O godzinie 4. nad ranem ogłoszono alarm. Żołnierze w pośpiechu meldowali się w jednostce w Darżewie. Pobrali broń, wyposażenie bojowe, zajmowali miejsca w mobilnych stacjach radiolokacyjnych. Wyjechali z koszar, by w bezpiecznym terenie stworzyć tzw. wysunięty posterunek radiolokacyjny. Tak szkoliła się 283 Kompania Radiotechniczna.
Alarm, o którym mowa, był oczywiście próbny i został ogłoszony 7 września. Wczoraj 30 żołnierzy zakończyło ćwiczenia w terenie. Wyjechali na tydzień na oddalony o 110 kilometrów od Darżewa Centralny Poligon Sił Powietrznych w Ustce.
Podstawowym zadaniem radiotechników jest bezustanna obserwacja polskiego nieba. Darżewscy żołnierze pełnią dobowe dyżury bojowe przez cały rok. Na poligonie robili to samo, tyle że w warunkach polowych, doskonaląc umiejętności pracy w sytuacji kryzysowej.
W skład wysuniętego posterunku radiotechnicznego wchodzą zaledwie dwie stacje radiolokacyjne i cztery pojazdy towarzyszące, a obsługa liczy niespełna 30 osób. Ma on jednak olbrzymie możliwości. Może wykrywać wszystkie obiekty znajdujące się w powietrzu do wysokości 20 kilometrów i w odległości około 160 kilometrów.
Który samolot jest wrogi?
– Efektem naszej pracy bojowej są meldunki o sytuacji powietrznej, które ślemy do 22 Ośrodka Dowodzenia i Naprowadzania znajdującego się w Bydgoszczy. Wysyłamy tam informacje o wszystkich statkach powietrznych, jakie w danej chwili znajdują się w naszym sektorze obserwacji – mówi kpt. Mariusz Kaczmarek, dowódca kompanii.
O tym, ile obiektów jest akurat w powietrzu, na jakiej lecą wysokości i w jakiej odległości, a także z jakiego kierunku nadlatują i dokąd się udają, radiotechnicy wiedzą dzięki Bożenie i Justynie. Bożeną w tym rodzaju wojsk nazywana jest stacja radiolokacyjna NUR-41, która mierzy precyzyjnie wysokość, na jakiej znajduje się statek powietrzny. Justyna jest stacją radiolokacyjną NUR-31 M, która mierzy odległość do zauważonego celu.
Istotna jest również ocena przynależności samolotu. Obsługujący stacje muszą sprawdzić, który obiekt jest swój, a który obcy. I czy ten obcy to rejsowy statek pasażerski zgłoszony do lotu, czy nie. Ze wszystkich obiektów znajdujących się w przestrzeni muszą wyłuskać ten, który może być wrogi i stanowić zagrożenie.
Dyżur w zagrożeniu chemicznym
Aby sytuację załogi posterunku jak najbardziej upodobnić do warunków wojennych, przełożeni ogłaszali im różne alarmy. Placówkę atakowały na przykład grupy dywersyjne, innym razem ogłoszono zagrożenie chemiczne, to znów okazało się, że teren stacjonowania został skażony środkiem promieniotwórczym i dyżury trzeba było pełnić w masce przeciwgazowej oraz odzieży ochronnej.
Radiotechnicy ćwiczyli również zwalczanie nisko lecących samolotów przeciwnika czy reagowanie podczas znalezienia miny pułapki. Doskonalili się też w udzielaniu pomocy medycznej i organizowaniu procedury MEDEVAC. W trakcie pracy bojowej musieli także poznać okoliczny teren i wybrać zapasowe stanowisko, aby szybko przenieść tam posterunek w przypadku zmasowanego ataku. Obciążenie fizyczne załogi posterunku było więc spore. – Moja obsługa to doświadczeni żołnierze i bardzo dobrzy specjaliści. Z wykonywaniem zadań specjalistycznych nikt nie miał żadnych problemów. Tygodniowe szkolenie w terenie to jednak spory wysiłek fizyczny – przyznaje st. chor. sztab. Jarosław Pałka, dowódca obsługi stacji NUR-41. – Dyżury pełniliśmy w dzień i w nocy. Nie było żadnych wygód, bo sypialiśmy w namiocie. Toaleta też odbywa się w warunkach polowych. Nic więc dziwnego, że po kilku dobach każdy czuł zmęczenie – dodaje.
Ćwiczenia radiotechników trwały do 11 września. W sobotę, po powrocie do koszar i zabezpieczeniu sprzętu, żołnierze z Darżewa wrócili do domów.
Szef MON: Bez nich jesteśmy ślepi i głusi
283 Kompania wchodzi w skład 34 Batalionu Radiotechnicznego z Chojnic, on zaś podporządkowany jest 3 Wrocławskiej Brygadzie Radiotechnicznej, którą kilka dni temu odwiedził minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak w towarzystwie dowódcy generalnego gen. broni Mirosława Różańskiego. Szef resortu obrony podkreślał, że radiotechnicy są pierwszą linią obrony naszego kraju.
– Wnioski wyciągane z konfliktów wybuchających na całym świecie wskazują, że dobre rozpoznanie radiolokacyjne jest jednym z najważniejszych kluczy do zorganizowania skutecznej obrony przed ewentualną agresją. Kto nie wie, co się dzieje w powietrzu, jest ślepy i głuchy i nigdy nie będzie w stanie dobrze zareagować – powiedział Tomasz Siemoniak.
Wicepremier poinformował, że trwa modernizacja jednostek radiolokacyjnych. Jeszcze w tym roku brygada ma otrzymać kilka kolejnych nowoczesnych stacji Nur-15 M. Jedna z nich potrafi zastąpić dwie stacje używane na posterunkach obecnie. Jedna z Nur-15 M ma trafić właśnie do kompanii z Darżewa. W jednostce dobiega końca tworzenie odpowiedniej infrastruktury dla nowego urządzenia.
autor zdjęć: mł.chor. Krzysztof Osinski, arch. MON
komentarze