O Janie Karskim napisano wiele tekstów, nakręcono też kilka filmów. On sam opisywał swoje losy w „Tajnym państwie”, a jego świadectwo w „Shoa” Claude’a Lanzmanna należy do bardziej przejmujących fragmentów tego głośnego filmu. Mimo to Karski wciąż wydaje się skrywać w sobie jakąś nieuchwytną tajemnicę. Tak jest w przypadku ludzi, którzy doświadczyli niewyobrażalnego dla innych losu.
O niektórych bohaterach mówi się, że ich przeżycia są tak niewiarygodne, iż nawet w filmie trudno byłoby w nie uwierzyć. Na kanwie losów Jana Karskiego można by spokojnie nakręcić kilka kolejnych filmów – od sensacyjnych po melodramaty. Również nagromadzenie zadziwiających zbiegów okoliczności i wydarzeń w jego historii to prawdziwy sezam dla scenarzystów. Już początki działalności Karskiego są fascynujące.
Oto urodzony 24 czerwca 1914 roku w Łodzi – w tej ziemi obiecanej dla wszystkich narodowości zamieszkujących Polskę – Jan Kozielewski, bo tak naprawdę nazywał się przyszły emisariusz Polskiego Państwa Podziemnego, okazuje się szkolnym prymusem i po odbyciu służby wojskowej na początku 1939 roku rozpoczyna pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Posada – marzenie, ale jego szczęście nie trwa długo, po kilku miesiącach wybucha wojna. Walczy w artylerii konnej, a następnie udaje mu się szczęśliwie uciec z kolejno sowieckiej i niemieckiej niewoli. Dzięki starszemu bratu, Marianowi Kozielewskiemu, pierwszemu komendantowi granatowej policji w Warszawie i jednocześnie komendantowi Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa – policji Polskiego Państwa Podziemnego, zostaje zaprzysiężony do konspiracji. Tak stał się emisariuszem, który woził do polskich władz emigracyjnych w Paryżu raporty o sytuacji w okupowanym przez Niemców i Sowietów kraju.
W czerwcu 1940 roku w drodze do Francji zatrzymał się w słowackiej kwaterze, gdzie go zdradzono. Gestapowcy katują go niemiłosiernie. Wówczas ten gorliwy katolik, bojąc się, że nie wytrzyma więcej tortur, podcina sobie żyły znalezioną w celi zardzewiałą żyletką. Mimo upływu krwi, zdołano go uratować w szpitalu w Preszowie, skąd przewieziono go do szpitala sióstr szarytek w Nowym Sączu. Tutaj udało mu się nawiązać kontakt z podziemiem, a dokładnie z członkami PPS-u. Socjaliści przy pomocy pułkownika Tadeusza Komorowskiego (przyszłego generała i komendanta głównego Armii Krajowej) zdołali odbić „Witolda”, bo pod takim pseudonimem wówczas znali Karskiego. I oto mamy fabułę sensacyjną, którą można by wzbogacić o sceny spotkań z najwyższymi przedstawicielami polskiego podziemia i władz emigracyjnych, generałem Władysławem Sikorskim, Delegatem Rządu na Kraj Cyrylem Ratajskim, szefem Kierownictwa Walki Cywilnej Stefanem Korbońskim i wieloma innymi.
Misja życia i śmierci
Wołanie o pomoc dla Żydów mordowanych masowo przez Niemców w okupowanych przez nich krajach wcale nie miało być głównym zadaniem Jana Karskiego. Jako emisariusz miał przede wszystkim informować rząd polski w Paryżu, a następnie w Londynie o sytuacji w okupowanej Polsce. Od początku był jednak świadomy tego, co Niemcy wyrządzają ludności żydowskiej. Z pewnością też jeszcze bardziej uczuliła go na tę tragedię Zofia Kossak-Szczucka, pisarka katolicka i działaczka społeczna, która po wybuchu wojny poświęciła się pomocy prześladowanym Żydom i została jednym z filarów Rady Pomocy Żydom – „Żegoty”. Karski nawiązał też kontakt z przedstawicielami żydowskiej konspiracji, Adolfem Feinerem i Menachemem Kirszebaumem. Dzięki nim zobaczył najpierw na własne oczy warszawskie getto, a następnie, w przebraniu ukraińskiego strażnika, znalazł się w jednym z podobozów, prawdopodobnie w Izbicy na Lubelszczyźnie (a nie w Bełżcu, jak sądził). Zobaczył piekło na ziemi. Po latach wspominał: „Spędziłem w obozie około godziny. Wyszedłem chory. Miałem napady torsji. Wymiotowałem krwią. Widziałem tam przerażające rzeczy. Nie wierzycie? Sam bym nie wierzył, gdybym tego nie zobaczył”.
Po tym granicznym doświadczeniu był już innym człowiekiem, jak celnie zauważył inny emisariusz rządu emigracyjnego i przyjaciel Karskiego, Jerzy Lerski. Odtąd był człowiekiem „okrytym glorią męczeństwa”. Kiedy w 1942 roku znalazł się w Wielkiej Brytanii, był już emisariuszem nie tylko i wyłącznie Polskiego Państwa Podziemnego, lecz także mordowanego narodu żydowskiego. Z pełnym poświęceniem rozpoczął kołatanie do drzwi najwyższych polityków zachodniego świata, by przekazać im prawdę o koszmarze, jaki Niemcy rozpętali na kontrolowanych przez siebie terenach.
Upoważniony przez polskiego premiera, generała Władysława Sikorskiego, najpierw przedstawił swój raport oficjelom brytyjskim, a w maju 1943 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych. 28 lipca spotkał się z prezydentem Franklinem Delano Rooseveltem. Najpotężniejszy człowiek zachodniego świata przekazał Karskiemu swój podziw wobec bohaterstwa Polaków, a relację o zagładzie Żydów skwitował krótko: „Policzymy się z Niemcami po wojnie…”. Bardziej konkretny i szczery w rozmowie z polskim emisariuszem był Felix Frankfurter, sędzia Sądu Najwyższego i bliski przyjaciel Roosevelta: „Panie Karski, człowiek taki jak ja, który rozmawiał z takim jak pan, musi być całkowicie szczery. Muszę więc powiedzieć, że nie jestem w stanie uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem – w te wszystkie rzeczy, o których mi pan właśnie opowiedział”. Słuchając tych słów, Karski nie był zaskoczony. Spodziewał się takiego przyjęcia, ale sumienie nie pozwalało mu dopuszczać myśli, że jego misja jest beznadziejna, a on sam staje się bohaterem tragicznym. Musiał też wciąż rozpamiętywać słowa, jakie usłyszał na pożegnanie od Adolfa Feinera: „Cała odpowiedzialność spoczywa na potężnych aliantach. Niech żaden przedstawiciel w Lidze Narodów nie śmie tłumaczyć, że nie wiedział, co się tu dzieje!”.
Do jakiego gatunku należałby film opowiadający o tej części życia Jana Karskiego? Mógłby to być kolejny przejmujący fresk o Holokauście lub dramat polityczny o hipokryzji przywódców wielkich mocarstw, lub też kameralny obraz o człowieku, który obudził się w surrealistycznej rzeczywistości z prozy Franza Kafki.
Tego nie da się zapomnieć
Nawet powojenne lata Jana Karskiego nie były spokojne. Oto nobliwy profesor jezuickiego Uniwersytetu Georgetown w Waszyngtonie, przez wiele lat niechętnie wspominający o swych wojennych doświadczeniach, nagle decyduje się wystąpić w filmie Claude’a Lanzmanna „Shoa”. Momentalnie wracają tragiczne obrazy. Na szlachetnej twarzy starszego mężczyzny widać autentyczne cierpienie.
Pod koniec życia Jan Karski na nowo podjął swoją misję. Nie było już tak, jak w czasie wojny. Wszyscy mu wierzyli, odznaczali i honorowali tytułami. Był przyjmowany przez największych polityków i słuchany w skupieniu. Słowem – traktowany jak najwyższy autorytet. Nic jednak nie mogło już przesłonić tragicznego wyrazu jego oczu. Widział największą zbrodnię XX wieku i nie był w stanie swym świadectwem poruszyć sumienia przywódców zachodniego świata. Jak sam wspominał, błagając o interwencje wojskową lub dyplomatyczną, ciągle słyszał te same słowa: „Niemożliwe. Wykluczone. Absurd. Tego nie da się zrobić”. Warto te odpowiedzi pamiętać i przypominać, by jeszcze mocniej docenić heroizm słynnego emisariusza.
Jan Karski zmarł 13 lipca 2000 roku w Waszyngtonie.
Bibliografia
M.M. Drozdowski, „Jan Karski Kozielewski 1914–2000”, Warszawa 2014.
J. Karski, M. Wierzyński, „Emisariusz. Własnymi słowami”, Warszawa 2012.
J. Korczak, „Karski”, Warszawa 2001.
J. Lerski, „Emisariusz Jur”, Warszawa 1989.
autor zdjęć: Archiwum Instytutu Hoovera
komentarze