Wojna w Ukrainie skonsolidowała państwa europejskie i przekonała je o konieczności wzmocnienia własnej obronności. Czy jednak pozostaną zdeterminowane do podjęcia tego wysiłku, jeśli na Wschodzie ustaną walki? Beata Górka-Winter, ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego, mówi o wyzwaniach stojących przed NATO, także tych związanych z zagrożeniem ze strony Rosji.
Donald Trump zagroził wyjściem Stanów Zjednoczonych z NATO, jeśli jego europejscy członkowie nie będą z większym zaangażowaniem wypełniać swoich sojuszniczych zobowiązań. Czy jest możliwe wyjście Amerykanów z Sojuszu Północnoatlantyckiego?
Prawdopodobnie nie, ale obecnie nie jest oczywiste, co zrobią Stany Zjednoczone. Donald Trump w czasie kampanii prezydenckiej wprost sugerował, że Ameryka nie broniłaby tych państw NATO, które nie wydają wystarczająco dużo na obronność. Teraz też mamy sygnały z Waszyngtonu, że Amerykanie chcą przekazać Europie odpowiedzialność za jej własne bezpieczeństwo, więc wydaje się, że trend, który został zapoczątkowany z końcem zimnej wojny, czyli zmniejszania amerykańskiej obecności wojskowej na kontynencie europejskim, znowu powrócił. USA mogą więc na przykład zdecydować, że w którymś kraju nie chcą dalej utrzymywać dużej liczby żołnierzy. Choć formalnie nie muszą opuszczać Sojuszu, wystarczy, że przestaną płacić za wiele aktywności.
Mogą wycofać swoich żołnierzy z Polski?
Jeśli chodzi o Polskę, nie mamy żadnego powodu, by przypuszczać, że Amerykanie wycofają stąd swoje wojska. Wręcz przeciwnie, pojawiły się sugestie, że ich obecność może nawet zostać zwiększona, zwłaszcza że wydajemy na obronę prawie 5% produktu krajowego brutto. Stany Zjednoczone bardzo doceniają ten polski wysiłek, czego byliśmy świadkami ostatnio w czasie wizyty sekretarza obrony Pete’a Hegsetha w Warszawie i jego rozmów z wicepremierem Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Nie obawiam się, że wojska amerykańskie zostaną wycofane ze wschodniej flanki, przeciwnie – w Polsce mogą nawet pojawić się nowe projekty. Dużo będzie tu zależało od naszej proaktywności. Administracja Trumpa ogłosiła ostatnio nowy projekt budowy tarczy antyrakietowej, ich wersji Żelaznej Kopuły. Nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy zgłosili chęć uczestnictwa w tym programie, polskie firmy już działają w konsorcjach z Amerykanami, więc szlaki na tym polu mamy od dawna przetarte.
Jednak czy prezydent Rosji Władimir Putin nie będzie próbował przy okazji negocjacji w sprawie zakończenia wojny w Ukrainie wytargować wycofania się nie tylko Amerykanów, ale też całych sił NATO ze wschodniej flanki?
Myślę, że Putin taką próbę na pewno podejmie, bo jest to jeden ze stałych celów jego polityki wobec NATO. Rosja nie chce nie tylko obecności sił wojskowych na wschodniej flance, ale też rozbudowy tam infrastruktury sojuszniczej. Uważam jednak, że jest to postulat, który może Amerykanów zdenerwować, gdyż w ramach European Deterrence Initiative od 2014 roku Stany Zjednoczone przeznaczyły na rozbudowę infrastruktury na wschodniej flance prawie 35 mld dolarów. Amerykanie zainwestowali też duże pieniądze w swe bazy obrony przeciwrakietowej w Redzikowie w Polsce i w Deveselu w Rumunii. Demontaż już powstałych instalacji uważam za nierealny, co więcej, myślę, że jeśli Putin w swych żądaniach pójdzie za daleko, to może osiągnąć skutek odwrotny, niż by oczekiwał. Amerykanie mogą dojść do wniosku, że skoro tak bardzo mu na tym zależy, to zamierza faktycznie napaść na NATO i tym bardziej trzeba wzmocnić wschodnią flankę.
Czy Europejczycy robią wystarczająco dużo, aby przekonać obecną administrację, że sojusz z nimi jest w interesie USA?
Warto przypomnieć, że Europejczycy całkiem aktywnie wspierali Stany Zjednoczone w ramach NATO, jeśli chodzi o interesy stricte amerykańskie. Mam na myśli misję afgańską ISAF, a później iracką. Obecnie wspomaganie przez Europejczyków Ukrainy, żeby nie utraciła swojej integralności terytorialnej i niepodległości, leży też w dużym stopniu w interesie amerykańskim.
Dlaczego?
Ponieważ Stany Zjednoczone są główną siłą, która gwarantowała po 1945 roku powojenny porządek, nienaruszalność granic, zachowanie integralności terytorialnej, demokrację, niezależność polityczną itd. Jeśli uznamy, że wojna w Ukrainie łamie te zasady, to jest wbrew interesowi amerykańskiemu. Jednocześnie są statystyki, które mówią, że ogółem pomoc europejska dla Kijowa jest większa niż amerykańska. Do tego Unia Europejska nałożyła też na Rosję 16 pakietów sankcji, a w przyszłości zamierza wyłożyć bardzo duże pieniądze na odbudowę Ukrainy. I choć jeszcze nie ma żadnego porozumienia o tzw. misji pokojowej, państwa europejskie już deklarują swoje ewentualne kontyngenty, które mogłyby być dyslokowane w Ukrainie.
Oczywiście możemy dyskutować o błędach i zaniedbaniach Europy w stosunkach z Rosją od samego końca zimnej wojny, ale od wybuchu wojny w Ukrainie widzimy, że bardzo dużo się w tej sferze zmieniło na poziomie europejskiej jedności. I byłoby dobrze, aby te pozytywne zmiany zostały docenione, bo wtedy Europa poczułaby się jeszcze silniejsza, a możliwe, że również bardziej sprawna w działaniu.
Jak będą wyglądały przyszłe relacje pomiędzy Unią Europejską a NATO?
Jest prawdopodobne, że NATO zajmie się planowaniem wojskowym – już to robi – oraz ewentualnymi operacjami militarnymi, takimi jak „Baltic Sentry”, a Unia Europejska będzie odpowiadać za tworzenie europejskiej bazy przemysłowo-obronnej. Na razie idzie to dosyć wolno, gdyż problemem są fundusze. Wszystkie programy, które zostały uruchomione, mają de facto bardzo małe finansowanie, np. program ASAP dotyczący produkcji amunicji to niecałe 9 mld złotych. Poza tym UE nie powinna zaczynać tego procesu od nadmiernych regulacji, a to właśnie zrobili urzędnicy z Brukseli. Przykładem stojących przed Wspólnotą problemów jest Europejski Bank Inwestycyjny, który nie chce i nie może nawet inwestować w projekty zbrojeniowe, bo takie są regulacje. Unia sobie sama związała ręce, jeśli chodzi o dofinansowanie własnej zbrojeniówki.
Do tego w niektórych krajach nadal nie widać zapału do szybkiego odbudowywania zdolności militarnych i zwiększania wydatków na obronę, co irytuje Amerykanów.
Poziom wydatków na obronę to stary problem, który ciągnie się w relacjach transatlantyckich od czasów zimnowojennych. Wtedy też USA bardzo regularnie wskazywały na to, że Europa wydaje na ten cel za mało. Do 2014 roku, gdy Rosja dokonała aneksji Krymu, w większości państw, także w Polsce, nie widziano zagrożenia dużym konfliktem zbrojnym w tej części świata, co wpływało na podejście do wydatków na obronę i rezygnację z niektórych konwencjonalnych zdolności militarnych. Aby zatem machina wojskowa znowu ruszyła, potrzeba było lat. Jako że państwa europejskie są demokracjami, konieczna jest też akceptacja społeczna dla zwiększania wydatków na obronę, a o to niełatwo w momencie, kiedy są potrzeby w innych sferach. Same rządy nie mogą nagle z dnia na dzień obwieścić, że wydajemy 5% czy 6% PKB na wojsko, musi to opierać się na consensusie społecznym, jeśli ma być trwałe.
Prezydent Trump chce wydatków na takim właśnie poziomie. Czy zostanie ustalony w NATO nowy ich pułap?
Wydaje mi się, że z małymi wyjątkami, jest zgoda na około 3% PKB, co pojawiło się już w debacie w NATO. Chcę jednak podkreślić, że my, Europejczycy, musimy w końcu zrozumieć, że nasze bezpieczeństwo jest czymś znacznie ważniejszym niż obłaskawianie tego czy innego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wszyscy muszą zdać sobie sprawę z tego, że inwestycje we wzmacnianie systemu obrony są w naszym interesie.
W czasie niedawnej wizyty w Warszawie sekretarz obrony USA Pete Hegseth spotkał się z wicepremierem Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem.
Czy wszyscy członkowie NATO poważnie traktują zagrożenie rosyjskie?
Tak, ale nie wszyscy je tak samo odczuwają. Państwa odległe od frontu nie obawiają się bezpośredniej agresji konwencjonalnej, ale zdają sobie sprawę z rosyjskiego zagrożenia dla wschodniej flanki. Na pewno jest zrozumienie, że Rosja prowadzi politykę agresji, odbudowy imperium, testowania jedności Sojuszu. Istnieje też świadomość, jeśli chodzi o możliwości ataków hybrydowych, takich jak sabotaż, dezinformacja, ingerencja w wybory, że Rosja jest w stanie poważnie zaszkodzić każdemu państwu, nawet niesąsiadującemu z nią bezpośrednio.
Mówiąc o flance wschodniej, mamy zwykle na myśli Polskę, Litwę, Łotwę, Estonię, Słowację, Węgry i Rumunię. Czy jej częścią są też nowi członkowie Sojuszu Szwecja i Finlandia?
Finlandię i Szwecję zazwyczaj zalicza się do flanki północnej, ale nie ulega wątpliwości, że kraje te są ważne na obu teatrach działań. W przypadku Szwecji kluczowe są jej zdolności, jeśli chodzi o obronę Morza Bałtyckiego, które zdecydowanie jest częścią wschodniej flanki. Finlandia zaś ma odgrywać istotną rolę w ewentualnej obronie państw bałtyckich. Dlatego ich operacyjne przyporządkowanie do wschodniej flanki jest jak najbardziej zasadne i potrzebne.
Co uczynił Sojusz na rzecz wzmocnienia obrony na tym kierunku?
Najbardziej zasadnicza zmiana dokonała się na poziomie strategicznym, ponieważ NATO zmieniło doktrynę odstraszania z deterrence by punishment na deterrence by denial. Oznacza to, że terytoria członków NATO nie będą odbijane po zajęciu przez Rosję, co dopuszczano wcześniej, lecz mają nigdy nie dostać się pod okupację rosyjskich wojsk. Za tą zmianą na poziomie strategicznym idą oczywiście zmiany już na poziomie operacyjnym, czyli przyjęcie trzech planów regionalnych na szczycie NATO w Wilnie. Na ich podstawie trwa już konkretne planowanie obronne i tworzone są odpowiednie alokacje wojsk. Plany te są naturalnie tajne, ale możemy się domyślać, na podstawie składu rozmieszczonych na wschodniej flance natowskich jednostek, kto ewentualnie będzie tam walczył.
Czy zmieni się rola NATO we wsparciu Ukrainy, jeśli walki ustaną?
Sądzę, że pozostanie podobna do dzisiejszej roli. Nadal będą trwały dostawy uzbrojenia, choć pewnie na mniejszą skalę, chyba że wynegocjowana zostanie całkowita demilitaryzacja Ukrainy, co wydaje mi się jednak bardzo mało prawdopodobnym scenariuszem. Wiele państw zobowiązało się utrzymywać ukraiński sektor bezpieczeństwa, w tym armię, w perspektywie długookresowej, a ten wymaga też dalszych reform. Nawet jeżeli nie będzie to stricte natowska działalność, to członkowie Sojuszu będą w nią zaangażowani.
Jednocześnie Ukraina ma też sporo do zaoferowania Sojuszowi Północnoatlantyckiemu. Z pewnością ważna będzie rola Ukrainy w zebraniu doświadczeń z wojny i pokazywaniu, w jaki sposób te operacje militarne były prowadzone, ale już bardziej jawnie i szczegółowo. Temu ma służyć centrum szkoleniowe w Bydgoszczy [Joint Analysis, Training and Education Centre], które zostało otwarte w lutym 2025 roku. NATO ma zamiar czerpać z doświadczeń ukraińskich, żeby transformować swoje armie, czyli to będzie obopólna korzyść.
Czy po zawarciu pokoju bądź rozejmu w wojnie rosyjsko-ukraińskiej poprawi się sytuacja wschodniej flanki w sferze bezpieczeństwa?
Niekoniecznie. Jeżeli dojdzie do zawarcia porozumienia pokojowego i wojna się zakończy, to obawiam się, że może stać się to impulsem dla niektórych państw natowskich do tego, żeby zastopować ambitny wysiłek na rzecz wzmacniania wschodniej flanki. Moment zakończenia walk może spowodować pewne rozluźnienie w krajach, które już dzisiaj czują, że dostały zadyszki, jeśli chodzi właśnie o tempo zmian, jakie ta wojna narzuciła.
To rodzi obawy, żeby w czasie łapania tego oddechu Rosja nie rozpoczęła nowej agresji, bo w przeszłości bardzo dobrze wyczuwała momenty, kiedy Zachód był w gorszej kondycji, i je wykorzystywała. Wojna w Ukrainie nieprzypadkowo wybuchła u schyłku pandemii COVID-19, która bardzo nadwyrężyła europejskie możliwości w różnych sferach i zdezorganizowała wiele procesów.
Ważne są też warunki, na jakich zawarty zostanie pokój. Co jest kluczowe dla Polski?
Dla Polski najlepszym scenariuszem byłoby oczywiście zmuszenie Rosji do tego, by wycofała się z całości zajętych terytoriów Ukrainy, ale wątpię, że taki zostanie zrealizowany. Ważne jest też to, o czym mówił na konferencji w Monachium specjalny wysłannik prezydenta USA do spraw Ukrainy i Rosji gen. Keith Kellogg – zmniejszenie liczebności rosyjskiej armii. Amerykanie zapowiedzieli, że będą na to naciskać, bo zdają sobie sprawę, że tak rozbudowana rosyjska machina wojenna jest groźna, gdyż może rodzić pokusy do dalszego jej wykorzystania. Oczywiście tutaj może paść ze strony Rosji postulat, o którym mówiliśmy wcześniej, czyli wycofania się Amerykanów ze wschodniej flanki NATO. Zobaczymy, na ile Amerykanie okażą się twardzi w swoich z kolei postulatach i potem w egzekwowaniu wywiązania się przez Moskwę z podjętych zobowiązań. Na razie negocjacje obracają się wokół eksploatacji ukraińskich surowców, a niewiele znamy szczegółów dotyczących militariów.
Czy negocjacje dotyczące redukcji wojsk nie powinny objąć Białorusi, której terytorium Rosja wykorzystała w 2022 roku do ataku na Kijów?
Naturalnie powinny objąć Białoruś, dlatego że jeśli chodzi o kwestie wojskowe, jest ona z Rosją jednym organizmem. Na wrzesień 2025 roku zaplanowano kolejne wspólne manewry „Zapad”, w których wezmą udział żołnierze białoruscy.
Czy w odpowiedzi na rozmieszczenie rosyjskiej broni nuklearnej na Białorusi NATO powinno przesunąć amerykańską taktyczną broń nuklearną do Polski?
Z punktu widzenia polskiego interesu bezpieczeństwa byłoby to na pewno bardzo pożądane i od wielu lat rozmawiamy o naszym udziale w programie „Nuclear Sharing”. Na razie jednak nie ma żadnych decyzji w tej sprawie. Aczkolwiek proszę pamiętać, że zanim Sojusz dojrzeje do pewnych kroków, zazwyczaj upływa przynajmniej pół dekady. Jeżeli więc będzie taka możliwość i Sojusz uzna, że jest to dobra opcja dla wszystkich – bo decyzje muszą zapadać na poziomie wszystkich sojuszników – to moim zdaniem z naszej strony nie ma żadnych przeciwwskazań. Ważnym argumentem po naszej stronie jest to, że brak broni nuklearnej w Polsce nie powstrzymuje Rosji od jej rozmieszczania na terytorium Białorusi.
Czy można liczyć na szybkie decyzje w sprawie dalszego rozszerzania NATO?
Jeśli chodzi o najbliższe cztery lata, nie spodziewałabym się żadnych przełomów, bo kandydujące kraje nie są czempionami, jeśli chodzi o kwestie obronne w takim stopniu, by zyskać przychylność obecnej administracji amerykańskiej. Nawet wydatki na obronę na poziomie 5% mogą nie wystarczyć, gdyż obecnie będący u władzy w USA establishment wierzy niestety w teorię, że to właśnie rozszerzenie NATO doprowadziło do wojny w Ukrainie. Dlatego nie wiem, czy gdyby Szwecja i Finlandia nie weszły do Sojuszu wcześniej, to teraz zostałyby do niego zaproszone.
Po wejściu Finlandii i Szwecji do NATO mogło się wydawać, że Bałtyk będzie jeziorem Sojuszu. Tymczasem Rosja jest nadal bardzo agresywna na tym akwenie. Jakie są cele jej działań?
Przyjęcie Szwecji i Finlandii do NATO oraz chwalenie się, że Bałtyk jest już w zasadzie wewnętrznym jeziorem Sojuszu, dodatkowo zmotywowały do działania Rosję. Jednak nie chcąc wchodzić w bezpośrednią konfrontację wojskową z Sojuszem, która byłaby dla niej niszcząca przy toczącej się jeszcze wojnie w Ukrainie, Moskwa postanowiła narobić jak największych szkód w państwach nadbałtyckich, np. za pomocą uderzeń w infrastrukturę podmorską.
Czy aby chronić infrastrukturę podwodną, Sojusz będzie musiał uruchomić na innych akwenach podobne misje jak operacja „Baltic Sentry”?
Tak, bo niestety, jeśli chodzi o zagrożenia hybrydowe, paleta rosyjskich działań dywersyjnych jest bardzo szeroka.
Czy jednym z miejsc, gdzie NATO będzie musiało zaangażować się w większym stopniu, jest Arktyka?
Wydaje się, że tak. Donald Trump słusznie pokazuje, że ten ważny dla USA kierunek jest bardzo słabo zabezpieczony przez NATO, chociaż na mocy bilateralnej umowy duńsko-amerykańskiej obrona tego obszaru i rozbudowa infrastruktury są de facto powinnością Stanów Zjednoczonych. Jeśli jednak chcemy pokazać Amerykanom, że dla nas Europejczyków Arktyka też jest istotna – a jest z powodów zarówno militarnych, jak i handlowych – to powinniśmy tam aktywniej się udzielać i jest do tego wola polityczna. Już od jakiegoś czasu NATO się do tego przygotowuje, odbywają się debaty, w jaki sposób Sojusz powinien się bardziej zaangażować na północnej flance, aby skontrować rozbudowę potencjału rosyjskiego i chińskiego.
Czy można sobie w takim razie wyobrazić natowską bazę na Grenlandii?
Zdecydowanie tak.
Za to członków NATO znad Morza Śródziemnego niepokoi sytuacja na Bliskim Wschodzie. Co może być tam największym zagrożeniem?
Jeżeli chodzi o kwestie konfliktów bliskowschodnich, to powinniśmy naprawdę z bardzo dużą uwagą je obserwować, bo jeżeli rzeczywiście ktoś podejmie decyzję o anihilacji Strefy Gazy, to tzw. arabska ulica, która na co dzień nie jest specjalnie przychylna Palestyńczykom, eksploduje. Dlatego przedstawiony przez Trumpa plan ich wysiedlenia z Gazy wywołał ogromną irytację rządów państw arabskich. Jednocześnie Turcy chcą odesłać syryjskich uchodźców ze swojego terytorium, gdyż uważają, że jest ich w kraju za dużo, za bardzo obciążają budżet, a UE nie płaci na nich wystarczająco. Konsekwencje takich ruchów może ponieść Europa, bo część z tych ludzi może nie chcieć przenosin do innych krajów Bliskiego Wschodu i podejmie próbę przedostania się na nasz kontynent, nawet podejmując ryzyko utraty życia. Jeśli z tych powodów dojdzie do rozruchów grożących destabilizacją kilku bliskowschodnich państw czy radykalizacji skutkującej wzrostem zagrożenia terrorystycznego, czego bym nie wykluczała, to Stany Zjednoczone na pewno poproszą Europę o ponowne wysłanie tam wojsk. Chaos na Bliskim Wschodzie odczuje najbardziej południowa flanka NATO, ale będzie on również niekorzystny dla wschodniej flanki, gdyż rozproszy uwagę i zasoby Sojuszu, co może próbować wykorzystać Rosja do wznowienia agresji na wschodzie.
W Arktyce czy na Bliskim Wschodzie, ale i w Europie, aktywne, głównie gospodarczo, są Chiny, do których NATO odnosi się z nieufnością. Jak mogą wyglądać relacje natowsko-chińskie?
Kiedyś byłam zwolenniczką poszerzenia relacji natowsko-chińskich kosztem Rosji, bo uznałam, że Chiny rozwijają się na tyle szybko, że też szybko mogą stać się zagrożeniem i powinniśmy mieć z nimi jakiś zinstytucjonalizowany dialog. Jeszcze w 2023 roku odbywały się rozmowy delegacji wojskowych w NATO – na czas pandemii zostały zawieszone. Jeśli chodzi o kwestie polityczno-wojskowe, to nie spodziewam się jakiegoś przyspieszenia, zwłaszcza że Donald Trump absolutnie na to nie pozwoli, bo jest to polityk skrajnie antychiński. Zatem za jego kadencji na pewno nie dojdzie do żadnego pogłębionego dialogu NATO z Chinami.
W nowej strategii NATO Chiny są uznane za wyzwanie. Może nie na takim samym poziomie jak w wypadku Rosji, ale państwa natowskie zdecydowanie określiły, w jakich obszarach czują się zagrożone przez ten kraj, np. w cyberprzestrzeni, a także z powodu wsparcia, jakiego Chiny udzielają Rosji, czy przejmowania obiektów infrastruktury krytycznej. NATO jako organizacja wojskowa musi też zwracać członkom uwagę na kwestie bezpieczeństwa, czyli na przykład na to, jaki sprzęt kupuje się dla armii, ponieważ istnieją podejrzenia, że Chiny mogą pozyskiwać informacje z urządzeń, które nam sprzedają.
Donald Trump nie będzie oczekiwał od europejskich członków NATO wsparcia w razie konfliktu z Chinami?
Stany Zjednoczone mają świadomość, że jeżeli chodzi o potencjalną wojnę z Chinami, niewiele krajów europejskich może zaangażować się wraz z nimi w operację wojskową na Pacyfiku. Większość nie ma możliwości militarnych do takiego zaangażowania. Jedynymi państwami, które mogą wesprzeć USA, są Wielka Brytania i Francja. Zatem z amerykańskiego punktu widzenia największą pomocą, jaką Europa może zapewnić USA przy ich reorientacji na Pacyfik, jest zajęcie się samą sobą i niezawracanie im głowy pomniejszymi kwestiami regionalnymi oraz ewentualnie udzielenie gwarancji bezpieczeństwa Ukrainie. Nie ulega zaś wątpliwości, że Amerykanie na pewno będą mogli liczyć na sojuszników z regionu indopacyficznego, i myślę, że na tym głównie opierają się w swoich kalkulacjach. Po to też jest wzmocnienie stosunków z Indiami, czego ostatnio jesteśmy świadkiem.
Wobec niepewności co do przyszłych relacji transatlantyckich w Europie pojawiły się głosy, że być może potrzebny jest nowy sojusz wojskowy bez Amerykanów. Czy NATO przetrwa te zawirowania polityczne w obecnej formule?
Warto stawiać na dalszy rozwój Sojuszu, nawet jeśli Amerykanie sugerują zmniejszenie swojego zaangażowania. Już wielokrotnie ogłaszano „śmierć NATO” i te przepowiednie nigdy się nie sprawdziły. Demontaż tego, co udało się w ostatnich latach stworzyć na wschodniej flance, byłby ogromnym marnotrawstwem czasu i środków finansowych.
Dr Beata Górka-Winter jest wykładowcą na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Obszarem jej zainteresowań naukowych są polityki bezpieczeństwa państw NATO i UE, operacje pokojowe oraz zagadnienia reform sektora bezpieczeństwa.
autor zdjęć: US Army, arch. prywatne, st. kpr. Wojciech Król/MON

komentarze