Po dekadach, w czasie których zajmowaliśmy się wyłącznie postsowiecką techniką lotniczą i stopniowym pozyskiwaniem kompetencji przy maszynach zachodnich, to one staną się teraz naszym głównym obszarem działalności – mówi Jakub Gazda, prezes Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 2. Ujawnia też kulisy opóźnienia wartego setki milionów złotych programu drona Orlik.
Co czeka teraz bydgoską spółkę, która tak ściśle była związana z obsługą Su-22 i MiG-29?
Jakub Gazda: Z całą pewnością fundamentalna zmiana techniki lotniczej, którą będzie się zajmować. Owszem, nadal będziemy serwisowali MiGi-29, czy to nasze, czy to z innych krajów. Jednak naszym głównym obszarem zainteresowania będą samoloty F-16 oraz FA-50, a także Herculesy do końca ich służby w naszej armii. A w przyszłości, na co mam nadzieję, także ich następcy.
W jakiej sytuacji finansowej jest obecnie spółka?
Ubiegły rok, po raz pierwszy od pięciu lat, zakończyliśmy na plusie.
Jak to możliwe, że taka firma jak Wasza, z pewnymi źródłami finansowania w postaci wieloletnich umów serwisowo-naprawczych, była w tak złej sytuacji finansowej?
To pytania przede wszystkim do poprzednich zarządów spółki. Ja pamiętam doskonale, że kiedy w 2014 roku opuszczałem skład rady nadzorczej zakładów, odchodziłem ze spółki rentownej, dysponującej zaawansowanymi technologiami, posiadającej rozwinięte systemy IT, uporządkowane księgi i strukturę własnościową.
Wnioskuje z Pana odpowiedzi, że te wszystkie elementy przestały później właściwie funkcjonować?
Niestety, ale należy tak założyć. Skrajnym przykładem tego stanu rzeczy jest to, że po połączeniu WZL nr 2 z WZL nr 4 nie zostały połączone księgi rachunkowe obu podmiotów oraz że sprawozdania finansowe nie były składane w terminach przewidzianych w ustawie o rachunkowości.
Jakie to miało konsekwencje?
W mojej ocenie fundamentalne, bo jeśli sprawozdania nie były składane w terminie, znaczy, że nie oceniał ich zewnętrzny audytor, który w obiektywny sposób wskazuje na problemy, niedociągnięcia czy obszary ryzyka.
Może było tak ze względu na wart 800 mln złotych program Orlik, który nadal nie został sfinalizowany. Dlaczego?
To jest trudne pytanie, ale daje szansę na wyjaśnienie wielu spraw, niektórych bardzo medialnych. Od początku. Grzechem pierworodnym Orlika jest sposób jego pozyskania, czyli to, że zamiast zdecydować się na pracę badawczo-rozwojową strony przyjęły procedurę zakupu z dostosowaniem, jako formułę prawną dla tego projektu.
Co to oznaczało w praktyce?
Prace badawcze, zwłaszcza w zakresie podstawowym, najczęściej finansowane są z budżetu państwa. To racjonalne podejście, gdyż większość tego typu projektów ma niewielką stopę zwrotu i odpowiada jedynie za kumulację wiedzy, a firmy, mniejsze i większe, nie mają środków, które mogą zainwestować, i czekać 10–15 lat na zarobek.
Dlaczego aż dekadę?
Ponieważ jak pokazują doświadczenia nie tylko polskiej zbrojeniówki, ale właściwie całego świata, tyle trwają zaawansowane projekty, od pierwszej kreski na desce aż do wdrożenia do służby produktu. To są lata, czasem dekady, a w skrajnych przypadkach jeszcze dłużej. Podkreślam, zaawansowane. Nie mówimy o prostej produkcji.
A może w tym przypadku po prostu Polska Grupa Zbrojeniowa, mówiąc kolokwialnie, porwała się z motyką na słońce? Na projekt technologicznie poza jej zasięgiem?
Absolutnie nie mogę się z tym zgodzić. Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 2, ale i, patrząc szerzej, konsorcjum złożone z podmiotów należących do Polskiej Grupy Zbrojeniowej udowodniło, że dysponuje wiedzą i potencjałem, aby stworzyć nowoczesny system bazujący na 150-kilogramowym samolocie bezzałogowym. W tym celu opracowaliśmy i zbudowaliśmy własny płatowiec oraz agregaty, pojazd dowodzenia, a przede wszystkim niezależny system łączności.
Ale dlaczego trwa to tak długo? Dlaczego Orlik nie jest jeszcze w służbie? Poślizg to kilka lat i 800 mln złotych.
Spółka nie dostała żadnych 800 milionów złotych. Choć nie mogę z przyczyn oczywistych ujawniać dokładnych kwot, to mówimy o wartościach zbliżonych do 1/10 wymienionej sumy, wypłaconej w formie zaliczki, a resztę kosztów realizacji projektu pokrywamy ze swoich zasobów.
I ogromnej pożyczki z PGZ-etu, którą widać w Waszych zestawieniach rocznych…
Tak, w złożonym w terminie sprawozdaniu finansowym WZL 2 za 2024 rok widnieje taka pozycja.
Wracając do Orlika, skoro projekt okazał się tak wymagający, to może nasze wojsko zażyczyło sobie, kolokwialnie mówiąc, gwiazdę śmierci, czyli rozwiązania zbyt skomplikowanego, zbyt drogiego?
Odpowiedź na to pytanie nie jest tak prosta i oczywista, jak się niektórym wydaje. Orlik to projekt, który rozpoczął się w 2018 roku i jego założenia powstały na podstawie doświadczeń z Afganistanu i Iraku, gdzie bezzałogowce pełniły zupełnie inne funkcje niż na współczesnym polu walki. Z biegiem czasu nasze wojsko modyfikowało więc swoje oczekiwania względem Orlika…
Dokładając ich do puli coraz więcej?
To duży skrót myślowy. Choć nie mogę ujawniać szczegółowych danych, to mogę jednoznacznie stwierdzić, że spółka wypracowała stosowne kompetencje i wychodzi naprzeciw oczekiwaniom zamawiającego.
Czyli płatowiec musiał znacząco urosnąć?
Nie tyle urosnąć, ile dysponować znacznie wydajniejszym napędem, aby udźwignąć 150 kg ładunku w postaci radaru i głowicy optoelektronicznej, a także być w stanie spędzić w powietrzu wymaganą liczbę godzin. Reasumując, oczekiwania techniczne rosły, a ich spełnienie pokrywaliśmy z własnych środków, ponieważ to jest umowa na zakup z dostosowaniem, a nie praca badawczo-rozwojowa.
Zamykając temat Orlika. Co teraz?
Czekamy na wynegocjowanie z zamawiającym aneksu do umowy z 2018 roku. Wówczas będziemy mogli wyprodukować i dostarczyć wojsku bezzałogowce.
Czy nadal aktualne są plany WZL nr 2 jako centrum bezzałogowych kompetencji PGZ-etu?
Zdecydowanie tak! Ja mam świadomość, że przez pryzmat Orlika łatwo jest deprecjonować nasze osiągnięcia, wiedzę i umiejętności, ale przy tym programie naprawdę zdobyliśmy know-how do innych projektów. Widać to chociażby w dronach Wizjer i w projektach, nad którymi pracujemy.
Kilka miesięcy temu podpisana została przez nasz rząd umowa o modernizacji polskich F-16, w której jako wykonawcę wskazano WZL nr 2. To dla Was nowy początek po wycofaniu Su-22?
To duże uogólnienie, bo przecież od blisko 20 lat mamy pewne kompetencje w serwisie F-16. Ale tak, patrząc na zakres prac, które mamy wykonywać przy Jastrzębiach, układach elektronicznych, a także możliwości, jakie nam to daje wobec innych użytkowników tego typu samolotów, to zdecydowanie ważny, przełomowy czas dla naszej spółki. Po dekadach, w czasie których zajmowaliśmy się wyłącznie postsowiecką techniką lotniczą i stopniowym pozyskiwaniem kompetencji przy maszynach zachodnich, to one staną się jednym z głównych obszarów naszej działalności.
Na jakim jesteście obecnie etapie w programie modernizacji MLU (Mid-Life Upgrade) naszych F-16?
Intensywnie przygotowujemy do tego naszych pracowników, bo to absolutny priorytet, abyśmy posiadali zasób ludzki dysponujący wymaganą wiedzą i umiejętnościami. To, co przed nami w najbliższym czasie, to dopięcie wszystkich kwestii prawnych i finansowych pomiędzy nami a zamawiającym.
Polska jakiś czas temu wzbogaciła się o kolejny typ samolotów, koreańskie FA-50. Docelowo mamy ich mieć prawie pięćdziesiąt. Czy WZL nr 2 będą zajmować się ich serwisem i naprawami?
Intensywnie nad tym pracujemy. Przeszliśmy stosowne audyty oraz zostaliśmy wskazani przez producenta tych maszyn, koreańską firmę KAI, do bycia stroną umowy serwisowej dla samolotu FA-50. To, co nas czeka, to zawarcie odpowiedniego kontraktu z Inspektoratem Wsparcia Sił Zbrojnych, który z ramienia wojska odpowiada za utrzymanie samolotów w gotowości bojowej.
autor zdjęć: WZL, kpr. Sławomir Kozioł

komentarze