Uderzali w wojskowe transporty, likwidowali niemieckich zbrodniarzy i polskich konfidentów, potrafili wyrwać swoich towarzyszy z rąk siepaczy z SS i gestapo. Ich akcje były brawurowe, ale też przemyślane w każdym szczególe. 22 stycznia 1943 roku powstał Kedyw – pion Armii Krajowej odpowiedzialny za dywersję.
Pociąg wykolejony przez oddziały Kedywu. Fot. NAC
Okupowana Warszawa, 12 sierpnia 1943 roku. Kilkanaście minut po dziesiątej na Senatorską wtacza się bankowy furgon. Auto pełznie po kocich łbach, a warkot silnika odbija się echem wśród ciasnej zabudowy. Chwilę później kierowca musi jeszcze zwolnić. Na poboczu stoi ciężarówka. „Kitajec” – tak mówią o tym modelu miejscowi. Stoi i częściowo tarasuje drogę. Trudna rada, trzeba ją ominąć. Kiedy kierowca rozpoczyna manewr, zza „kitajca” wytacza się wózek po brzegi wypełniony pustymi skrzynkami. Furgon gwałtownie hamuje, staje też jadące za nim auto eskorty. W głowach ochroniarzy rozbrzmiewa dzwonek alarmowy. O ułamek sekundy za późno. Ciasna ulica gęstnieje od strzałów. Kule sypią się ze wszystkich stron. Dwóch młodych mężczyzn podbiega do furgonu. Wyciągają na bruk rannych i zabitych Niemców, sami zaś wskakują do szoferki i odjeżdżają w siną dal. Cała akcja trwała równo dwie i pół minuty. W dwie i pół minuty okupanci stracili 106 milionów złotych, czyli około miliona amerykańskich dolarów. Ich wściekłość nie znała granic. Rozpoczęli przeczesywanie dzielnicy. Na murach miasta zawisły plakaty oferujące 5 milionów za pomoc w złapaniu sprawców. Na próżno. Pieniądze przepadły jak kamień w wodę. Niemcy nie mieli pojęcia, że przez kilka dni po napadzie leżały ukryte w pewnej warszawskiej szklarni. Spoczywały w płytkim rowie, a na nich rosły pospiesznie zasadzone begonie. Potem trafiły do jednego z konspiracyjnych lokali Armii Krajowej. A jeszcze później posłużyły do sfinansowania jej działalności.
Operacja nosiła kryptonim „Góral” – od potocznego określenia 500-złotowych banknotów, które podczas okupacji Niemcy emitowali w Generalnym Gubernatorstwie. – Z pewnością była jedną z najbardziej spektakularnych akcji polskiego podziemia – podkreśla Wojciech Łukaszun, historyk z Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. – AK nie tylko zdobyła niezbędne fundusze, lecz także ośmieszyła Niemców. To było jak demonstracja: każdego dnia rabujecie polski majątek, więc teraz my zabierzemy coś wam – dodaje.
Tak właśnie działał Kedyw.
Zamość – pamiętamy
Kedyw, czyli Kierownictwo Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej, został powołany do życia 22 stycznia 1943 roku. Powstał z połączenia Związku Odwetu i organizacji „Wachlarz”. – Dowództwo AK dążyło do scalenia i uporządkowania struktur polskiej konspiracji. Poza tym chciało wzmocnić pion odpowiedzialny za dywersję. Kedyw został wyłączony z przygotowań do ogólnonarodowego powstania. Miał się skupić na bieżącej walce z okupantem – wyjaśnia Łukaszun. Impulsem do podjęcia takiej decyzji była akcja wysiedleńcza na Zamojszczyźnie. Okupanci chcieli stworzyć tam „czysty etnicznie” teren dla niemieckich osadników. Począwszy od listopada 1942 roku prowadzili brutalne akcje pacyfikacyjne i wywózki. – W okupowanym kraju dojrzewała obawa, że po likwidacji skupisk żydowskich Niemcy takimi samymi metodami postarają się wyniszczyć Polaków – tłumaczy Łukaszun. Nieprzypadkowo więc pierwsza duża akcja Kedywu otrzymała kryptonim „Odwet za Zamojszczyznę”. Została przeprowadzona, zanim jeszcze organizacja rozpoczęła oficjalny żywot. W noc sylwestrową z 1942 roku na 1943 rok w powietrze wyleciało kilka niemieckich transportów kolejowych. A to był dopiero skromny początek.
Na czele Kedywu stanął płk August Emil Fieldorf, ps. „Nil”. Komórki organizacji działały w każdym z obszarów i okręgów Armii Krajowej. Pod rozkazy „Nila” przeszli zaprawieni w bojach żołnierze – między innymi ponad 300 wyszkolonych w Wielkiej Brytanii tzw. cichociemnych czy członkowie Grup Szturmowych Szarych Szeregów. Historycy szacują, że przez szeregi pododdziałów dywersyjnych mogło się przewinąć nawet trzy tysiące żołnierzy. Dokładnych liczb jednak nie znamy. Kedyw przyjął odmienny niż poprzednicy model funkcjonowania. Do tej pory dywersanci starali się uderzać tak, aby Niemcy nie zorientowali się, że za tę czy inną akcję odpowiada właśnie AK. Teraz zaczęli zostawiać po sobie wyraźne ślady. O akcjach, oczywiście po ich zakończeniu, donosił „Biuletyn Informacyjny” AK. Jeden egzemplarz zawsze trafiał do okupacyjnych władz. Chodziło o to, by Niemcy zrozumieli, z jak poważnym przeciwnikiem mają do czynienia. Aby żyli w poczuciu ciągłej niepewności. Żeby pojęli, że Polska Podziemna walczy. Co więcej – rośnie w siłę.
Nocny atak „Robota”
Działania Kedywu bywały spektakularne. Wspomniana akcja „Góral” to zaledwie jeden z długiej listy przykładów. W lutym 1944 roku z rąk polskiego podziemia zginął Franz Kutschera, znany z bezwzględności dowódca sił niemieckiej policji i SS na terenie dystryktu warszawskiego. Po wielomiesięcznych przygotowaniach członkowie konspiracji zastrzelili go tuż przed kwaterą SS. Niemcy zareagowali mieszaniną furii z ledwie skrywanym podziwem. „Członkowie nacjonalistycznego ruchu oporu przygotowali ten zamach tak precyzyjnie, że można go nazwać koronkową robotą. Przy jednym z ranionych sprawców znaleziono szkic, z którego wynikało, że plan opracowany był do najdrobniejszych szczegółów, włącznie z pozycjami zajmowanymi przez poszczególnych wykonawców i kolejnością strzałów” – zanotował w swoich pamiętnikach Hans Frank, który zarządzał Generalnym Gubernatorstwem. Likwidacja Kutschery była częścią zainicjowanej rok wcześniej akcji „Główki”. Miała ona na celu wyeliminowanie najbardziej bezwzględnych przedstawicieli niemieckiego aparatu terroru. Oprócz kata Warszawy śmierć z rąk Kedywu ponieśli między innymi Franz Bürkl, zastępca komendanta więzienia na Pawiaku, czy Karl Freudenthal, wywodzący się z gestapo starosta Garwolina.
Członkowie Sztabu Kedywu w czasie powstania warszawskiego: od lewej Jan Mazurkiewicz „Radosław”, Wacław Chojna „Horodyński”, nieznany powstaniec i Stanisław Wierzyński „Klara”. Fot. Wikipedia
Szerokim echem odbiła się także akcja pod kryptonimem „Meksyk II”, która do historii przeszła jako akcja pod Arsenałem. Polegała na odbiciu z więziennego transportu aresztowanego przez Niemców podharcmistrza Jana Bytnara, ps. „Rudy”, oraz 20 innych osadzonych. Niemcy przewozili ich z Pawiaka do siedziby gestapo przy alei Szucha. Szturmowcy Szarych Szeregów zadali cios w samym sercu Warszawy.
Członkowie Kedywu wysadzali transporty z zaopatrzeniem dla armii, podpalali wagony, lokomotywy, niszczyli mosty. Działania te paraliżowały ruch pociągów z zaopatrzeniem na front wschodni. Od sierpnia 1943 roku do lutego 1944 roku pododdziały dywersyjne zorganizowały serię uderzeń na posterunki graniczne między Generalnym Gubernatorstwem a terenami Rzeczypospolitej wcielonymi do Rzeszy. Akcja „Taśma” obliczona została na zadanie Niemcom jak największych strat, ale też na wywołanie efektu psychologicznego. Okupanci mieli poczuć, że podziemie jest w stanie uderzyć w każdym miejscu i o każdej porze.
W wielu miejscach okupowanego kraju Kedyw organizował partyzantkę. Ona również zadawała Niemcom znaczące straty. Na przykład we wrześniu 1943 roku oddział dowodzony przez ppor. Waldemara Szwieca, ps. „Robot”, na krótko opanował świętokrzyskie miasto Końskie. Żołnierze przecięli linię telefoniczną i zniszczyli stację transformatorową, a następnie pod osłoną ciemności zaatakowali z kilku kierunków. Zdołali zabić sześciu żandarmów, wykonać wyroki śmierci na pięciu konfidentach, uprzednio skazanych przez podziemne sądy, oraz przejąć zaopatrzenie z miejscowych magazynów. W tej skomplikowanej i karkołomnej akcji nie zginął żaden z ludzi „Robota”.
Bomba w sercu Rzeszy
Kedyw uderzał przede wszystkim w Generalnym Gubernatorstwie. – Tam Armia Krajowa była najsilniejsza. Na obszarach wcielonych do Rzeszy działalność konspiracyjna napotykała daleko większe problemy – zaznacza Wojciech Łukaszun. Nie znaczy to jednak, że Niemcy mogli tam spać spokojnie. Od czasu do czasu dywersanci AK potrafili boleśnie ukąsić daleko poza dawnymi granicami Rzeczypospolitej. Wystarczy wspomnieć zamachy bombowe, które specjalny oddział Zagra-Lin zorganizował i przeprowadził na dworcach kolejowych w Berlinie. Ofiarami byli głównie żołnierze Wehrmachtu na urlopach.
– Akcje Kedywu oczywiście obarczone były dużym ryzykiem. Często skutkowały odwetem, którego celem stawała się ludność cywilna. Ale kierownictwo AK doszło do wniosku, że takie koszty po prostu trzeba ponieść, bo alternatywą jest powolna fizyczna zagłada narodu – tłumaczy historyk. Zresztą w dłuższej perspektywie Niemcy nierzadko zmuszeni byli rewidować swoją politykę. Tak stało się chociażby po śmierci Kutschery. Po początkowej burzy terror nieco zelżał. Oczywiście okupanci nie zrezygnowali z represji, ale nie miały już one tak gwałtownego i dotkliwego charakteru jak jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Po prostu Niemcy zaczęli się obawiać reakcji podziemia.
Przygotowania do akcji „Jula”. Fot. Wikipedia
Kedyw wykonywał swoje zadania do sierpnia 1944 roku. Potem jego członkowie przystąpili do powstania warszawskiego. Weszli w skład Zgrupowania „Radosław”, którym dowodził ppłk Jan Mazurkiewicz. Bilans przeszło trzech lat pracy dywersyjnej, wliczając w to wcześniejsze działania pododdziałów AK, był imponujący. W tym czasie pododdziały dywersyjne AK skutecznie uderzyły w prawie 1200 transportów kolejowych, puściły z dymem niemal 130 wojskowych magazynów oraz przeprowadziły 5700 zamachów na funkcjonariuszy i współpracowników niemieckich służb.
Podczas pisania korzystałem z opracowań: Tomasz Strzembosz, „Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939–1944”, Warszawa 1983; Marek Ney-Krwawicz, „Armia Krajowa. Siły Zbrojne Polskiego Państwa Podziemnego”, Warszawa 2009; „Okupacja i ruch oporu w dzienniku Hansa Franka 1939–1945”, Warszawa 1970.
autor zdjęć: NAC, Wikipedia
komentarze