Na głębokości kilkunastu metrów panuje całkowita ciemność. Nie widać dna, ani żadnego punktu odniesienia, więc nawigowanie w toni jest niezwykle trudne. Jeszcze przed zanurzeniem musimy wyznaczyć azymuty, a potem trzymać się ich pod wodą – mówi „Sly”, operator Jednostki Wojskowej Komandosów. Żołnierz uzyskał właśnie tytuł nurka bojowego.
„Sly” jest operatorem i ratownikiem medycznym z 15-letnim stażem służby. Trzykrotnie służył w Afganistanie, ukończył też prestiżowy kurs medyczny SOCM (Special Operations Combat Medic) w Międzynarodowym Centrum Szkoleniowym Sił Specjalnych w Niemczech. Kilka tygodni temu wziął udział w specjalistycznym kursie i został nurkiem bojowym. – Poza tym, że jestem operatorem i medykiem, to mam jeszcze jedną specjalizację. Służę w zespole bojowym, w tzw. grupie wodnej. Oznacza to, że przygotowuję się do prowadzenia podwodnych operacji specjalnych – tłumaczy podoficer.
Kilkunastu żołnierzy Jednostki Wojskowej Komandosów otrzymało ostatnio tytuł nurka bojowego. Wspólnie z lublinieckimi operatorami w szkoleniu uczestniczyli także żołnierze z innych jednostek wojsk specjalnych, m.in. z Formozy i GROM-u. Nurek bojowy to żołnierz wojsk specjalnych, który może zejść pod wodę do 50 metrów. W zależności od zadania, nurkuje z aparatem o zamkniętym, półzamkniętym lub otwartym obiegu czynnika oddechowego – na przykład czystego tlenu.
Ciemno, zimno, nic nie widać
Na kurs dla nurków bojowych wojsk specjalnych skierowano operatorów, którzy wcześniej ukończyli kurs młodszego nurka i mieli roczną praktykę w nurkowaniu. Szkolenie zorganizował Ośrodek Szkolenia Nurków przy Jednostce Wojskowej Formoza, ale prowadzone było głównie przez instruktorów z JWK Lubliniec. – To nie są łatwe szkolenia, dlatego udział w nich biorą już wyselekcjonowani żołnierze, z bardzo dobrą kondycją i skrupulatnie przebadani – mówi „John”, instruktor, starszy nurek bojowy, który pod wodą spędził blisko 1000 godzin. – Nie możemy na takie szkolenie wysłać nowicjuszy, bo nurka bojowego uczymy zakładania ładunków wybuchowych pod wodą i nurkowania na głębokości 50 metrów – wyjaśnia instruktor z JWK.
Kurs nurka bojowego trwał siedem tygodni i został podzielony na kilka części. Na początku kursanci uczyli się o zagrożeniach związanych z nurkowaniem na dużych głębokościach oraz poznawali zagrożenia medyczne wynikające z nurkowania. Instruktorzy wskazywali również, jak postępować w sytuacjach awaryjnych i jak przeciwdziałać ewentualnym obrażeniom. – To bardzo ważne zajęcia. Ponieważ z wykształcenia jestem ratownikiem medycznym, to zdaję sobie sprawę, jak nurkowanie może być niebezpieczne. Nie wolno popełniać błędów – opisuje „Sly”. – Jest taka dewiza: zawsze planuj swoje nurkowanie i nurkuj zgodnie z planem. Pod wodą nie ma miejsca na improwizacje i spontaniczność – podkreśla Damian, nurek bojowy i instruktor nurkowania z JWK.
Bardzo dużo uwagi żołnierze poświęcili na poznanie zasad działania Amphory, czyli dwusystemowego aparatu oddechowego. – Musimy nauczyć się instrukcji aparatu na pamięć. I to wcale nie są żarty! Trzeba wiedzieć dokładnie, jak go używać, zapamiętać wszystkie zalecenia, by używać go poprawnie w ciemności, także w sytuacjach awaryjnych – opowiada jeden z nurków. Operatorzy dotąd nurkowali jedynie wyposażeni w butle z powietrzem. Zasada działania Amphory jest bardziej skomplikowana, bo aparat pozwala wykorzystywać dwa rodzaje gazów: tlenu i nitroksu (z tlenem nurkują do 6 metrów, by zejść głębiej muszą przełączyć się na nitroks). Inny jest też sposób zakładania urządzenia: nie montuje się go na plecach, a z przodu, na klatce piersiowej żołnierza. Operatorzy przyznają, że najbardziej skomplikowane dla nich było na początku przełączenie się w wodzie z nitroksu na tlen i odwrotnie. – To wymaga praktyki, ale jest bardzo potrzebne. Nurkujemy przede wszystkim w tzw. obiegu zamkniętym. To oznacza, że na powierzchnię wody nie wydostają się żadne pęcherzyki powietrza, co gwarantuje nam skryte działanie – uzupełnia „John”.
Kiedy kursanci opanowali już wiedzę na temat zastosowania Amphory, mogli spróbować pracy z tym sprzętem na basenie. – Uczyli się zakładania i zdejmowania sprzętu pod wodą, ćwiczyli oddychanie z jednego aparatu, nabierali doświadczenia – relacjonuje instruktor.
Ten etap nauki zakończył się egzaminem. Ci, którzy go przeszli, rozpoczęli trening w Bałtyku. W morzu ćwiczyli pływalność. Co to znaczy? Instruktorzy wyjaśniają, że chodzi nie tyle o utrzymywanie się w wodzie, co pozostawanie na stałej, określonej przez siebie lub instruktora, głębokości. Nurkowie uczyli się jak odpowiednio dobrać balast do wagi nurka, skonfigurować sprzęt i dodatkowe wyposażenie wojskowe. – Ćwiczyliśmy pływalność na różnych głębokościach, np. przez 10 minut byliśmy na dwóch metrach, potem zeszliśmy na cztery metry, a potem jeszcze niżej. W międzyczasie oczywiście cały czas szkoliliśmy się w nawigowaniu pod wodą. Korzystaliśmy przy tym z konsoli nawigacyjnej, komputera, który wskazuje nam wartości: głębokość, temperaturę wody i czas spędzony pod powierzchnią oraz busoli, która określa kierunek – tłumaczy „Sly”. – Bałtyk jest zimny, więc trzeba uważać na hipotermię, ale za to widoczność w morzu jest całkiem dobra, więc nawigacja jest łatwiejsza niż w rzece – dodaje. Po tygodniu szkolenia w Bałtyku, żołnierze nurkowali w jeziorze, potem w rzece, by w końcu rozpocząć najtrudniejszą część kursu – szkolenie minerskie.
Podwodne bum
Podczas kursu dla nurków bojowych żołnierze zapoznają się z podstawami wodnej taktyki działań specjalnych. – Podobnie jak na powierzchni, tak i pod wodą, jest podział ról i obowiązków. Żołnierze ćwiczą więc pracę pod wodą najpierw w parach, potem czwórkami, i wreszcie całą sekcją – mówi starszy nurek bojowy, instruktor z JWK. – Uczą się podążać w jednym tempie za nawigatorem. Wykonują pierwsze działania wspólnie. A przy tym trenują techniki porozumiewania się pod wodą, ćwiczą sygnały nurkowe – dodaje.
Działanie sekcji działań specjalnych pod wodą jest wstępem do zadań minerskich. – To chyba było dla mnie największe wyzwanie – przyznaje „Sly”. – Zadania wykonywaliśmy w pełnym oporządzeniu, czyli z bronią, zasobnikami i kamizelką kuloodporną. Do tego transportowaliśmy ładunek wybuchowy. Trzeba dużego skupienia, żeby to zadanie wykonać bezpiecznie – dodaje.
Zanim jednak kandydaci na nurków bojowych wskoczyli do wody z ładunkiem, musieli go sami skonstruować. Uczyli się, jak dopasowywać ilość materiału wybuchowego do zadania, czyli zniszczenia obiektu podwodnego lub nawodnego. Dopiero wtedy mogli wejść z nim do wody. – Musieliśmy dopłynąć we wskazany przez instruktora rejon, następnie zostawić tam ładunek i go uzbroić. Potem trzeba było szybko odpłynąć do bezpiecznej strefy, wyjść na powierzchnię i zdetonować ładunek. To tylko wydaje się takie proste, ale gdy działa się w zupełnej ciemności, to nic nie jest takie oczywiste – mówi uczestnik kursu. – Nie można z ładunkiem płynąć szybko, trzeba być skupionym, działać ostrożnie. Oczywiście nie można niepotrzebnie przeciągać tego zadania, ale dla nurków pośpiech nigdy nie jest wskazany – tłumaczy Damian, instruktor nurkowy.
Ostatnim etapem kursu były treningi w nurkowaniu głębokim, czyli około 50 metrów. Początkowo komandosi schodzili na 20 metrów, aklimatyzowali organizm do panującego tam ciśnienia i wynurzali się na powierzchnię. Kolejnego dnia zwiększali głębokość, potem znowu i znowu… aż przekroczyli 50 metrów głębokości. – Podczas kursu każdy z nurków musi zejść pięć razy na taką głębokość – mówi Damian. – To duże obciążenie dla organizmu, dlatego trzeba to robić rozważnie. Instruktorzy muszą pilnować reżimów czasowych, dbać o porządek i dyscyplinę w wodzie, by np. żołnierze nie świecili sobie latarką po oczach. Obserwujemy bacznie ich zachowanie, bo przecież nigdy wcześniej nie byli na takiej głębokości – dodaje.
Kurs nurka bojowego skończył się kilkustopniowym egzaminem. Specjalsi mieli sprawdzian pisemny, potem ustny, a dopiero po pozytywnej weryfikacji przeszli test końcowy w wodzie. Jakie dostali zadania? Mieli przepłynąć kilkadziesiąt metrów w określonym czasie lub trafić w tzw. bramkę oddaloną o kilkaset metrów. – W wodzie opuszczone były liny, a na ich końcach umieszczono bojki. Zadaniem kursantów było wpłynięcie do bramki. Na wykonanie zadania mieli ograniczoną ilość czasu. Inna grupa kursantów musiała nawigować w wodzie, a następnie przeprowadzić rozpoznanie obiektu hydrotechnicznego – opisuje instruktor.
Wyszkoleni i certyfikowani nurkowie wrócili do swoich jednostek i teraz będą mogli rozpocząć szkolenie taktyczne w ramach sekcji działań specjalnych. – Kurs dał im jedynie uprawnienia i zapoznał z warunkami bezpieczeństwa czy nowym sprzętem. Teraz nauczą się działań operacyjnych. I to dopiero będzie skok na głęboką wodę – podkreśla „John” z Jednostki Wojskowej Komandosów.
autor zdjęć: JWK
komentarze