Zadanie było wyjątkowo trudne – ze względu na stan morza, ale też zachowanie okrętu podwodnego, który osiadł na dnie i nie wysyłał sygnałów, które mogłyby ułatwić jego namierzenie. Jednostkę jednak udało się znaleźć. Tak zakończyła się pierwsza odsłona międzynarodowych ćwiczeń „Dynamic Monarch”.
Port w Gdyni okręt podwodny ORP „Sęp” opuścił wczoraj rano. Kiedy już znalazł się na północ od Półwyspu Helskiego, przestał przesyłać meldunki o swojej pozycji. Miejsce jego spoczynku znało tylko dowództwo ćwiczenia. Tak rozpoczęła się pierwsza odsłona natowskiego ćwiczenia „Dynamic Monarch 2014”.
Na pomoc zaginionemu okrętowi ruszyły między innymi fregata rakietowa ORP „Gen. T. Kościuszko”, okręt hydrograficzny ORP „Arctowski” oraz holenderska jednostka wsparcia okrętów podwodnych HNLMS „Merkuur”. Z okolicznych lotnisk poderwały się dwa śmigłowce Mi-14PŁ oraz samolot Bryza Bis.
– Poszukiwanie okrętu podwodnego to złożony proces – podkreśla kpt. mar. Piotr Wojtas z biura prasowego ćwiczenia. – Najpierw należy ustalić ostatnią znaną pozycję, jaką zajmował, zestawić ją z planowanym kursem i na tej podstawie zakreślić obszar, w którym może się znajdować – mówi. Wytyczony w ten sposób akwen trzeba podzielić na sektory i przypisać je okrętom prowadzącym poszukiwania. Chodzi o to, by każdy z nich z pomocą specjalistycznego sprzętu przeczesywał inny obszar. – Podczas realnej akcji okręt podwodny robi wszystko, by wspomóc poszukiwania: począwszy od wysyłania sygnału SOS, a skończywszy na wypuszczaniu śmieci przez luk torpedowy czy plam oleju. Unoszą się one na powierzchni, przez co łatwiej namierzyć zaginioną jednostkę – wyjaśnia kmdr ppor. Robert Legiędź, oficer operacyjny z ORP „Kościuszko”.
W tym wypadku było jednak inaczej. Załoga ORP „Sęp” dostała wytyczne, by nie ułatwiać zadania uczestnikom akcji. Sytuację dodatkowo komplikował stan morza. – Na Bałtyku, zwłaszcza wiosną, panują specyficzne warunki hydrologiczne. Dźwięk pod wodą rozchodzi się nie najlepiej, co utrudnia poszukiwania okrętu podwodnego – tłumaczy por. nawig. Krystian Gutkowski, nawigator pokładowy w załodze śmigłowca Mi-14PŁ. – A tutaj jeszcze okręt spoczywał na dnie. Śruba i silniki nie pracowały, a co za tym idzie nie wydawały dźwięków. W dodatku dno w tym akwenie usiane jest wrakami, więc nasz okręt trudno było od nich odróżnić – dodaje.
Ostatecznie jednak zaginioną jednostkę udało się odnaleźć. – Łącznie mieliśmy dwa wyloty na wezwanie Centrum Operacji Morskich. Za drugim razem otrzymaliśmy sygnał, że ORP „Kościuszko” ustalił prawdopodobną pozycję okrętu podwodnego. Zaczął to sprawdzać także ORP „Arctowski”, my zaś potwierdziliśmy jego pozycję przy pomocy magnetometru. Wkrótce na monitorze zaczęła nam się rysować sylwetka zaginionego okrętu – opowiada por. nawig. Gutkowski.
Okręty ćwiczyły na Zatoce Gdańskiej do wieczora, po czym wróciły do portu. Ponownie w morze, tym razem już w pełnym składzie, uczestnicy ćwiczenia wyjdą w środę. Następnie przez dwa tygodnie będą trenować poszukiwanie okrętów podwodnych oraz ewakuację ich załóg za pomocą pojazdu podwodnego NSRS. Zwieńczeniem ćwiczeń będzie akcja ratownicza po symulowanym zderzeniu dwóch dużych okrętów podwodnych.
„Dynamic Monarch” to jedne z największych na świecie ćwiczeń w ratowaniu okrętów podwodnych. Choć organizuje je NATO, udział w nim biorą również państwa spoza sojuszu. W tym roku gospodarzem jest polska marynarka wojenna.
W ćwiczeniach bierze udział 14 okrętów, między innymi ze Szwecji, Niemiec i Holandii, samoloty, śmigłowce, grupy nurków i ekipy ratownicze z kilkunastu państw. Ich pracę śledzą obserwatorzy z Europy, Azji, Afryki i Ameryki Płd. Ćwiczenia potrwają do końca przyszłego tygodnia.
autor zdjęć: Piotr Leoniak
komentarze