Bierzemy czynny udział w operacji „Baltic Sentry”. Dowodzimy natowskimi zespołami i koordynujemy działania okrętów wydzielonych do niej przez poszczególne państwa. Monitorujemy sytuację na Bałtyku, skupiając się na potencjalnych zagrożeniach dla infrastruktury krytycznej – wyjaśnia kadm. Piotr Nieć, zastępca dowódcy CTF Baltic – nowego natowskiego dowództwa na Bałtyku.
Urządziliście się już w Rostocku?
Zdecydowanie tak. CTF Baltic działa już na pełnych obrotach. Podobnie jak polski zespół, który został do niego oddelegowany. Obecnie bierzemy czynny udział w natowskiej operacji „Baltic Sentry”.
Słowem, skoczyliście na głęboką wodę…
Na to wygląda. Skoczyliśmy, ale nie utonęliśmy. Zresztą nie należało zakładać, że stanie się inaczej. Mamy tutaj zespół bardzo doświadczonych fachowców.
Ale czy obserwowana ostatnio eskalacja napięcia na Bałtyku w jakikolwiek sposób przełożyła się na funkcjonowanie dowództwa – jego zadania, obsadę?
Nie, ponieważ CTF Baltic już wcześniej zostało przewidziane do całego spektrum zadań. Do przeciwdziałania zagrożeniom hybrydowym także. Dowództwo jest formowane stopniowo, zgodnie z planem, w przemyślany sposób. Najważniejsza decyzja zapadła podczas ubiegłorocznego szczytu NATO w Waszyngtonie i miała związek z opracowanymi nieco wcześniej nowymi planami regionalnymi. Zakładały one wzmocnienie wojskowej obecności na wschodniej flance. Przywódcy Sojuszu szybko doszli do wniosku, że w ślad za tym musi pójść udoskonalenie struktur dowodzenia. Efektem było powołanie nowych dowództw. W domenie morskiej powstało m.in. CTF Baltic. W skrócie jest to dowództwo szczebla taktycznego, którego misja polega na wsparciu MARCOM-u, czyli głównego dowództwa morskiego NATO z siedzibą w Northwood.
A na czym polegają Wasze działania podczas operacji „Baltic Sentry”?
Monitorujemy sytuację na Bałtyku, skupiając się na potencjalnych zagrożeniach dla infrastruktury krytycznej. Koordynujemy działania wszystkich okrętów wydzielonych do operacji przez poszczególne państwa. Zawiadujemy też natowskimi zespołami, jeśli tylko przekroczą one Cieśniny Bałtyckie. Do dyspozycji mamy więc okręty różnych klas – fregaty, niszczyciele min… Jednocześnie pozostajemy w stałym kontakcie z krajami, które prowadzą na Bałtyku własne działania, choćby patrole czy większe operacje niezwiązane bezpośrednio z „Baltic Sentry”. Dobrym przykładem jest tutaj nasza marynarka. Od dwóch lat prowadzi ona operację „Zatoka”. Nie stanowi ona elementu „Baltic Sentry”, ale cele obydwu przedsięwzięć pozostają zbieżne. A nam chodzi o to, by je na pewnym poziomie skoordynować. Tak by zyskać pełną świadomość sytuacyjną na Bałtyku. Oczywiście, informacje o zagrożeniach pozyskujemy także za pomocą innych środków…
Jakich? Jak rozumiem, chodzi o dane z rozpoznania satelitarnego, lotniczego…
Nie chciałbym wchodzić w szczegóły. Mogę jednak zapewnić, że jesteśmy w stanie bardzo szybko zidentyfikować jednostki, które mogą stanowić zagrożenie dla podwodnych rurociągów, kabli, farm wiatrowych, i podążyć ich śladem. A w razie uszkodzenia infrastruktury namierzyć potencjalnych sprawców i przekazać dane państwom, w których jurysdykcji się ona znajduje. Tak by mogły prowadzić działania prawne…
Tymczasem eksperci powtarzają, że na Bałtyku mamy już do czynienia z regularną wojną hybrydową. Od początku grudnia cywilne statki o niejasnych powiązaniach uszkodziły co najmniej kilka kabli telekomunikacyjnych. Wcześniej w podobny sposób zerwany został rurociąg Balticconnector. Dlaczego z tego rodzaju zagrożeniem tak trudno walczyć?
Z kilku co najmniej względów. W odróżnieniu od naszych przeciwników działamy na gruncie prawa. A to zostało skonstruowane w taki sposób, że użytkownicy morza na wodach otwartych i w wyłącznych strefach ekonomicznych cieszą się dużą swobodą żeglugi. Statek można zatrzymać i skontrolować jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Państwa NATO nie zamierzają oczywiście tej zasady łamać. Trzeba pamiętać, że same przepisy należy stosować całościowo. Liderzy państw NATO coraz częściej skłaniają się ku wykładni, że zagrożenie stwarzane wobec infrastruktury krytycznej to również cios wymierzony w ową swobodę. Może się ono stać przyczynkiem do zatrzymania i skontrolowania statku.
Walka z podobnymi zagrożeniami wymaga stałego demonstrowania obecności. Okręty muszą być widoczne na newralgicznych akwenach, bo sama ich obecność może odstraszyć sprawców. Do tego dochodzi wzmacnianie innego rodzaju środków rozpoznania, rozwój nowoczesnych technologii… Mówimy o rozbudowanym spektrum czynników. Na szczęście NATO ma możliwości, by ochronić kluczową infrastrukturę. Wraz z aktywowaniem operacji „Baltic Sentry” zostały w nią zaangażowane wszystkie 32 państwa członkowskie. Takie zasady obowiązują w Sojuszu. Innymi słowy, pilnując bezpieczeństwa na Bałtyku, możemy korzystać z potencjału każdego z sojuszników, w tym USA. To naprawdę dużo.
A jaka lekcja płynie z tego dla Polski?
Jest ich co najmniej kilka. Po pierwsze to sygnał dla naszych obywateli, że NATO, jeśli zachodzi taka potrzeba, potrafi zareagować szybko i sprawnie. Do nasilenia incydentów na Bałtyku doszło tuż przed ostatnimi świętami Bożego Narodzenia, tymczasem już trzy tygodnie później odbyło się spotkanie liderów państw bałtyckich w Helsinkach, po którym Sojusz aktywował operację „Baltic Sentry”. Po raz kolejny mogliśmy się przekonać, że NATO to gwarant bezpieczeństwa dla każdego z państw członkowskich i nie ma tutaj wyjątków. Na tym oczywiście nie koniec. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że nasza opinia publiczna szczególnie mocno zainteresowała się Bałtykiem i jego znaczeniem dla polskiej gospodarki. A to jest niezwykle istotne. Drogą morską płynie do Polski większość gazu, mamy największy w regionie port przeładunkowy, właśnie ruszamy z budową dużych farm wiatrowych. Aby chronić te wszystkie instalacje i biegnące przez nasze wody szlaki żeglugowe, potrzebujemy silnej i nowoczesnej marynarki. Morska Jednostka Rakietowa, choć jej znaczenie trudno przecenić, nie wystarczy. Przecież w stronę statku szykującego się do sabotażu nie można posłać rakiety, bo to by oznaczało początek wojny. Pożądane działania na jego załodze należy wymusić innymi środkami. A do tego potrzeba okrętów. Musimy mieć jednostki zdolne do pełnienia zadań patrolowych, monitorowania podwodnych instalacji, projekcji siły… I dobrze, że coś się w tej kwestii dzieje.
Tymczasem wrócę do CTF Baltic. Na ile ważne jest, że mamy tam swoich ludzi?
Moim zdaniem – bardzo ważne. Na razie dowództwem kierują Niemcy, ale w jego działalność zaangażowały się wszystkie państwa basenu Morza Bałtyckiego, a także kilka krajów spoza naszego regionu. Polska odgrywa wśród nich znaczącą rolę. Do CTF skierowaliśmy dziewięciu marynarzy. Fachowców mamy praktycznie we wszystkich komórkach odpowiedzialnych za działalność operacyjną. A przecież to dopiero wstęp. Po Niemcach to właśnie my będziemy kierować CTF Baltic, siedziba dowództwa zaś przeniesie się z Rostocku do Gdyni. Nastąpi to za cztery lata. Nasza obecność w regionie Bałtyku stanie się bardziej zauważalna. Potwierdzimy aspiracje do stania się kluczowym graczem regionu, także w domenie morskiej. Mamy ku temu potencjał, tylko trzeba go odpowiednio rozwinąć. To istotne nie tylko w kontekście bezpieczeństwa krajowego, lecz także regionalnego.
autor zdjęć: COM-DKM
![](/Content/Images/Public/loading.gif)
komentarze