Niemieccy strzelcy spadochronowi uważani byli za najbardziej fanatycznych żołnierzy Hitlera. Alianci nazwali ich „zielonymi diabłami”. Polscy żołnierze po raz pierwszy zetknęli się z nimi w boju w 1939 roku. Już wtedy „elita Hitlera” przekonała się, jak twardym przeciwnikiem są Polacy. Kolejne lata wojny dobitnie to potwierdziły, tym bardziej że niemieccy spadochroniarze dość często „brali baty” od żołnierzy z orłami na hełmach.
Losy wojny tak się ułożyły, że polscy żołnierze walczyli ze strzelcami spadochronowymi, gdy ci mieli już za sobą wielkie operacje powietrzno-desantowe (Holandia, Kreta) i na froncie byli wykorzystywani jako doborowa piechota lub grenadierzy pancerni. Jednak i w obronie byli niezwykle trudnym przeciwnikiem. Tak właśnie było wiosną 1944 roku w bitwie pod Monte Cassino, która może uchodzić za „majstersztyk spadochronowej obrony”. Spadochroniarze z 1 Dywizji Strzelców Spadochronowych gen. Richarda Heidricha okopali się w ruinach miasteczka i klasztoru na wzgórzu. Uparcie trwali na tych pozycjach, odpierając szturm za szturmem, zadając przy tym sprzymierzonym wojskom olbrzymie straty. W końcu jednak nierówny stosunek sił i sprzętu pozwolił aliantom (w tym II Korpusowi Polskiemu) na zajście Monte Cassino z boku. Nawet wtedy, mimo ognia szturmujących Polaków, którzy zatknęli na ruinach klasztoru swój sztandar, resztki 1 Dywizji Strzelców Spadochronowych zdołały się wycofać w porządku i oderwać od wroga. Po bitwie w kronice Pułku Ułanów Karpackich zapisano: „Należy tu zaznaczyć, że Niemcy walczyli bardzo dzielnie, a ich postawa po wzięciu do niewoli była wzorowa, co podkreślało elitarność strzelców spadochronowych”. Także w relacjach niemieckich zauważono, że w maju 1944 roku na linii Gustawa pojawił się niezwykle bojowy i twardy przeciwnik – polski żołnierz. Jeden ze spadochroniarzy niemieckich tak wspominał atak polskich ułanów na wzgórze Passo Corno 19 maja 1944 (że atakowali go Polacy, niemiecki żołnierz dowiedział się, gdy trafił do niewoli): „Spaleni na brąz żołnierze prą na nasze stanowiska z niewiarygodną determinacją i zaciekłością. Czyżby to byli Anglicy? My strzelamy, strzelamy i ładujemy, i znów strzelamy! Broń się rozgrzewa! Granaty ręczne latają tam i z powrotem! Zaledwie 20 m od nas udaje się przeciwnikowi ustawić na stanowisku karabin maszynowy. […] Przewaga [wroga] rośnie, coraz więcej płaskich hełmów wynurza się z mgły, gwałtownie potrzebujemy wsparcia...”.
Niemieccy spadochroniarze okazali się także twardym przeciwnikiem – znowu w obronie – we wrześniu 1944 roku, w czasie słynnej alianckiej operacji powietrzno-desantowej „Market-Garden”. Tu obok spadochroniarzy brytyjskich i amerykańskich w walce brali udział żołnierze polscy z 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej gen. Stanisława Sosabowskiego. Alianckim spadochroniarzom stawili czoła strzelcy spadochronowi z 3 i 5 Dywizji Strzelców Spadochronowych, które właśnie w tym czasie były reorganizowane na terytorium Holandii po krwawych walkach w Normandii latem 1944 roku. Pod Arnhem elita walczących na Zachodzie armii – brytyjskie „czerwone diabły”, amerykańskie „krzyczące orły”, Polacy „upartego Sosabowskiego” i „zielone diabły” Studenta – zwarła się w tytanicznym boju, który rozstrzygnęły... niemieckie dywizje pancerne, odpoczywające pod Arnhem. Kolejny raz przekonano się, że bez szybkiego wsparcia operacja powietrznodesantowa może zmienić się w bardzo kosztowną klęskę.
Następną wielką jednostką Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, której przyszło walczyć z „zielonymi diabłami” była 1 Dywizja Pancerna gen. Stanisława Maczka. I znowu, podobnie jak w wypadku żołnierzy II Korpusu, „Czarna Dywizja” została uwikłana w przełamywanie twardej obrony strzelców spadochronowych. Paradoksalnie do tych krwawych walk doszło w momencie, kiedy dywizja po zwycięskim rajdzie przez Francję i kraje Beneluksu, została odesłana na przełomie 1944 i 1945 roku „na odpoczynek” – do dozorowania Mozy. Okazało się jednak, że rzeki bronią niemieccy strzelcy spadochronowi. Newralgicznym odcinkiem tej obrony była łacha Starej Mozy w rejonie wyspy Kapelsche Veer (między Bredą a Tilburgiem), której w listopadzie 1944 roku nie zdołali opanować kanadyjscy pancerniacy. Niemieccy spadochroniarze zorganizowali tutaj przedmoście na wale rzeki, wysuwając mały przyczółek na południe od łachy Starej Mozy i stąd prowadzili ostrzał oraz organizowali wypady na polskie placówki rozłożone w sąsiednich miejscowościach. Dowództwo dywizji postanowiło zlikwidować ten dokuczliwy „kolec” w odcinku dozorowania. Pierwszy atak ruszył jeszcze w nocy z 31 grudnia 1944 na 1 stycznia 1945 roku i załamał się w krzyżowym ogniu broni maszynowej (13 Polaków zginęło, 37 było rannych). Podobne efekty przyniosły natarcia z 5, 6 i 7 stycznia – strzelcy podhalańscy i żołnierze 9 batalionu strzelców nie zdołali pokonać spadochronowych pozycji na Kapelsche Veer. Po tych niepowodzeniach Polaków, do zdobycia wyspy wysłano w nocy 13 stycznia „najwaleczniejszych z walecznych” w armii brytyjskiej – komandosów z 47 Royal Marine Commando, ale i oni nie dali rady „zielonym diabłom” gen. Studenta i zdziesiątkowani wrócili do pozycji wyjściowych. Strzelcy spadochronowi utrzymali się na Kapelsche Veer aż do 26 stycznia 1945, kiedy to kanadyjscy piechurzy przy wsparciu dwóch batalionów czołgów pływających za cenę dużych strat zajęli nieprzyjacielskie bunkry.
Podobne doświadczenia z niemieckimi jednostkami posiadającymi status spadochronowych mieli żołnierze Wojska Polskiego na Wschodzie, a zwłaszcza pancerniacy z 1 Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte, którzy w sierpniu 1944 roku na przyczółku warecko-magnuszewskim przeszli chrzest bojowy w ogniu doborowej Spadochronowo-Pancernej Dywizji „Hermann Göring” gen. Wilhelma Schmalza. Ta, jak ją nazywano w armii niemieckiej, najbardziej nazistowska dywizja Wehrmachtu została ściągnięta pod Warszawę z Włoch i z marszu ruszyła do likwidacji sowieckiego przyczółka pod Magnuszewem. Z drugiej strony, na pomoc gwardzistom z 8 Gwardyjskiej Armii posłano polską 1 Brygadę Pancerną gen. Jana Mierzycana. 14 sierpnia 1944 doszło do szturmu polskich czołgów na pozycje „pancernych spadochroniarzy” we wsi Studzianki. Tak tę masakrę najlepszych oddziałów dywizji „HG” podsumował łącznik z 1 kompanii batalionu strzelców spadochronowych „HG”, unterführer Alfons Müller: „Podczas tego ataku nasz dumny batalion szturmowy, dywizyjna szkoła walki, został wybity do stanu około 35 ludzi. Niewielu żołnierzy można znaleźć wśród tych, którzy przeżyli. Ja sam byłem ciężko ranny...”. Odwet na Polakach strzelcy spadochronowi wzięli pod koniec wojny. W kwietniu 1945 roku pod Budziszynem dywizja „HG” rozbudowana do Korpusu Pancerno-Spadochronowego „HG” wraz z innymi dywizjami niemieckimi zdziesiątkowała nieudolnie dowodzoną przez gen. Karola Świerczewskiego 2 Armię Wojska Polskiego. Grenadierzy i strzelcy spadochronowi w tej bitwie rzadko brali jeńców... sprzeniewierzając się jednemu z głównych przykazań „dekalogu niemieckiego spadochroniarza”, ułożonego przez samego führera: „Z wrogiem, który walczy otwarcie, walczyć należy po rycersku”. Pod Budziszynem, w przededniu ostatecznej klęski, fanatyzm „najlepszych z najlepszych w Wehrmachcie” wziął górę nad żołnierskim honorem...
Na początku zaznaczono, że Polacy nie walczyli z niemieckimi strzelcami spadochronowymi idącymi do boju po wylądowaniu na spadochronach lub szybowcach. Był jeden wyjątek. W maju 1944 roku dowództwo niemieckie odstąpiło od dyrektywy Hitlera nieorganizowania wielkich operacji powietrznodesantowych. Ten wyjątek uczyniono, by schwytać przywódcę jugosłowiańskiej partyzantki – marszałka Tito. 25 maja 1944 w rejonie górskiej kwatery marszałka w Drvarze desantowano 500 batalion strzelców spadochronowych kapitana Kurta Rybka. Do walki z tą karną jednostką SS ruszył między innymi batalion ochrony Naczelnego Sztabu, w którym służyło bardzo wielu polskich partyzantów. Dzięki ich ofiarności Tito wymknął się z pułapki, a „zielone diabły” zdobyły jedynie galowy mundur marszałka partyzantów. Ich czas już się kończył.
Bibliografia
P. Korczyński, Elitarne jednostki specjalne Wojska Polskiego, Poznań 2013
Ułani Karpaccy. Zarys historii pułku, praca zbiorowa, Warszawa – Kraków 2015
J. Przymanowski, Studzianki, Kraków 2015
komentarze