnie przez moździerze. […] Dookoła leżało wiele zabitych i rozkładających się mułów, rozbrojone miny i olbrzymia ilość kabli najrozmaitszego gatunku. W pośrodku miejscowości znajdowały się dwa cmentarze: niemiecki i francuski. Niemiecki zawierał około 15 grobów, w tym dwóch żołnierzy pochodzenia polskiego, jakiegoś Fr. Moskwy i innego. Francuski zawierał same groby muzułmańskie z półksiężycami, na których widniały nazwiska poległych Marokańczyków i piękny napis: »Mort pour la France«. […] Aby opisać koszmarną La Selvę nie wystarczy powiedzieć, że wszystkie domy były zniszczone przez pociski. Były one poza tym kompletnie zdemolowane”.
Rodzi się przyjaźń
Właśnie 3 szwadron, w którym służył podporucznik Bocheński, był przydzielony do patrolowej obsługi 5 Kresowej Dywizji Piechoty, sąsiadującej z Francuzami, a właściwie z żołnierzami wywodzącymi się z ówczesnych kolonii francuskich w Afryce Północnej, dowodzonymi przez oficerów Francuzów. Te ślady wandalizmu, o których wspomniał Bocheński, dokonane zostały przez żołnierzy z Maghrebu, którzy traktowali Włochy jako terytorium nieprzyjacielskie (mimo że włoski rząd obalił Mussoliniego i przeszedł na stronę aliantów), zresztą zachęcani do tego przez swych francuskich dowódców nie mogących wybaczyć Włochom „ciosu w plecy”, czyli wypowiedzenia wojny w 1940 roku. Francuski Korpus Ekspedycyjny bardzo źle zapisał się w pamięci Włochów, niestety nie tylko z powodu demolowania i rabunków, ale także licznych morderstw i gwałtów dokonywanych na ludności cywilnej.
Samodzielna 2 Brygada Pancerna 2 Korpusu Polskiego w bitwie o Monte Cassino. Saperzy na czołgu M4 Sherman w drodze do „Gardzieli”.
Zupełnie inaczej było w wypadku żołnierzy 2 Korpusu Polskiego, którzy bardzo szybko nawiązali z ludnością włoską dobre, wręcz przyjazne relacje. To właśnie wtedy, w marcu 1944 roku, zrodziło się polsko-włoskie braterstwo. Tak pierwsze spotkanie 5 Kresowej Dywizji Piechoty z mieszkańcami pewnego włoskiego miasteczka opisał jeden z jej żołnierzy, podchorąży Tadeusz Zajączkowski: „Nagle brama się rozwarła. Pierwsza ukazała się Lucia sempre sorridente. Coś pośredniego pomiędzy bambina a ragazza – krótko mówiąc po polsku – kilkunastoletni podrostek z małymi czarnymi warkoczykami i gębą roześmianą od ucha do ucha. Rzuciła się jak kot do samochodu. Próżnośmy [pisownia oryginalna – PK] tłumaczyli dziewczynie, że sami zaniesiemy rzeczy. »Nie, Lucia będzie nosić«. Potem pojawiła się Ama, potem jakiś czarniawy wyrostek. W mig nasz dobytek został wniesiony do mieszkania. […] Wreszcie [pojawiła się] »mama« i zaproszenie na herbatę. Próżno tłumaczyliśmy, że mamy swoją kuchnię i nie chcemy robić kłopotu, nic nie pomogło. Zażenowani tą prostą serdecznością, zasiedliśmy przy nakrytym czystą serwetą stole. […] Niemcy wypompowali stąd, co się dało. Ludzie żyją tu bardzo biednie. Więc tym większej ceny nabiera ich gościnność”.
Niebagatelne w tym było to, że Włosi poczuli się bezpiecznie pod opieką Polaków – tak ze strony Niemców, jak i wspomnianych wyżej francuskich sojuszników. Po tej obronie odcinka frontu nad rzeką Sangro, służbie patrolowej i życia wśród przyjaznych Włochów, polscy żołnierze w połowie kwietnia 1944 roku ruszyli ku swemu przeznaczeniu pod Monte Cassino. Oddajmy na koniec raz jeszcze głos podporucznikowi Bocheńskiemu: „W ostatnią [z 13 na 14 kwietnia] noc [Niemcy] dali nam szalonego łupnia z artylerii. Walili przez całą noc w Selvę i w jej okolice, przeplatając to przemowami po polsku przez megafon, że idziemy pod Cassino, że [to] jedyna chwila, aby się poddać itd. […] Deszcz lał jak z cebra i było tak ciemno, że na metr nie było nic widać. Jedyne światło pochodziło z pocisków artylerii nieprzyjacielskiej, które rozrywały się dookoła”. Taki to był czas „spokoju” przed „polską bitwą” o Monte Cassino.
Bibliografia:
Kresowa walczy w Italii, praca zbiorowa pod red. Lucjana Paffa, Rzym 1945
Ułani Karpaccy. Zarys historii, praca zbiorowa pod red. Jana Bielatowicza, Londyn 1966
Zbigniew Wawer, Monte Cassino, Warszawa 2019
autor zdjęć: Narodowe Archiwum Cyfrowe
komentarze