Chcieliśmy przybliżyć cywilom to, z jakimi wyzwaniami wiąże się służba w wojskach specjalnych. W programie pokazaliśmy zmagania śmiałków wykonujących zadania inspirowane selekcją do elitarnych jednostek Wojska Polskiego – opowiada mjr rez. Wojciech „Zachar” Zacharków, szef instruktorów w programie „Siły Specjalne Polska”.
Przez osiem tygodni na antenie telewizji Polsat śledziliśmy losy uczestników programu „Siły Specjalne Polska”. Osiemnastu śmiałków poddało się próbie wytrzymałościowej, która wzorowana była na procesie selekcyjnym do jednostek wojsk specjalnych.
Wojciech „Zachar” Zacharków: Zaproszenie do udziału w projekcie otrzymałem rok temu. Zgodziłem się w nim uczestniczyć, bo jest to koncept oparty na brytyjskim programie, którego wizytówką są żołnierze SAS-u. Sam oglądałem brytyjską wersję „SAS: Who dares, wins”, więc byłem pewien, że nie będzie to program humorystyczny, prześmiewczy, ale taki, który w jakimś stopniu przybliży szerokiej publiczności, z czym wiąże się służba w wojskach specjalnych. Pokazaliśmy nie tylko namiastkę selekcji, lecz także kilka zadań, z jakimi mierzą się żołnierze jednostek specjalnych już w trakcie szkolenia podstawowego.
Przez wiele lat odpowiadałeś za selekcję i szkolenie bazowe żołnierzy w gliwickiej Jednostce Wojskowej Agat. To dlatego stanąłeś na czele grupy instruktorskiej?
Moje doświadczenie na pewno miało tu znaczenie. Przez lata prowadziłem selekcję do Agatu i odpowiadałem za szkolenie podstawowe szturmanów. Potem przez jakiś czas związany byłem z Centrum Szkolenia Wojsk Specjalnych i szkoliłem elewów na kursie Jata. Cały czas prowadzę także kursy preselekcyjne, które przygotowują kandydatów do służby w wojskach specjalnych. Cieszę się więc, że obdarzono mnie zaufaniem i powierzono mi rolę szefa instruktorów. Pracowałem z bardzo doświadczonymi operatorami, którzy przez wiele lat służyli w wojskach specjalnych i uczestniczyli w najtrudniejszych misjach wojskowych poza granicami kraju. W ekipie instruktorskiej był Marek „Włóczykij” Stan z jednostki wojskowej GROM, Piotr „Gniady” Hajkowski z Formozy i Piotr „Soyers” Soyka z Jednostki Wojskowej Komandosów. Dodatkowo Łukasz „Sikor” Sikora, były ratownik z JWK, zabezpieczał medycznie uczestników programu. Mimo że reprezentowaliśmy różne jednostki, to bardzo szybko stworzyliśmy bardzo zgrany zespół.
Na ile reżyserzy programu korzystali z Waszego doświadczenia służbowego? Czy mieliście wpływ na scenariusz programu?
Program „Siły Specjalne Polska” kręcony był w maju 2024 roku na terenie bazy lotniczej „Baryt” w województwie dolnośląskim. Była to formuła reality show, więc produkcja trwała bez przerwy przez około dwa tygodnie. To oznacza, że nie mieliśmy żadnych dubli, powtarzanych ujęć i reżyserowanych rozmów. Widzowie zobaczyli to, czego naprawdę doświadczyli uczestnicy programu. A na pewno dużą część ich zmagań.
Nie ukrywam, że ingerencje w scenariusz programu były bardzo trudne. My jako żołnierze chcieliśmy w telewizji pokazać jak najwięcej prawdziwego wojska, zadań, z jakimi rzeczywiście mierzą się uczestnicy selekcji do wojsk specjalnych. I nie do końca się to udało, bo produkcja nastawiona była w większym stopniu na pokazywanie emocji uczestników. Ale rozumiemy, że telewizja rządzi się swoimi prawami i należało w jakimś stopniu równoważyć to, co wojskowe z tym, co wpływa na popularność projektu. A oglądalność buduje się poprzez emocje i ciekawe historie ludzi.
Ostatecznie wypracowaliśmy kompromis, a producenci obdarzyli nas sporym kredytem zaufania. Mogliśmy więc sprawić, by rekruci poczuli „smak” wojsk specjalnych.
Do udziału w projekcie zgłosiło się 18 uczestników. Była to bardzo różnorodna grupa, o odmiennym poziomie sprawności fizycznej i wytrzymałości psychicznej. To już na starcie różni program od rzeczywistej selekcji.
To prawda, ale pamiętaj, że cały czas mówimy o programie, który inspirowany jest selekcją, a nie realnie oddającym przebieg procesu kwalifikacyjnego do wojsk specjalnych. Uczestnicy projektu byli poddawani testom fizycznym, które przygotowywałem, bo musiałem mieć pewność, że poradzą sobie z przygotowanymi dla nich zadaniami. Nie uczestniczyłem natomiast w castingu i testach psychologicznych.
Odniesień do prawdziwej selekcji nie brakowało. Przede wszystkim rekruci otrzymali wyposażenie zgodnie z listą, która oparta była na tej do selekcji, z tą różnicą, że każdy miał taki sam ekwipunek. Zależało mi też, żeby był on dobrej jakości i żeby ułatwiał, a nie utrudniał wykonywania zadań. Uczestnicy dostali ponadto numery, które na czas programu pozbawiały ich tożsamości. Dla mnie i instruktorów nieważne było, kim są, co robią w życiu prywatnym, bo każdy z nich miał równe szanse. Działali w deficycie czasu i snu oraz byli permanentnie zmęczeni. Otrzymywali też ograniczone ilości pożywienia, tzw. suche racje wojskowe, by finalnie ostatnie dwie doby działać w ogóle bez jedzenia i odpoczynku. Notorycznie byli poddawani także różnego rodzaju testom fizycznym. Każdą wolną chwilę – choć tego w programie nie było widać – wykorzystywaliśmy na dodatkowe męczenie uczestników. Rekruci musieli wykonywać niezliczone ilości pompek, przysiadów i innych ćwiczeń z obciążeniem. Wszystko po to, by tak jak na selekcjach doprowadzić ludzi do granic ich możliwości, poznać prawdziwe motywacje i zmusić kandydatów do zrzucenia masek.
Po obejrzeniu ośmiu odcinków programu mogłabym zaryzykować twierdzenie, że tu głównie chodziło o pokonywanie granic swoich możliwości.
Masz rację. Nasi rekruci, wykonując różnego rodzaju zadania, mierzyli się ze swoimi lękami i fobiami, pokonywali ból i zmęczenie. Zauważ, że odpadali uczestnicy, którzy nie tyle nie byli w stanie podołać fizycznie zadaniom, co nie potrafili pokonać pewnych ograniczeń mentalnych i wyjść ze swojej strefy komfortu. Rekruci mogli odpaść z programu z trzech powodów, podobnie jak na selekcji: z powodów medycznych, na wniosek instruktora, gdy nie wykonywali nakazanych zadań, oraz oczywiście w każdej chwili mogli zrezygnować dobrowolnie. Zwróć uwagę, że w tym programie nie było żadnej materialnej nagrody dla zwycięzcy. A to dowodzi, że nie napędzał ich żaden bodziec zewnętrzny, tylko wewnętrzna motywacja. Determinacja podobna do tej, jaką mają kandydaci do wojsk specjalnych.
Najsilniejsi pokonywali swoje słabości. Do finału programu dotrwało osiem osób, ale ostatniej próby nie przetrwało czworo z nich. Widziałeś zmianę, która zaszła w rekrutach w trakcie trwania programu?
Oczywiście. Przemiany były bardzo widoczne. Początkowo widzieliśmy ludzi, którzy z dużą swobodą podchodzili do programu, a do zadań z humorem i uśmiechem. Bardzo szybko zrozumieli, że choć to program telewizyjny, to nie ma tu zabawy. Dzięki podejściu instruktorów, zmęczeniu i wysiłkowi fizycznemu zmienili swoje podejście. Byli bardziej skupieni, zaangażowani, zintegrowani. Dbali nie tylko o siebie, lecz także o całą grupę. Dla siebie i dla innych – podczas zadań grupowych – walczyli ze swoimi słabościami i lękami. Podobnie jest też podczas selekcji, kiedy pozostaje już niewielu kandydatów. Zawsze widzimy lepsze zgranie zespołu.
Decyzją instruktorów program wygrał rekrut z nr 1, czyli Justyna Christiansen. 37-letnia stewardesa, miłośniczka boksu i kick-boxingu. Dlaczego właśnie ona?
Bo od samego początku programu wykazywała się charakterem, wolą walki, niezłomnością i determinacją. Angażowała się w stu procentach we wszystkie zadania i nigdy się nie poddawała. Nie marudziła ani nie narzekała. Wiem, że wiele osób obstawiało, że zwycięży najmłodszy uczestnik programu, czyli „szesnastka”. Nastolatek rzeczywiście był mocny pod względem fizycznym, ale nie mogliśmy go wyróżnić, bo brakowało mu odpowiedniej dojrzałości emocjonalnej, działał czasami nazbyt chaotycznie i brawurowo.
Niemniej jednak to i tak właśnie on w jakimś stopniu został zwycięzcą. Justyna Christiansen oddała mu swoją wygraną.
Zgodnie z planem zwycięzca programu miał otrzymać zaproszenie na różnego rodzaju szkolenia wojskowe prowadzone przez instruktorów. I ku zaskoczeniu wszystkich „jedynka” zadeklarowała, że swoją nagrodę w całości lub częściowo przekazuje „Młodemu”. Stwierdziła, że z niej komandosa już nie będzie, ale z „szesnastki” tak.
Chłopak skorzystał z tej szansy. Już był u mnie na szkoleniu preselekcyjnym w górach. Nadal podtrzymuje, że zostanie kiedyś żołnierzem wojsk specjalnych. I cóż… Jest na dobrej drodze. Wyciągnął wnioski z tego, co mówiliśmy mu w trakcie programu. Podczas kursu preselekcyjnego działał uważnie, był spokojny i opanowany. Dobrze współpracował z grupą i osiągał bardzo dobre wyniki. Czasem taka porażka czy trudne doświadczenie może przyczynić się do zmiany na lepsze, zwłaszcza gdy wyciąga się z tego wnioski. „Szesnastka” finału programu nie potraktowała jako porażkę, ale jedynie jako cenne doświadczenie. I o to mi chodziło. Widać, że chłopak ma w sobie pokorę.
Program rezonuje.
Z przyjemnością potwierdzam, bo w stronę munduru idzie nie tylko rekrut z numerem 16. Na szkolenia wojskowe jeżdżą także dwie uczestniczki programu – rekrutki z numerami 1 i 6. Niedawno „jedynka” ogłosiła też, że w 2025 roku rozpocznie służbę wojskową i złoży przysięgę. To jest świetna informacja, bo to pokazuje, że program osiągnął cel, który m.in. założyliśmy z instruktorami, a więc promocję nie tylko sił specjalnych, lecz także w ogóle służby w wojsku.
Mjr rez. Wojciech „Zachar” Zacharków przez lata odpowiadał za selekcję do JW Agat i szkolenie podstawowe. Już po zakończeniu służby wojskowej współpracował z Centrum Szkolenia Wojsk Specjalnych i szkolił elewów kursu Jata w Lublińcu. Ponadto organizował inspirowany selekcją maraton górski w Bieszczadach, czyli Memoriał im. Sławomira Berdychowskiego. Prowadził też „The Murph Challenge” – polską edycję zawodów crossfitowych poświęconych pamięci poległych żołnierzy. Cały czas zajmuje się szkoleniem i trenowaniem kandydatów do wojsk specjalnych. „Zachar” jest laureatem Buzdygana 2020 – nagrody Polski Zbrojnej.
autor zdjęć: Polsat
komentarze