Wojska Specjalne borykają się z problemem naboru – wysokie wymagania stawiane przed kandydatami na specjalsów sprawiają, że niewielu z nich przechodzi selekcję. Może więc przyszła pora na zmianę zasad przyjmowania do elitarnych jednostek specjalnych? – pisze kpt. mar. rez. Robert „Eddie” Pawłowski, były oficer Formozy.
Dziś o przyjęcie do Wojsk Specjalnych może się ubiegać jedynie żołnierz. Czy powinniśmy zmienić zasady i prowadzić nabór prosto z cywila? Nie, to nie będzie dobre rozwiązanie. Dlaczego? Otóż, szkolenie przyszłych operatorów musiałoby rozpocząć się od szkolenia unitarnego, czyli nauki regulaminów. Ktoś powie: czemu nie? Inny doda, że może lepiej najpierw zorganizować unitarkę, a dopiero później selekcję. No dobrze, a co z tymi, którzy po szkoleniu unitarnym nie zaliczą selekcji? I kto miałby wziąć na siebie ciężar zorganizowania takiego szkolenia unitarnego dla przyszłych operatorów?
Pewnie i to dałoby się jakoś rozwiązać, ale i tak pozostaje problem przydatności do służby wojskowej. Nie ma pewności, że taki osobnik, cywil, który wcześniej nie miał z armią nic wspólnego, odnajdzie się w tym wojsku. Przecież po szkoleniu podstawowym może stwierdzić, że mundur jednak nie jest dla niego. I właśnie dlatego nie wolno brać do sił specjalnych ludzi prosto z cywila. W ten sposób problemu nie rozwiążemy.
Niemal co pięćdziesiąty wojskowy to żołnierz sił specjalnych. W niespełna 100-tysięcznej armii specjalsów powinno być 2 tysiące. Co zrobić, by było ich więcej? Rozwiązań jest kilka. Można zmniejszyć zakładaną liczebność Wojsk Specjalnych lub ułatwić kandydatom na operatorów przejście selekcji. Pierwsze rozwiązanie nie wchodzi w rachubę. Nie po to tworzy się jednostki, by je zaraz likwidować. Co więcej, charakter współczesnych konfliktów wyraźnie pokazuje, że siły specjalne będą w przyszłości odgrywały coraz większą rolę. Pozostaje więc ułatwić przejście selekcji. Ale jak? I tu też mamy dwa rozwiązania.
Pierwsze to obniżenie wymagań. Nie, tego nawet nie powinno się rozważać. Drugie rozwiązanie to ułatwienie przejścia selekcji. Można to zrobić, korzystając z doświadczeń innych. W tym wypadku US Navy SEALs. Ponieważ proces selekcji do SEALs przechodziło 20–30% kandydatów, Amerykanie zaczęli się zastanawiać, co zrobić, by wyniki były lepsze. Rozwiązanie okazało się banalnie proste. Przyszli operatorzy SEALs rozpoczynają selekcję od dwumiesięcznego kursu przygotowawczego w Naval Special Warfare Preparatory School (Great Lakes).
Czemu nie zrobić podobnie? Czemu nie stworzyć ośrodka przygotowań do służby w Wojskach Specjalnych? Zalet tego rozwiązania jest kilka. Zwiększy się liczba kandydatów, którzy przejdą selekcję. W klasach kursowych byliby kandydaci do różnych jednostek. Gdy będą się znać z takiego szkolenia, będzie im łatwiej współpracować w przyszłości. Pozostaje jeszcze jedna zaleta. Stanowiska dla operatorów, którzy się już wypalili i chcą odejść ze służby. Czemu tracić doświadczonych ludzi? Przecież na ich wyszkolenie wyłożono ogromne pieniądze. Część z nich mogłaby pozostać w służbie, ale już na stanowiskach w ośrodku. Najwyższy czas, by MON pomyślał nad tym, jak rozwiązać problemy związane z naborem do Wojsk Specjalnych.
komentarze