Niemiecka rodzina, której jacht zaczął nabierać wody i stracił sterowność, została uratowana przez załogę śmigłowca Anakonda z Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. Do zdarzenia doszło w środku nocy, 30 mil na północ od Kołobrzegu. Dla morskich lotników była to 11. akcja ratownicza w tym roku.
Jachtem podróżowali rodzice z 10-letnim synem. W nocy z 13 na 14 sierpnia jednostka zaczęła nabierać wody, wkrótce też straciła sterowność. Niemcy wysłali sygnał SOS. Za pośrednictwem służb dyżurnych dotarł on do Darłowa, gdzie stacjonują śmigłowce ratownicze Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. – O godzinie 22:59 załoga pełniąca dyżur poderwała maszynę z lotniska. 26 minut później Anakonda dotarła do celu – informuje kmdr ppor. Marcin Braszak, rzecznik Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. Jacht dryfował 30 mil morskich na północ od Kołobrzegu. Sytuację komplikował fakt, że Bałtyk tej nocy był niespokojny. Stan morza oscylował w granicach trzech – czterech stopni w skali Douglasa, a to oznacza fale sięgające nawet dwóch i pół metra. Nie to jednak było najgorsze. – Podejmowanie ludzi z jachtu, zwłaszcza w nocy, zawsze stanowi trudność – przyznaje kpt. pil. Tomasz Gierczyński, dowódca załogi Anakondy. – Pokład na tego typu jednostkach jest mały. A maszty i olinowanie sprawiają, że trudno postawić tam ratownika – dodaje. Na szczęście w pobliżu jachtu znajdował się portugalski frachtowiec „Adriata”. – Jacht zdołał dobić do jego burty. Z kolei my opuściliśmy na statek ratownika, który pomógł przejść żeglarzom z pokładu na pokład – wyjaśnia kpt. pil. Gierczyński. Załoga frachtowca pomagała w akcji, doświetlając teren za pomocą pokładowych reflektorów. Niemcy, jak relacjonują lotnicy, byli w dobrym stanie. Nie odnieśli żadnych obrażeń, najedli się jedynie strachu. Wkrótce zostali wciągnięci na pokład Anakondy i przetransportowani na suchy ląd. W Darłowie zapewniono im nocleg i wyżywienie.
Żeglarze, ewakuując się z jachtu, zabrali ze sobą jedynie dokumenty. Ostatecznie mieli jednak dużo szczęścia, pionieważ ocalili nie tylko życie, lecz i dobytek. – Kiedy wystartowaliśmy, frachtowiec odłączył się od jachtu i ruszył w swoją stroną. Niemiecka jednostka zaczęła znów dryfować – relacjonuje pilot śmigłowca. Nie zatonęła jednak. Zdołała dotrzeć na wody duńskie, gdzie została przechwycona przez tamtejsze służby ratownicze i odholowana na Bornholm.
– Dla nas nocna akcja ratownicza była już jedenastą w tym roku – wyjaśnia kmdr ppor. Braszak. Jak zwykle szczególnie dużo pracy lotnicy morscy mają latem, kiedy nad Bałtyk ściągają tłumy turystów. Tylko w ostatni weekend dyżurne śmigłowce dwukrotnie startowały z lotniska w Gdyni, by poszukiwać osób zaginionych na morzu. W pierwszym przypadku chodziło o mężczyznę, który na Zatoce Puckiej spadł ze skutera wodnego. W drugim o rozbitka, który na północny wschód od Gdyni wypadł za burtę jachtu. W jego poszukiwania włączyły się również samolot straży granicznej oraz statek ratowniczy z Rosji. Niestety, żadnego z mężczyzn nie udało się odnaleźć.
Brygada Lotnictwa Marynarki Wojennej jako jedyna organizuje akcje ratownicze z powietrza nad polskimi wodami Bałtyku. Śmigłowce ratownicze pełnią całodobowe dyżury w Darłowie i Gdyni-Babich Dołach. Wspomaga je samolot Bryza z bazy w Siemirowicach nieopodal Lęborka. – Z naszych obliczeń wynika, że nasi lotnicy wzięli udział w 628 akcjach poszukiwawczych i ratowniczych. Zdołali ocalić 334 osoby – podsumowuje kmdr ppor. Braszak.
autor zdjęć: arch. MW
komentarze