moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Archipelag śmierci

Trupy na wojnie to sprawa tak oczywista, że ujęte w statystykach nie poruszają wyobraźni. Podawane są liczby zabitych, ewentualnie jeszcze zmarłych z powodu ran, i to wystarcza, by zobrazować zwycięstwo lub klęskę. Tymczasem, kiedy kurz bitewny opadał i cichły strzały, na pobojowisku rozpoczynał się taniec śmierci – żołnierskie życie po życiu.

Film „Pluton” Olivera Stone’a otwiera znamienna scena. Oto po wyjściu z samolotu nowo przybyli rekruci czekają na płycie lotniska, by odebrano ich do przydzielonych oddziałów. Jednym z nich jest Chris Taylor (Charlie Sheen), który do Wietnamu zgłosił się na ochotnika prosto z college’u. Nagle uwagę chłopaka zwrócił żołnierz przechodzący obok. Miał na sobie stary, wytarty mundur, co już kontrastowało z odprasowanymi bluzami i spodniami khaki rekrutów. Jednak na Taylorze największe wrażenie zrobiła jego twarz: przedwcześnie postarzała, z głębokimi bruzdami i pustym spojrzeniem trupa – żywego trupa.

Ten człowiek nie należał już do tego świata, tylko tkwił w piekle, z którego – na jego nieszczęście – zdołał ocaleć. Lepiej byłoby mu zginąć w dżungli, razem z towarzyszami broni… Taylor już niedługo miał doświadczyć spotkania ze śmiercią, która będzie zabierać na chybił trafił jego kolegów z kompanii Bravo. Po finałowej bitwie będzie wyglądał identycznie jak spotkany na początku weteran z dżungli. W sfatygowanym mundurze i ze spojrzeniem naznaczonym śmiercią wróci do żywych ze świata umarłych i jak grecki heros będzie już tkwił między dwoma światami. Dla takich jak on wojna nie skończy się nigdy.

 

Psie pola

W czasach średniowiecznych danse macabre częściej malowano na pamiątkę czarnej zarazy – dżumy – niż wojny. Oczywiście była ona wielkim nieszczęściem, ale kodeks rycerski potrafił utrzymać ją w ryzach. Wszak większym honorem, a i zyskiem było dla rycerza wziąć swego równie herbowego rywala do niewoli i czekać na okup od jego rodziny niż zabijać go w walce. Bywały od tego wyjątki, gdy górę nad rycerskością brała nienawiść, jak pod Grunwaldem, gdzie w 1410 roku Polacy i Litwini niemal do ostatniego wycięli braci zakonu krzyżackiego, czy pięć lat później pod Azincourt, kiedy angielscy łucznicy, a następnie piechota rycerska i ich czeladź urządziły francuskiej szlachcie prawdziwą krwawą łaźnię. Zwłaszcza ta druga bitwa była podawana jako przykład zmierzchu rycerskich obyczajów czy wręcz ich zdziczenia. Kronikarze opisywali pobojowiska obu starć jako coś niebywale strasznego. Podkreślano, że trupów było na nich tyle, iż nie nadążano z pochówkami. Bielejące na polach kości miały być już niedługo powszedniością.

Paradoksalnie im więcej ludzie dokonywali odkryć geograficznych, technicznych i naukowych, tym bardziej wojny stawały się krwawsze, a panujące podczas nich zwyczaje – dziksze. Twierdzi się, że wpływ na to miały nowe rodzaje broni, z palną na czele, ale długo jeszcze trzeba było czekać, kiedy stała się ona naprawdę skuteczna w zadawaniu śmierci. Można założyć, że większy wpływ od pierwszych muszkietów czy bombardierów miało poruszenie religijne. Podział w świecie chrześcijańskim i rywalizacja z islamem budziły olbrzymią nienawiść. Podobnie w Nowym Świecie, gorączka złota i ziemi powodowała, że ludziom puszczały wszelkie hamulce w zadawaniu śmierci.

Oto na wojnach pojawiły się pobojowiska tak dobrze znane z piekielnych wizji Hieronima Boscha czy późniejszych o kilkaset lat grafik i obrazów Francisca Goi. Pobitewne krajobrazy przypominały zwłaszcza twórczość genialnego Hiszpana, który zamiast żołnierzy w pięknych mundurach, kapeluszach i niedźwiedzich czapach z piórami przedstawiał nagie trupy, często zbezczeszczone, by osłabić tym morale przeciwnika. Oto w czasach racjonalizmu i oświeceniowych haseł odkryto, że trupy poległych nieprzyjaciół mogą być używane jako potężna broń. Dlatego zarówno hiszpańscy partyzanci, jak i Francuzi ćwiartowali ciała zabitych nieprzyjaciół i dla postrachu rozwieszali na drzewach rosnących przy gościńcach. Bestialstwo przestało mieć granice. Anonimowy podporucznik 2 Pułku Legii Nadwiślańskiej taką zdał relację z oblężonej w 1809 roku Saragossy: „Mieszkańcy tego bohaterskiego a nieszczęśliwego miasta spieszyli do kościołów, aby modlitwą błagać Boga wszechmocnego o ratunek i odwrócenie niedoli, lecz straszny wyrok zapadł na Saragossę – niebo było rozgniewane. Nie ochraniano kościołów, podminowano je i wysadzono w powietrze razem z modlącymi się, którzy, rozszarpani, okrutną śmiercią ginęli.

Nieraz, zmęczony po całodniowej walce, spoczywać musiałem pomiędzy tymi zgniłymi i poszarpanymi trupami, którym ani przyjaciel, ani nieprzyjaciel mógł znaleźć ani miejsca, ani czasu dla użyczenia kawałka ziemi na wieczny spoczynek”. Jednocześnie oficer zaznaczał: „Ale biada temu Francuzowi lub Polakowi, który się dostał w […] ręce [Hiszpanów]! Żadnej folgi, żadnego przebaczenia nie mógł się spodziewać; umęczono go lub upieczono żywcem”.

Danse macabre po bitwie

Rewolucje społeczne i techniczne XIX stulecia demokratyzowały i poprawiały warunki życia coraz większej rzeszy ludzi, ale kiedy wybuchała wojna, okazywało się, że dzięki tym samym czynnikom, które ułatwiały bytowanie, śmierć może zataczać znacznie szersze kręgi i być jeszcze okrutniejsza, a przede wszystkim – anonimowa. Coraz lepsze karabiny, donioślejsze armaty i pierwsze kulomioty – mitraliezy – powodowały, że potrzeba było coraz więcej żołnierzy i pobór do wojska stał się masowy. Jednocześnie śmierć zaczęła szaleć nie tylko na froncie, lecz także na jego zapleczu – coraz częściej ginęli cywile: starcy, kobiety, dzieci, a taktyka spalonej ziemi stała się modna wśród generałów. Wielkimi krokami zbliżała się wojna, którą w XX wieku zaczęto nazywać totalną lub światową. Jej pierwszą areną stała się Ameryka.

Pobojowisko pod Gettysburgiem w lipcu 1863 roku. W tej przełomowej dla wojny secesyjnej bitwie zginęło około 7 tys. żołnierzy obu stron. Wielu spoczęło w bezimiennych mogiłach. Fot. Wikipedia

Kiedy w 1861 roku wybuchła wojna między Konfederacją a Unią (Północą), w nowojorskim porcie, do którego przybijały statki pełne emigrantów z Europy, czekali na nich tzw. kupcy, czyli wojskowi rekrutujący na front. Tysiące mężczyzn, często nie tylko bez jakiegokolwiek przeszkolenia wojskowego, lecz także znajomości języka, ginęły za gwieździsty sztandar Unii i abolicjonistyczne hasła. To była pierwsza na taką skalę prowadzona wojna totalna, gdzie żołnierze stali się dosłownie mięsem armatnim, grzebanym po bitwach w bezimiennych mogiłach. Starano się temu zaradzić, przypominając sobie o zwyczaju rzymskich legionistów, którzy nosili przy sobie metalowe tabliczki (zwane signaculum) z nazwiskami, by w razie śmierci w dalekich barbarzyńskich krainach nie zapomniano ich nazwisk. Pod koniec wojny secesyjnej część żołnierzy Unii nosiło już na szyjach nieśmiertelniki, czyli blaszki z nazwiskiem i innymi danymi niezbędnymi do identyfikacji. Formalnie zatwierdzono je w US Army w 1906 roku. Kiedy w 1917 roku żołnierze amerykańscy przypłynęli do Europy, na front wielkiej wojny, większość z nich je nosiła. Dla wielu też okazały się bardzo przydatne, kiedy identyfikowano ich zwłoki w błotach Marny czy Mozy.

Pobojowiska pierwszej wojny światowej to już były prawdziwe archipelagi śmierci. Dziesiątki tysięcy żołnierzy po jednej i drugiej stronie tkwiło całymi miesiącami w okopach, wyczekując rozkazów do kolejnej ofensywy. Kiedy ją ogłaszano, masy wojska ruszały do ataku wprost w ziejące ogniem paszcze karabinów maszynowych. Tysiące żołnierzy ginęły w kilka minut i dołączały do będących w różnym stadium rozkładu trupów z poprzednich natarć.

Nic nie może się zmarnować

Ta wielotysięczna armia trupów zaczęła też odgrywać w tej wojnie własną rolę. Wzięło się to z wisielczego humoru żołnierzy i psychozy, w którą wpadali na widok stosów ciał, które wciąż rosły. W alianckich okopach żartowano sobie, że Niemcy to naród tak praktyczny i zapobiegliwy, że na wojnie wymyślili perpetuum mobile. Mianowicie armia niemiecka miała swych poległych odstawiać do specjalnych fabryk, w których przerabiano ich na tłuszcz i mydło. I w tej postaci wracali na front, by żołnierze nie czuli się głodni i zachowywali czystość w okopach… Te makabryczne opowieści frontowców podchwycili dziennikarze i gazety – zwłaszcza w Wielkiej Brytanii – zaczęły się rozpisywać o kanibalistycznych praktykach niemieckiej armii. „Hunowie”, jak określano propagandowo Niemców, nie byli już tylko okrutnikami, którzy żelazem i ogniem niszczyli europejską cywilizację, ale też zwyrodnialcami.

Propaganda ta była tak skuteczna, że w końcu zaczęli wierzyć w nią i żołnierze na froncie. Zdarzały się coraz częściej meldunki o odkryciu „przyfrontowych fabryczek” lub „masarni” niemieckich, które po zbadaniu okazywały się rozbitymi przez ostrzał artyleryjski kuchniami polowymi lub punktami sanitarnymi. Rozczłonkowane szczątki ludzkie żołnierze brali za pozostałość rzeźniczych jatek… Dopiero po wojnie przyznano, że to były propaganda i kłamstwa, ale miały one też nieoczekiwany efekt. Gdy wybuchła następna wojna światowa, na Zachodzie nie chciano uwierzyć emisariuszom z Polski, że Niemcy pod rządami nazistów rzeczywiście otworzyli fabryki śmierci, w których masowo mordują ludzi, palą ich w krematoriach i przerabiają na deficytowe w czasie wojny produkty.

Wielu amerykańskich czy brytyjskich decydentów, słysząc na przykład relacje Jana Karskiego, przypominało sobie doniesienia prasowe z lat wielkiej wojny i odrzucało jako wierutne bzdury. Tymczasem rzeczywistość prześcignęła makabryczną wyobraźnię niektórych dziennikarzy: Niemcy istotnie wprzęgnęli zmarłych nie tylko w machinę wojenną, lecz także w budowę „tysiącletniej” Rzeszy, która dla „germańskiej rasy” miała być po wojnie krainą miodem i mlekiem płynącą. Na fundamentach Auschwitz czy Majdanka planowano wybudować miasta ogrody…

Śmierć na wielkiej wojnie stała się masowa i anonimowa. W krótkiej chwili ginęły tysiące żołnierzy, często bezimiennie… To dla ich upamiętnienia w latach dwudziestych ubiegłego wieku w wielu stolicach europejskich wybudowano mauzolea nazwane Grobem Nieznanego Żołnierza. Na zdjęciu Grób Nieznanego Żołnierza na placu Saskim w Warszawie, noc 1 listopada 1927 roku. Fot. NAC

Louis-Vincent Thomas w swojej głośnej książce antropologicznej „Trup” pisze, że „żadne metafizyczne uzasadnienie nie komplikuje interpretacji sposobu traktowania trupów w obozach nazistowskich. Fakty są tak znane, że bezcelowe byłoby ich przypominanie: wykorzystywanie tłuszczu do produkcji mydła, włosów (siedem ton w Oświęcimiu!) do wyrobu filcu, niewypalonych kości jako surowca dla fabryk nawozów sztucznych, skóry do produkcji abażurów. […] Logika hitlerowska utożsamiała ich z odpadami; logika ekonomiczna podyktowała środki pozbycia się ich oraz, mając na względzie kryzysową sytuację surowcową, również ich utylizację. Ponieważ jednak Holokaust, ze swymi najbardziej odrażającymi aspektami, był brzemienny w symbole, owe trupy-rzeczy stały się przedmiotem nienawiści i pogardy morderców”.

Polegli dają znaki

Kiedy Hitler w czerwcu 1941 roku zaatakował Związek Sowiecki, wojna totalna weszła w swą decydującą fazę apokalipsy na Ziemi. Dwa totalitaryzmy zwarły się na olbrzymim ringu, głosząc, że w walce nie ma żadnych reguł. Wszelkie prawa wojenne czy ludzkie uczucia, jak współczucie lub litość, zostały wyparte przez jedno przykazanie: mordujcie bez litości! Początkowo górą byli Niemcy, idąc jak burza aż do rogatek Moskwy i Leningradu. Kiedy tam utknęli, zawrócili na południe i znowu prowadzili blitzkrieg do roponośnych gór Kaukazu. Płynęli przez step jak przez morze, aż do Wołgi i miasta o wymownej nazwie – Stalingrad.

Żołnierze 6 Armii Polowej gen. Friedricha Paulusa to była elita Wehrmachtu. Służyli w niej weterani wcześniejszych zwycięskich kampanii – w Polsce, Norwegii, we Francji czy w Grecji. W Rosji znowu odnosili łatwe zwycięstwa, ale im dalej ich czołgi i wozy pancerne jechały w step, tym większy niepokój czuli w otaczającym, a raczej ogarniającym ich bezkresie. Co wywoływało ten stan nerwowości i niepewności? Można rzec, że to samo, co w czasach napoleońskich na hiszpańskich gościńcach – pozostawione trupy nieprzyjacielskich żołnierzy, których nie zdążyli pogrzebać lub pozostawili na pastwę wroga wciąż cofający się czerwonoarmiści. Jeden z żołnierzy tak opisywał napotkane zwłoki walczących z wrogiej armii: „Te trupy bywają najrozmaitsze. Europejscy Rosjanie o białej skórze, dobrze umundurowani. Olbrzymi Mongołowie o gęstych czarnych włosach, w łachmanach, nigdy niemyci. Azjaci ze skośnymi oczami naprawdę bardzo podobni do Chińczyków. Ale nawet ci najmocniej obdarci są świetnie uzbrojeni”. Coraz lepiej uzbrojeni, coraz bardziej zdeterminowani, coraz liczniejsi…

W Stalingradzie proporcje się odwróciły: Niemcy byli coraz bardziej głodni, brudni i obdarci, a przy tym coraz gorzej uzbrojeni i pozbawieni amunicji. Marli masowo, coraz mniej odporni na mróz i wiatr. Oto „nadludzie” upodobniali się z wyglądu nie tylko do pogardzanych czerwonoarmistów, lecz także do więźniów obozów koncentracyjnych w stadium przedagonalnym. Niejeden z niedoszłych „panów świata” przed śmiercią uświadamiał sobie, że podobny jest do Żyda czy bolszewika z plakatów i ulotek produkowanych masowo przez propagandystów Josepha Goebbelsa! Dumna 6 Armia jako pierwsza płaciła za swe zbrodnie i licznych Einsatzgruppe SS, których jedynym zadaniem w Rosji było eksterminowanie jak największej liczby Żydów i bolszewików.

Żołnierze 3 Dywizji Strzelców Karpackich identyfikują swych poległych kolegów na pobojowisku pod Monte Cassino, maj 1944 roku. Wzgórza wokół klasztoru benedyktyńskiego na Monte Cassino stały się kolejnym wielkim cmentarzyskiem po bitwie narodów, jak nazwano to krwawe starcie. Fot. NAC

Kiedy Hitler dowiedział się o kapitulacji 6 Armii oraz o tym, że Paulus nie popełnił samobójstwa i został pierwszym niemieckim feldmarszałkiem, który dostał się do niewoli, wpadł we wściekłość. Pierwszego lutego 1943 roku krzyczał w swojej kwaterze do otaczających go generałów: „W czasie pokoju w Niemczech prawie 18 czy 20 tys. ludzi wybiera samobójstwo, chociaż nie stoją w takiej sytuacji. Tutaj mamy człowieka, który widzi 50 tys. lub 60 tys. swoich umierających żołnierzy, którzy bronią się odważnie do samego końca. Jak sam może poddać się bolszewikom?”. Następnego dnia niemieckie radio bez przerwy grało „Marsz pogrzebowy Zygfryda” ze „Zmierzchu bogów” Richarda Wagnera.

Czas żywych trupów

„Już lepiej byłoby mi zginąć…”. Jak nazwać żołnierza tak strasznie psychicznie i fizycznie okaleczonego, że nie chce on powrócić do domu po wojnie? Na myśl przychodzi tytuł głośnego horroru George’a Romero „Noc żywych trupów” z 1968 roku, który zapoczątkował modę na filmy o zombi. Istotna jest tutaj data realizacji filmu, gdyż powstał on w czasie apogeum wojny wietnamskiej i był również metaforą tego konfliktu. Wszak do Stanów Zjednoczonych z wietnamskiej dżungli przybywały samoloty transportowe załadowane po brzegi trumnami poległych żołnierzy. Jednocześnie szpitale zapełniały się okaleczonymi weteranami – młodymi ludźmi, którzy musieli do końca życia borykać się ze strasznym kalectwem i traumami. Niejeden z nich uważał się za „żywego trupa”. Niektórzy historycy twierdzą nawet, że paradoksalnie z powodu coraz sprawniejszej służby medycznej na froncie Amerykanie przegrali wojnę w Wietnamie. Odratowani od śmierci żołnierze wracali do domów i samym swoim widokiem podkopywali morale społeczeństwa…

Dziewczynka modli się na jednym z cmentarzy ulicznych w czasie Powstania Warszawskiego, sierpień 1944 roku. Jeśli było to możliwe, warszawiacy starali się grzebać poległych powstańców i cywilów tak, aby nie pozostali anonimowi. Funkcję „nieśmiertelnika” najczęściej pełniła butelka z kartką, na której zapisywano personalia. Taką butelkę wkładano pod pachę poległego. Bardzo to ułatwiało identyfikację ciał w czasie powojennej ekshumacji. Fot. NAC

Znamienne, że podobnie cyniczne głosy pojawiły się w Związku Sowieckim w czasie wojny afgańskiej, z której także wracały transporty z cynkowymi trumnami (tzw. ładunek 200 – tak w wojskowej nomenklaturze nazywano te trumny) oraz weterani – psychicznie i fizycznie okaleczeni. Niewątpliwie wojna w Afganistanie przyczyniła się do końca Związku Sowieckiego, a jej weterani poczuli się jeszcze bardziej niepotrzebni – wszak walczyli za państwo, które przestało istnieć…

Bibliografia:

T. Bohajedyn, Osad, Warszawa 2010
Dał nam przykład Bonaparte. Wspomnienia i relacje żołnierzy polskich 1796–1815, pod red. R. Bieleckiego i A.T. Tyszki, tom I, Kraków 1984
Dylematy Hitlera, praca zbiorowa pod red. K. Mackseya, Warszawa 1996
R. Overy, Krew na śniegu. Rosja w II wojnie światowej, przeł. M. i T. Lüftnerowie, Gdańsk 1999
Louis-Vincent Thomas, Trup, przeł. K. Kocjan, Łódź 1991
E. Traverso, Europejskie korzenie przemocy nazistowskiej, przeł. A. Czarnecka, Warszawa 2011
J. Wittlin, Pisma pośmiertne i inne eseje, Warszawa 1991

Piotr Korczyński , historyk, redaktor kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”

autor zdjęć: rys. Piotr Korczyński, Wikipedia, NAC

dodaj komentarz

komentarze


Na straży wschodniej flanki NATO
 
Strategiczna rywalizacja. Związek Sowiecki/ Rosja a NATO
25 lat w NATO – serwis specjalny
Wieczna pamięć ofiarom zbrodni katyńskiej!
Odstraszanie i obrona
Koreańska firma planuje inwestycje w Polsce
Front przy biurku
Głos z katyńskich mogił
Marcin Gortat z wizytą u sojuszników
Mundury w linii... produkcyjnej
Kolejni Ukraińcy gotowi do walki
Jakie wyzwania czekają wojskową służbę zdrowia?
Ramię w ramię z aliantami
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Cyberprzestrzeń na pierwszej linii
Przygotowania czas zacząć
Kolejne FlyEle dla wojska
Strażacy ruszają do akcji
Puchar księżniczki Zofii dla żeglarza CWZS-u
Morska Jednostka Rakietowa w Rumunii
Święto wojskowego sportu
Aleksandra Mirosław – znów była najszybsza!
W Rumunii powstanie największa europejska baza NATO
NATO zwiększy pomoc dla Ukrainy
Żołnierze-sportowcy CWZS-u z medalami w trzech broniach
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Prawda o zbrodni katyńskiej
Więcej pieniędzy dla żołnierzy TSW
Bezpieczeństwo ważniejsze dla młodych niż rozrywka
Barwy walki
Tusk i Szmyhal: Mamy wspólne wartości
Sprawa katyńska à la española
Żołnierze ewakuują Polaków rannych w Gruzji
Gen. Kukuła: Trwa przegląd procedur bezpieczeństwa dotyczących szkolenia
Zmiany w dodatkach stażowych
Wojna w świętym mieście, część druga
V Korpus z nowym dowódcą
NATO on Northern Track
Kurs z dzwonem
NATO na północnym szlaku
Charge of Dragon
Szpej na miarę potrzeb
Szarża „Dragona”
WIM: nowoczesna klinika ginekologii otwarta
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Wojna w świętym mieście, epilog
Kosiniak-Kamysz o zakupach koreańskiego uzbrojenia
Wojna w Ukrainie oczami medyków
Zbrodnia made in ZSRS
W Brukseli o wsparciu dla Ukrainy
Ocalały z transportu do Katynia
Polak kandydatem na stanowisko szefa Komitetu Wojskowego UE
Potężny atak rakietowy na Ukrainę
Wojna w świętym mieście, część trzecia
Rakiety dla Jastrzębi
Polscy żołnierze stacjonujący w Libanie są bezpieczni
Optyka dla żołnierzy
Przełajowcy z Czarnej Dywizji najlepsi w crossie

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO