W Świnoujściu na pokład okrętu transportowo-minowego wjechały Rosomaki. Kiedy rampa zamknęła się za ostatnim z nich, jednostka ruszyła w morze. Tak właśnie rozpoczęły się trzydniowe manewry 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej i 8 Flotylli Obrony Wybrzeża. Cel: budować zdolności współdziałania z różnymi rodzajami wojsk.
Okręt transportowo-minowy ustawia się dziobem do nabrzeża, opuszcza szeroką rampę, a po niej do ładowni wjeżdżają wojskowe pojazdy. Mogą to być na przykład ciężarówki albo, jak w tym wypadku, transportery opancerzone. Proste? Na pozór tak. A jednak podczas załadunku trzeba zachować maksymalną koncentrację. – Rosomaki poruszały się tyłem. Kierowcy korzystali oczywiście z kamer cofania i wskazań zawiadującego ruchem marynarza, ale na samym pokładzie parkowali dosłownie „na centymetry”. To wymaga precyzji – wyjaśnia kpt. Jarosław Wyrzykowski, zastępca dowódcy jednego z batalionów 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej.
Na ORP „Toruń” wjechało w ten sposób osiem transporterów. Już po rozmieszczeniu w ładowni pojazdy zostały zasztormowane, czyli mówiąc po prostu unieruchomione za pomocą belek i łańcuchów tak, by w razie falowania nie przemieszczały się po pokładzie. Jak się wkrótce okazało, nie na darmo. – Przez pierwszy dzień ćwiczeń pogoda pozostawała wymagająca. Stan morza przekraczał trzy (stopnie w dziesięciostopniowej skali Douglasa – przyp. red.), tymczasem na okręcie takim jak nasz falowanie bywa szczególnie mocno odczuwalne – przyznaje kpt. mar. Rafał Sławiński, dowódca „Torunia”. Okręty transportowo-minowe mają płaskie dno. Dzięki takiej konstrukcji podczas desantowania wojsk mogą podejść niemal do samej plaży. Z drugiej strony, podczas sztormowej pogody jednostki stosunkowo mocno wychylają się na burty. – Tutaj w pewnym momencie przechyły dochodziły do 20 stopni – zaznacza kpt. mar. Sławiński. O ile członkowie załogi są do takich warunków przyzwyczajeni, o tyle żołnierze wojsk lądowych, którzy przecież na okrętach nie przebywają zbyt często, już niekoniecznie.
Na szczęście dla uczestników ćwiczeń pogoda szybko się unormowała i można było przystąpić do realizacji kolejnych zadań. Na Zatoce Pomorskiej szkolili się między innymi strzelcy wyborowi 17 WBZ. – Przede wszystkim mieliśmy okazję zapoznać się z okrętem, zlustrować wszystkie miejsca, w których potencjalnie możemy rozłożyć się z naszym sprzętem. A trochę tego mamy: karabin wyborowy, luneta, dalmierz... – wylicza podoficer, który dowodzi drużyną strzelców wyborowych. Snajperzy zabezpieczali okręt już podczas samego załadunku. Potem mieli okazję przejść trening strzelecki na Bałtyku. – Operowaliśmy w nietypowych dla nas warunkach. Na lądzie zazwyczaj prowadzimy ogień ze stabilnej pozycji. Tutaj okręt pozostawał w ruchu, unosił się, wychylał na boku. Ruchome były także cele – holowane przez jednostkę atrapy min morskich to pojawiały się przed naszymi oczami, to znów znikały za falą. I choć znajdowały się one zaledwie 500–600 metrów za rufą okrętu, trafić w nie było stosunkowo trudno – wspomina podoficer. W ćwiczeniach wzięło udział ośmiu strzelców. – Dla wszystkich z nas był to bardzo pożyteczny trening. Mam nadzieję, że nie ostatni – zapewnia ich dowódca.
W programie ćwiczeń znalazło się też doskonalenie procedur związanych z desantem na nieprzygotowany brzeg. Rosomaki mogą to zrobić na dwa sposoby – zjechać na plażę po specjalnym pływającym pomoście, albo też pokonać dzielący ją od okrętu dystans samodzielnie – brodząc lub płynąc. Tym razem jednak desantu nie było. Skończyło się na omówieniu procedur z nim związanych. – Oczywiście w najbliższym czasie chcielibyśmy przećwiczyć i ten element. W planach mamy na przykład desantowanie żołnierzy piechoty, którzy po dotarciu na plażę zajęliby wskazany przyczółek – mówi kpt. Wyrzykowski.
Podczas ostatniego wyjścia żołnierze 17 WBZ włączali się też w zadania realizowane przez samych marynarzy. Musieli na przykład w odpowiedni sposób zachować się podczas symulowanego ataku bronią chemiczną. – Dla nas wyjście wiązało się z realizacją programowego zadania O2. To sprawdzian, który co pewien czas przechodzi załoga każdego okrętu. Potwierdza on gotowość jednostki do samodzielnego operowania na morzu – tłumaczy kpt. mar. Sławiński. Marynarze prowadzili więc strzelania z pokładowych zestawów artyleryjskich, walczyli też z symulowanym pożarem czy przebiciem kadłuba.
Ćwiczenia trwały trzy dni. Ich głównym celem była budowa interoperacyjności pomiędzy marynarką wojenną a wojskami lądowymi. Załogi okrętów transportowo-minowych trenują to od lat. Podczas różnego rodzaju manewrów na pokładach jednostek projektu 767 przerzucane były pododdziały 12 Brygady Zmechanizowanej, 7 Brygady Obrony Wybrzeża czy Morskiej Jednostki Rakietowej. OTRM-y nierzadko obierały kurs na zagraniczne porty. Transportowały sprzęt i żołnierzy do Estonii, Litwy i Szwecji. Nierzadko polskie załogi współpracowały z wojskami lądowymi innych krajów NATO. Tak było chociażby w czasie ćwiczeń „Baltops '23”, kiedy to z pokładu ORP „Toruń” desantowali się żołnierze rumuńskiej piechoty morskiej i operatorzy JTAC z USA, albo też w czasie manewrów „Capable Logistician”, gdy na pokładzie ORP „Kraków” z Oslo do Szczecina przemieszczał się komponent norweski.
Okręty transportowo-minowe typu Lublin (projekt 767) zostały zbudowane w gdańskiej Stoczni Północnej. Do służby wchodziły na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku. W Świnoujściu stacjonuje ich pięć. – Wspólnie mogą przerzucić komponent wojsk lądowych w sile batalionu, złożony jednorazowo na przykład z ponad 500 żołnierzy i 45 Rosomaków – informuje kmdr ppor. Grzegorz Lewandowski, rzecznik 8 Flotylli Obrony Wybrzeża. Okręty dzięki specyficznej konstrukcji – płaskiemu dnu i zbiornikom balastowym – są w stanie operować na wodach, których głębokość sięga ledwie 1,5–2 metrów. Umożliwia to wyrzucenie sił desantowych nawet na nieprzygotowanym do tego celu wybrzeżu.
autor zdjęć: kpt. Anna Dominiak

komentarze