Dlaczego na ukraińskim froncie procedura bezpieczeństwa zwana 5/25 nie sprawdza się? Co ma wspólnego ajdik z dronem? Czym grozi przeoczenie tzw. rozciaszki? Tego wszystkiego uczą się żołnierze z Ukrainy na kursie dla instruktorów saperów we wrocławskim Centrum Szkolenia Wojsk Inżynieryjnych i Chemicznych.
Do Wrocławia przyjechali głównie ukraińscy podoficerowie różnych rodzajów wojsk, a także elitarnych jednostek specjalnych. To już 23. edycja kursu w Centrum Szkolenia Wojsk Inżynieryjnych i Chemicznych. W czasie trzytygodniowego szkolenia zajęcia przez cztery dni prowadzą Polacy, resztą kierują Brytyjczycy. Żołnierze, którzy ukończą szkolenie, otrzymają certyfikaty instruktorów specjalności saper.
Ajdiki i drony
– Podczas kursu żołnierze ukraińscy zdobywają wiedzę między innymi na temat budowy improwizowanych urządzeń wybuchowych, tzw. ajdików, oraz uczą się procedur i metod ich rozminowywania. Biorą udział w wykładach i pracują w terenie, używając materiałów wybuchowych. Ćwiczą m.in. zakładanie zapór minowych oraz przeciwdziałanie improwizowanym urządzeniom wybuchowym – mówi por. Aleksandra Godek, dowódca kursu, na co dzień specjalistka w cyklu szkolenia EOD (Explosive Ordnance Disposal). Oficer dodaje, że podczas kursu prowadzi zajęcia na temat rosyjskiej miny przeciwpancernej TM-62M powszechnie stosowanej na wojnie. Żołnierzom szczególnie zwraca uwagę na jeden z zapalników do tego rodzaju miny – zapalnik niekontaktowy. Gdy zostanie on użyty, pojazd wcale nie musi najechać na minę, aby eksplodowała. – Jeśli zapalnik wychwyci zmianę pola elektromagnetycznego, może to uruchomić jego działanie, a w konsekwencji detonację miny – wyjaśnia porucznik.
Film: Bogusław Politowski, Michał Korsak / ZbrojnaTV
Polscy instruktorzy z Centralnego Ośrodka Koordynacji Rozminowania we wrocławskim centrum szkolą Ukraińców także z tzw. C-IED, czyli przeciwdziałania atakom z użyciem improwizowanych urządzeń wybuchowych. – Omawiamy wszelkie rodzaje wybuchowych pułapek. Opowiadamy o sposobach ich ustawienia oraz wskazujemy cechy charakterystyczne poszczególnych rodzajów urządzeń, a także oznaki świadczące, że mogą się znajdować na tym obszarze – mówi st. kpr. Bartosz Piotrowicz, prowadzący zajęcia. Podoficer dodaje, że polscy instruktorzy przekazują kolegom z Ukrainy doświadczenia z pobytu w strefach wojny w Iraku i Afganistanie oraz wiedzę o ajdikach stosowanych w Syrii.
Kurs został podzielony na dwa etapy. Na pierwszym etapie podczas wykładów żołnierze poznają teorię i uczą się budowy urządzeń, korzystając z ich atrap oraz modeli wykonanych w technologii druku 3D. Potem zdobytą wiedzę uczestnicy kursu muszą przekuć w działanie na przykoszarowym poligonie w ramach drugiego etapu.
– Do programu naszego szkolenia zostało włączone nowe i bardzo ważne zagadnienie, a mianowicie drony. Ale nie chodzi o urządzenia rozpoznawcze, lecz środki walki, które przenoszą amunicję drogą powietrzną. Drony w tej formie traktowane są bowiem jako nowe środki rażenia. Mając na uwadze innowacyjność ich zastosowania oraz fakt licznych modyfikacji, którym została poddana amunicja przenoszona drogą powietrzną, takie drony traktowane są jako improwizowane urządzenia wybuchowe – podkreśla podoficer.
Zmiana taktyki
Na szkoleniu korzystają także Polacy, którzy podkreślają, że ucząc ukraińskich saperów, przy okazji uczą się od nich. – Taktyka wojenne zmienia się, podczas działań na froncie pojawiają się przecież nowe sposoby i środki walki. Między innymi dlatego program kursu podlega okresowym modyfikacjom, a zagadnienia dostosowywane są do tego, co rzeczywiście dzieje się w rejonie konfliktu zbrojnego – mówi por. Godek.
Polscy instruktorzy podają przykłady tego, jak zmienia się taktyka wojenna, w związku z czym muszą zmieniać się także procedury. Przez lata na podstawie doświadczeń z misji w Afganistanie i Iraku uczono żołnierzy tzw. procedury 5/25, określającej krok po kroku prowadzenie saperskiej kontroli bezpieczeństwa podczas działań bojowych. Jej zasady były proste. Po zatrzymaniu pojazdu najpierw jeden żołnierz lub dwóch sprawdzali tzw. strefę zero, czyli kontrolowali, czy tuż przy pojeździe nie ma ukrytych niebezpiecznych przedmiotów. W wyniku kolejnych doświadczeń zakres poszukiwań rozszerzano na 5 metrów od pojazdu, następnie na około 25 metrów. W tym czasie załoga pojazdu, najczęściej transportera opancerzonego stojącego w miejscu, ubezpieczała przeszukujących teren, będąc w gotowości do użycia broni pokładowej na wypadek ataku.
Wojna w Ukrainie zweryfikowała takie działanie taktyczne. W większości przypadków żołnierze blisko linii frontu po dotarciu we wskazane miejsce mają kilkanaście sekund na opuszczenie wozu i znalezienie sobie ukrycia. Nie mają czasu na żmudne przeszukania czy zbyt długie używanie wykrywaczy metali. Muszą błyskawicznie zniknąć z miejsca desantowania, a podczas badania terenu, po którym idą, mogą polegać tylko na własnych oczach, intuicji i… szczęściu, że nie natrafią na podłożoną obok drogi minę lub nie zerwą prowadzącego do niej tzw. odciągu. Załoga transportera nie stoi już w miejscu i nie ubezpiecza kolegów. Transporter musi szybko zawrócić do własnego ugrupowania lub znaleźć bezpieczne miejsce w terenie. Dlaczego? Ponieważ już kilkadziesiąt sekund po tym, gdy przeciwnik zauważy pojazd, na miejscu desantowania pojawią się drony gotowe do rażenia piechoty oraz transportera, który podjechał blisko ich pozycji. A jeżeli nawet nie pojawią się, to jest pewne, że cały teren desantowania w czasie niewiele dłuższym niż minuta zostanie pokryty ogniem wrogiej artylerii.
– Dlatego na szkoleniu saperów z Ukrainy procedurę 5/25 ze względu na reżim czasowy musimy poddać dużej modyfikacji. W zamian uczymy żołnierzy, jak po dotarciu pojazdem w miejsce desantowania zrobić szybką „zerówkę” i bezpiecznie zająć stanowiska – mówi polski instruktor. Dodaje, że klasyczną procedurę 5/25 można stosować, gdy nie ma presji czasowej, a w pobliżu wrogiej artylerii czy innych środków rażenia.
Oczy dookoła głowy
Reporter „Polski Zbrojnej” miał okazję przyglądać się jednemu z zadań postawionych przed kursantami. Ukraińscy saperzy razem z polskimi instruktorami ćwiczyli w przykoszarowym ośrodku szkolenia. Podczas patrolu oprócz wyposażenia osobistego mieli korzystać z pojazdów osobowo-terenowych i wykrywaczy VMR-3 Valon. Ich zadanie polegało na tym, by dotrzeć do określonego miejsca przy wzgórzu, wysiąść z pojazdów, rozpoznać szczyt niedużego wzniesienia i zająć tam stanowisko obserwacyjne oraz ogniowe. Zdanie na pozór proste, ale gdy okazało się, że cały zalesiony teren został zaminowany, sytuacja się zmieniła. Od razu było jasne, że stosowanie klasycznych procedur w bezpośrednim kontakcie z przeciwnikiem jest niemożliwe. Liczył się czas, a tego saperzy po wyjściu z pojazdów mieli bardzo mało. Ostatecznie drogę na wzgórze, czyli 30–40 metrowy dystans, pokonali w ciągu kilkunastu minut. Czasu nie skróciło nawet używanie wykrywacza. Miny (podczas ćwiczeń zastosowano ich wersje ćwiczebne) podłożone przez instruktorów mogły być przecież wszędzie.
Gdy zadanie zostało wykonane, przyszedł czas na omówienie działań. Czego dowiedzieli się ukraińscy saperzy, na co muszą bardziej zwracać uwagę? – Rozciaszka (z ukraińskiego – przyp. red.), czyli odciąg, nie zawsze musi być napięty. Może zwisać luźno i prowadzić od miny nie tylko w jednym, lecz w kilku kierunkach – podpowiada instruktor. – Nie musi też być założona przy ziemi. Może być rozpięta między gałęziami drzew, na przykład na wysokości dwóch metrów. Żołnierz przejdzie pod nią swobodnie. Ale żołnierz niosący radiostację i idący tuż za swoim dowódcą z pewnością zahaczy o nią anteną. Wtedy w ułamku sekundy pododdział traci dowódcę i „radzika”. Dlatego sprawdzając teren, musicie patrzeć nie tylko w dół i na boki, lecz także w górę – przestrzega instruktor.
Po zakończeniu 23. edycji kursu na szkolenie do Wrocławia przyjedzie kolejna grupa ukraińskich saperów.
autor zdjęć: Bogusław Politowski

komentarze