Człowiek szybko się przyzwyczaja do codziennego życia, a tu nagle trzeba wstać zza biurka, zamienić sukienkę na mundur, szpilki schować, a z szafy wyciągnąć wojskowe buty. Czy to jest trudne? Tak. Ale jednocześnie bardzo ciekawe – mówi szer. Sabina Łątka. Razem z 56 innymi żołnierzami Narodowych Sił Rezerwowych ćwiczy właśnie na poligonie w Żaganiu.
Na pierwszy rzut oka dzieli ich niemal wszystko. Ona jest filigranową blondynką, on wysokim, solidnie zbudowanym mężczyzną. Ona przez dziesięć lat jako terapeutka zajmowała się niepełnosprawnymi intelektualnie dziećmi. On pracuje w handlu – jest regionalnym kierownikiem sprzedaży w jednej z wrocławskich firm, a także instruktorem nauki jazdy. Dla niej armia to nowość, on ma za sobą zasadniczą służbę wojskową w 18 Batalionie Powietrznodesantowym i 29 skoków ze spadochronem. – Służba w armii zawodowej to moje niespełnione marzenie – mówi.
Tak różne życiorysy i plany zawodowe nie są przeszkodą, by 31-letnia szer. Sabina Łątka i 39-letni st. szer. Rafał Domitrz znaleźli się w jednej drużynie Narodowych Sił Rezerwowych. Wchodzi ona w skład 4 kompanii 22 Karpackiego Batalionu Piechoty Górskiej i ćwiczy właśnie na poligonie w Żaganiu.
W szkoleniu bierze udział przeszło 500 żołnierzy. Wśród nich 57 ochotników rezerwy. Pojechaliśmy zobaczyć, jak sobie radzą.
W lesie, gdzie ćwiczą, słychać komendy i nawoływania. Kilku żołnierzy siedzi między drzewami przy kolejowym nasypie, twarze mają zasłonięte albo pomazane błotem, mundury i hełmy poprzetykane gałązkami i liśćmi. To pełen kamuflaż. – Dziś ich zadaniem było zajęcie tak zwanego rejonu wyjściowego, okopanie się i zamaskowanie – tłumaczy st. kpr. Grzegorz Bandera, kierownik ćwiczeń. Żołnierze czekają na sygnał do wyjścia w pole. Reszta pilnuje obozu i przesyła pozostałym sygnał, gdy ktoś znajdzie się w jego pobliżu.
Niedaleko kolejna drużyna zajęła miejsca na skraju niewielkiej polanki. Żołnierze klęczą i celują w niebo z karabinów. Na sygnał dowódcy strzelają w niebo. W ten sposób mają się bronić przed ewentualnym atakiem, który z powietrza przypuści np. śmigłowiec. Na razie na sucho, bez amunicji. Ale w planie szkolenia jest także strzelanie, rzut granatem czy charakterystyczny dla piechoty marsz z ubezpieczeniem.
Podobne szkolenia odbywają się dwa razy w roku. To potrwa jeszcze przez kilka dni. Żołnierze przyznają, że to ciężka praca. – Pobudkę mamy o wpół do szóstej rano, potem toaleta, śniadanie i w pole – opowiada st. szer. Domitrz. Szkolenie – z przerwą na obiad – trwa do wieczora. – Dla mnie to nie nowość. Byłem już na kilku szkoleniach. Otrzymałem też propozycje, by wstąpić do armii – przyznaje Domitrz.
Szer. Łątka ma za sobą przygotowanie w poznańskim Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych. Na poligon przyjechała po raz pierwszy. Jak przyznaje, początki są trudne. – Trzeba narzucić sobie dyscyplinę, funkcjonować według ściśle określonych reguł, słuchać rozkazów, słowem: wejść w typowo męski świat – mówi i dodaje, że chyba najtrudniejsze okazały się dla niej długie marsze. – Jednego dnia siedzi się za biurkiem, w sukience, a następnego trzeba założyć ciężkie wojskowe buty, przygotować się na zmęczenie i ból – podkreśla. Swojego wyboru jednak nie żałuje. – Można tutaj spotkać wspaniałych ludzi – zaznacza. W podobnym tonie wypowiada się st. szer. Domitrz. – Kiedy przyjeżdżam do domu i zrzucam mundur, niemal natychmiast zaczynam odliczać dni do następnego szkolenia – mówi.
Narodowe Siły Rezerwowe zostały powołane do życia w 2010 roku. Tworzą je ochotnicy, którzy przeszli rekrutację i podpisali z armią kontrakt. Mają przydział do określonej jednostki i mogą być wezwani do służby w przypadku zagrożenia militarnego czy klęsk żywiołowych. NSR są wzorowane na amerykańskiej Gwardii Narodowej. |
autor zdjęć: Łukasz Zalesiński
komentarze