Ukraińcy przeprowadzili jeden z najbardziej zuchwałych ataków tej wojny. Uderzyli w rosyjski okręt podwodny „Warszawianka” w porcie w Noworosyjsku. Atak morskiego drona i zhakowanie monitoringu portu to pokaz technologicznej siły Ukrainy. Mimo zaprzeczeń Kremla dane ukraińskie wskazują na unieruchomienie rosyjskiej jednostki.
Rosyjski okręt „Warszawianka”. 30 lipca 2024, Sankt Petersburg, Rosja. Zdjęcie ilustracyjne
15 grudnia 2025 roku na cel wzięto rosyjski okręt podwodny klasy Warszawianka (projekt 636.3, szerzej znany jako „Kilo”), cumujący w porcie Noworosyjsk nad Morzem Czarnym. Do ataku użyto podwodnego drona kamikadze.
Operację przeprowadziła Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU), uprzednio hakując portowy system monitoringu. To dzięki temu Ukraińcom udało się nagrać i upublicznić film, na którym widzimy moment podwodnej eksplozji. Wedle źródeł ukraińskich w ataku wykorzystano dron typu „Sub Sea Baby” – niestety, nie ujawniono jego dokładnych parametrów.
Wiadomo, że SBU rozwija projekt morskich bezzałogowców od początku pełnoskalowej wojny, mając dziś w arsenale jednostki autonomiczne lub półautonomiczne, jednorazowego lub wielokrotnego użytku, przenoszące głowice o masie od 100 do 1000 kg. Dron operujący w Noworosyjsku musiał wykonać precyzyjną nawigację w ograniczonej przestrzeni portowej, omijając przeszkody i bariery ochronne, co wskazuje na rosnący poziom techniczny ukraińskich systemów bezzałogowych.
Operacyjne osłabienie
Zakres uszkodzeń okrętu pozostaje przedmiotem rozbieżnych ocen. Strona ukraińska, w tym analitycy powiązani z SBU, wskazuje na poważne skutki eksplozji podwodnego drona, sugerując możliwość uszkodzenia elementów newralgicznych dla eksploatacji okrętu, przede wszystkim układu napędowego, sterów lub poszycia w rejonie rufy. W takim scenariuszu nawet brak przebicia kadłuba sztywnego mógłby oznaczać długotrwałe wyłączenie jednostki z działań operacyjnych.
Z kolei część analityków zachodnich zwraca uwagę, że dostępne zobrazowania satelitarne nie pozwalają jednoznacznie potwierdzić bezpośredniego trafienia w kadłub okrętu. Bardziej prawdopodobne jest, że eksplozja nastąpiła przy nabrzeżu lub w bezpośredniej bliskości jednostki. Jak podkreśla Ołeksandr Kowalenko, jeden z czołowych ukraińskich OSINT-owców (Open Source Intelligence, czyli tzw. biały wywiad), nawet taki wariant nie wyklucza poważnych konsekwencji technicznych.
Fala uderzeniowa w ograniczonej przestrzeni portowej mogła bowiem doprowadzić do mikrouszkodzeń, rozszczelnień instalacji lub deformacji elementów napędu, które w przypadku okrętu podwodnego mają kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa i dalszej służby. Co więcej, sam fakt przeprowadzenia skutecznego ataku w chronionej bazie oraz potencjalna konieczność długotrwałych inspekcji i napraw oznaczają realne, operacyjne osłabienie rosyjskich zdolności podwodnych na Morzu Czarnym.
Trwałe wyłączenie
Rosjanie oficjalnie zaprzeczają, by ich okręt ucierpiał. Na dowód opublikowali film, na którym widać zacumowaną jednostkę. Obraz jest jednak mocno wykadrowany, to po pierwsze. Po drugie, okręt wciąż pozostaje w tym samym miejscu. 15 grudnia w pobliżu zacumowany był także inny okręt klasy Kilo i po ataku tę jednostkę przebazowano w inną część portu. Stąd przypuszczenie, że zaatakowany okręt nie nadaje się nawet do manewrów wewnątrz względnie bezpiecznego basenu portowego.
Atak w Noworosyjsku nie był pierwszym ukraińskim uderzeniem w rosyjski okręt podwodny. We wrześniu 2023 roku jednostka o nazwie „Rostów nad Donem” została ciężko uszkodzona w Sewastopolu, podczas zmasowanego ukraińskiego ataku rakietowego. Zdjęcia satelitarne i relacje OSINT wskazywały na poważne naruszenie kadłuba. Po długotrwałych pracach remontowych Rosja ogłosiła przywrócenie okrętu do służby.
Jednak w sierpniu 2024 roku „Rostów nad Donem” ponownie znalazł się na liście celów. Ukraiński Sztab Generalny poinformował wówczas o skutecznym trafieniu i zatopieniu jednostki w porcie. Choć Moskwa nie potwierdziła tej wersji wydarzeń, brakuje wiarygodnych dowodów na powrót okrętu do służby. Większość zachodnich analityków uznaje „Rostów…” za trwale wyłączony z użycia.
Ryzykowny marsz
Od momentu rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji w lutym 2022 roku do końca 2025 roku rosyjska Flota Czarnomorska poniosła znaczne straty, które wpłynęły na jej zdolności bojowe. Czarna seria zaczęła się w kwietniu 2022 roku od utraty krążownika rakietowego „Moskwa” – jednostki flagowej (!). Potem doszło do mniej spektakularnych, ale dotkliwych ataków na inne okręty. Los „Moskwy” podzieliły m.in. duże desantowce „Nowoczerkask” i „Cezar Kunikow”, korweta „Siergiej Kotow” i prawie trzydzieści innych jednostek, zatopionych lub czasowo wyłączonych z eksploatacji, co stanowi jedną trzecią całości floty.
Jeśli idzie o okręty klasy Kilo, Rosjanie przed wybuchem pełnoskalowej wojny mieli na Morzu Czarnym pięć sprawnych jednostek. Uzbrojone w pociski Kalibr, były regularnie wykorzystywane do dalekosiężnych ataków rakietowych na cele w Ukrainie. Ukraińskie uderzenia na tego typu jednostki to zatem próba redukcji możliwości ofensywnych przeciwnika. Gdyby atak z 15 grudnia rzeczywiście się powiódł, Rosjanie straciliby jedną czwartą potencjału.
Czy tak rzeczywiście będzie, przekonamy się wkrótce. Jeśli zaatakowany okręt jest cały, niebawem wyjdzie w morze i znów zostanie użyty do ostrzału ukraińskich miast. Jeśli oberwał, jego remont w Noworosyjsku – gdzie nie ma odpowiedniego zaplecza – jest mało prawdopodobny. W takim scenariuszu konieczne będzie odholowanie jednostki do którejś ze stoczni naprawczych. Najbliższy suchy dok znajduje się w Sewastopolu, co oznacza ryzykowny „marsz” przez obszar, w którym zaroi się od ukraińskich dronów.
autor zdjęć: Maksim Konstantinov / Zuma Press / Forum

komentarze