Kto nie słyszał o japońskich pilotach-samobójcach wbijających się samolotami w pokłady amerykańskich lotniskowców, by zatrzymać inwazję na Wyspy Japońskie. Nazwano ich Kamikadze – Boski Wiatr – od nazwy tajfunu, który w 1281 r. niespodziewanie zniszczył mongolską flotę inwazyjną. Ale na straceńcze misje wysyłali swych żołnierzy także Rosjanie i Niemcy.
Doskonała maszyna, która na szczęście nie zatrzymała alianckiej nawały – Focke-Wulf Fw 190.
Pod koniec wojny także w armii III Rzeszy podjęto próbę sformowania i rzucenia na front oddziałów lotniczych „jednorazowego użytku”. I nie czerpano tutaj – wbrew pozorom – ze wzorów dalekowschodniego sojusznika, lecz powrócono do doświadczeń z 1941 roku na froncie wschodnim. Wtedy to gromiona niemiłosiernie Armia Czerwona zaczęła wysyłać swych lotników na samobójcze misje. Najczęściej dochodziło do taranowania niemieckich bombowców (według źródeł sowieckich wielu pilotów przeżywało takie ataki). Sowieci też formowali specjalne dywizjony, których piloci przysięgali, że będą niszczyć samoloty nieprzyjaciela, taranując je lub prowadząc tak zwany atak „taran”. Atak ten polegał na zbliżeniu się myśliwca do maszyny nieprzyjaciela od tyłu na tyle blisko, by pokryte stalą śmigło „przecięło” jej ogon.
Do końca 1943 roku piloci Luftwaffe nie sądzili, że niedługo sami będą stosować te desperackie metody, by zniwelować rosnącą przewagę lotnictwa alianckiego. We wrześniu tegoż roku po raz pierwszy dowództwo niemieckie rozpatrywało plan powołania dywizjonów przechwytujących, przeznaczonych do atakowania z niewielkiej odległości i w razie konieczności taranujących samoloty wroga. Po długiej dyskusji pod koniec roku przyjęto do realizacji wariant majora Hansa-Günthera von Kornatzkiego, który zaproponował stworzenie Sturmstaffeln (dywizjonów szturmowych), wyposażonych w mocno opancerzone samoloty przechwytujące o nazwie Rammjäger (taran). Pierwsza jednostka tego typu powstała na przełomie marca i kwietnia 1944 roku. Oddano do jej dyspozycji zmodyfikowane maszyny Focke-Wulf Fw 190A-6 (wyposażone w dodatkowe opancerzenie i cztery działka kalibru 20 mm) i kilka Fw 190A-8/R7 z opancerzonymi krawędziami skrzydeł, ułatwiającymi atak taranujący. Początkowo bliskie ataki „szturmujące” okazały się tak skuteczne, że na ogół taranowanie było niepotrzebne.
Mistel – śmiercionośna jemioła.
Podniebni szturmani w akcji
Do jednej z większych akcji Sturmstaffeln doszło 2 listopada 1944 roku. W tym dniu nad Niemcami pojawiło się blisko tysiąc ciężkich bombowców amerykańskiej 8 Armii Lotniczej, eskortowanych przez sześćset myśliwców P-51 Mustang i P-38 Lightning. Luftwaffe wysłało przeciw nim prawie pięćset samolotów przechwytujących, w tym 61 Fw 190 z dwóch Sturmstaffeln. Według danych niemieckich, rammjägerzy zestrzelili trzydzieści z osiemdziesięciu zniszczonych bombowców nieprzyjaciela. Doszło wtedy do jednego ataku taranowego – porucznik Werner Gerth po staranowaniu maszyny wroga zginął, gdyż nie otworzył mu się spadochron po kolizji z B-17.
Początkowo wszyscy piloci Sturmstaffeln byli ochotnikami, ale z czasem zaczęto składać propozycje służby w tych dywizjonach pilotom mającym na koncie kary dyscyplinarne. Za darowanie kar lotnik musiał przyrzec zniszczenie przynajmniej jednego bombowca w każdej z misji, nie wyłączając w razie konieczności taranowania. Karą za niedotrzymanie przyrzeczenia było oskarżenie o tchórzostwo. Wiosną 1945 roku, gdy zaczęło brakować zarówno samolotów, jak i wyszkolonych pilotów, dywizjony szturmowe coraz częściej stosowały taktykę taranowania. Minister propagandy Joseph Goebbels zapisał w swoim pamiętniku pod datą 31 marca 1945 roku: „Rammjägers mają prowadzić teraz ataki samobójcze […]. Oczekujemy 90% strat […] ale przewidujemy ogromne sukcesy”.
Sprawdzianem tych słów został dzień 7 kwietnia 1945 roku, gdy przy akompaniamencie niemieckich marszów wojskowych emitowanych przez radio, 120 samolotów Fw 190 i Bf 109G Rammkommando Elbe majora Hajo Haerrmanna ruszyło przeciwko 1000 superfortec i 800 eskortujących ich myśliwców, lecących nad północne Niemcy. W czasie trwającego 45 minut szaleńczego ataku taranowego rammjägerów zniszczonych zostało osiem nieprzyjacielskich bombowców. Koszty tej akcji były ogromne: jedynie 15 rammjägerów powróciło do swych baz w Stendal i Gardelegen; 28 udało się wyskoczyć ze spadochronami, a 77 zginęło lub zaginęło. Następnego dnia Goebbels zanotował: „Nasi samobójczy piloci nie odnieśli dzisiaj tak bardzo oczekiwanego sukcesu”. Na szczęście nie musieli już ponawiać prób.
Samobójcza jemioła
Sturmstaffeln nie były jedyną próbą zatrzymania przez Luftwaffe w „niekonwencjonalny sposób” przeważających sił wroga zbliżających się do granic „tysiącletniej” Rzeszy. Inicjatorem kolejnych planów „lotniczego ataku specjalnego” był „komandos Hitlera” – Sturmbannführer SS Otto Skorzeny. Jego sojuszniczką została sławna oblatywaczka Hanna Reitsch. Para ta postulowała, by przeprowadzać na nieprzyjacielskie floty, kolumny pancerne, mosty i inne strategiczne cele precyzyjne ataki za pomocą tak zwanych latających bomb. Niemieckie biura konstrukcyjne przystąpiły do projektowania całego wachlarza tego typu broni lub przystosowywania seryjnie produkowanych maszyn, które oddawano do testowania powołanemu specjalnie w tym celu 5 dywizjonowi II skrzydła elitarnej i tajnej jednostki Luftwaffe – Kampfgeschwader (KG) 200. Ten dowodzony przez kapitana Heinricha Langego oddział nazywano nieoficjalnie „Leonidas Staffel” – od króla spartańskiego, który poprowadził do straceńczej walki swoją trzystuosobową gwardię w wąwozie termopilskim.
Hanna Reitsch – jedyna kobieta na stanowisku oblatywacza doświadczalnego Luftwaffe i inicjatorka „niemieckich kamikadze”. Na zdjęciu z kwietnia 1941 witana entuzjastycznie w swej rodzinnej Jeleniej Górze.
I żadna inna nazwa nie mogła lepiej scharakteryzować służby w tym dywizjonie. Najsłynniejszą konstrukcją, którą przyszło testować i – co gorsza – na niej walczyć pilotom kapitana Langego, był samolot w tak zwanym ustawieniu Mistel (jemioła). Polegało to na tym, że na grzbiecie nafaszerowanego ładunkami wybuchowymi Junkersa Ju 88 ustawiano myśliwiec Focke-Wulf Fw 190 lub Messerschmitt Bf 109. Silniki i stery obu samolotów były ze sobą synchronizowane. Pilot samolotu umieszczonego wyżej prowadził obie maszyny w kierunku celu, gdzie w ostatniej chwili uwalniał bezzałogowy samolot dolny, który naprowadzany systemem żyroskopów uderzał w obiekt przeznaczony do zniszczenia. Tyle teoria. W praktyce były to maszyny niezwykle trudne do pilotowania, a przechwycenie ich w drodze do celu równało się pewnemu zestrzeleniu.
Innym typem „jednorazowego samolotu” testowanym przez „leonidasów” był Messerschmitt Me 328B napędzany dwoma (lub czterema) odrzutowymi silnikami pulsacyjnymi. Jednak do końca wojny nie zdołano usunąć jego licznych wad konstrukcyjnych. Szczęśliwie do realizacji nie doszedł także kolejny plan duetu Skorzeny – Reitsch: wysyłania na cele załogowych bomb Reichenberg II, III i IV (wersji pilotowanych bomb Fieseler Fi 103). Innym wariantem tego planu było wykorzystanie jako pilotowanej bomby z własnym napędem myśliwca Focke-Wulf Fw 190. Piloci „Leonidas Staffel” ćwiczyli na tych potężnie obładowanych maszynach loty nurkowe i wykazali, że przygotowany do poświęcenia życia pilot ma szanse trafić w cel, ale z tak obładowanym bombami samolotem przy miażdżącej przewadze nieprzyjaciela w powietrzu nie ma szans do tego celu dolecieć, więc i ten wariant zarzucono. Choć na początku 1945 roku piloci Nachtschlachtgruppe 20 pod dowództwem majora Kurta Dahlmanna przeprowadzili na Fw 190G-1 kilka takich quasi-samobójczych ataków, między innymi 7 marca 1945 roku na most w Remagen.
Trzeba przy tym zaznaczyć, że Adolf Hitler miał poważne wątpliwości co do deprymujących efektów psychologicznych broni samobójczej i powiedział to Ottonowi Skorzeny w czasie audiencji pod koniec 1944 roku. Obersturmbannführerowi SS udało się jednak wymusić kontynuację projektu Reichenberg po… przedstawieniu zafałszowanych poglądów Führera na ten temat Erhardowi Milchowi z Ministerstwa Lotnictwa i Reichsministrowi Albertowi Speerowi. Wybieg Ottona Skorzeny spalił jednak na panewce wobec zdecydowanego sprzeciwu grupy urzędników Ministerstwa Lotnictwa i wyższych oficerów Luftwaffe. Ostatecznie projekt Reichenberg powędrował na półkę, po tym jak w październiku 1944 roku dowódcą KG 200 został Oberstleutnant Werner Baumbach; także sam Skorzeny stracił zainteresowanie lotnictwem i powrócił do organizowania akcji specjalnych ze swymi komandosami i spadochroniarzami na tyłach wojsk alianckich. Na placu boju pozostały jeszcze hybrydy Mistel i to one zostały wykorzystane w jednym z końcowych epizodów II wojny światowej.
Szaleńcy tańczą na niebie
Adolf Hitler 1 marca 1945 roku wydał następujący rozkaz: „Zalecam podpułkownikowi Baumbachowi, dowódcy KG 200, zniszczenie wszystkich nieprzyjacielskich przepraw przez Odrę i Nysę”. Początkowo Baumbach planował zrzucenie do wody min, nieco powyżej mostów, które spłynęłyby z prądem rzeki i wybuchły na podporach. Jednak szybko zarzucono ten projekt na rzecz dwóch niekonwencjonalnych broni: bomb kierowanych Henschel Hs 293 i właśnie Misteli. Pierwszy nalot przeprowadzono 6 marca, bombardując bombą Hs 293 most w okolicy Górzycy nad Odrą. Dwa dni później ten sam rejon zaatakowały cztery Mistele, niszcząc kilka stanowisk obrony przeciwlotniczej i uszkadzając dwa mosty pontonowe. Jednak wszystkie te przeprawy saperzy Armii Czerwonej zdołali naprawić w ciągu 24 godzin.
31 marca eskadra sześciu Misteli wyruszyła nad most w Ścinawie – do celu dotarły trzy maszyny i zdołały poważnie go uszkodzić, jednak nie na tyle, by przerwać przeprawę. Mistele atakowały jeszcze kilkakrotnie nieprzyjacielskie przeprawy na Odrze (między innymi 26 kwietnia pod Kostrzynem i 30 kwietnia pod Tantow) – zawsze bez większych rezultatów. I w żadnej z wymienionych akcji nie przeprowadzano ataków samobójczych, tylko w sposób przewidziany w instrukcjach układu Mistel – po wyczepieniu się myśliwca bezpośrednio po nakierowaniu Ju 88 na cel pilot szybko uciekał przed ostrzałem baterii przeciwlotniczych i ewentualnym pościgiem wrogich myśliwców.
W obliczu totalnej klęski dowódcy niemieccy na ogół zachowali więcej zdrowego rozsądku niż ich japońscy sojusznicy w planach ataków samobójczych na nieprzyjaciela. Wprawdzie powstawały jeszcze tak nieprzemyślane i niedopracowane projekty jak „myśliwiec ludowy” Heinkel He 162 „Salamandra”. Tym samolotem z silnikiem turboodrzutowym tysiące nastolatków z Hitlerjugend miało atakować armie alianckie, ale okazał się tak trudny w pilotażu nawet dla doświadczonych oblatywaczy, że ze 120 maszyn skierowanych od stycznia do maja 1945 roku na front – Luftwaffe nie wykorzystało żadnej.
Bezpośrednią korzyść z przyspieszenia przez Niemców prac nad samolotami odrzutowymi, rakietami i bombami latającymi na przełomie 1944 i 1945 roku odnieśli alianci zachodni: ludzie oddelegowani w 1945 roku do operacji „Paperclip” (Spinacz), mającej na celu zdobycie tajemnic niemieckiej „broni specjalnej”, zebrali bogatą dokumentację, która przydała się w późniejszych pracach nad bronią rakietową. Także Sowieci pod tym względem nie zasypiali gruszek w popiele…
Źródła cytatów:
Richard O’Neill, Suicide Squads, London 1981.
Peter Wilhelm Stahl, Tajny pułk Luftwaffe KG 200, tłum. Barbara Floriańczyk, Warszawa 2000.
Gary Hyland, Anton Gill, Ostatnia szansa Luftwaffe, tłum. Sławomir Kędzierski, Jacek Złotnicki, Warszawa 2000.
autor zdjęć: NAC, Domena publiczna
komentarze