Po dwóch rozbiorach Rzeczpospolita pogrążała się w politycznym niebycie. Choć nadal miała króla i rząd, faktyczną władzę sprawował w niej rosyjski ambasador namaszczony przez carycę Katarzynę II. Insurekcja kościuszkowska, która wybuchła 24 marca 1794 roku, była ostatnią próbą powstrzymania tego, co dla wielu wydawało się nieuchronne.
Przysięga Kościuszki na rynku krakowskim 24 marca 1794
Na krakowskim rynku od wczesnego rana gromadził się tłum. Powiewały biało-czerwone sztandary. Tu i tam rozlegały się okrzyki – na cześć Polski oraz Tadeusza Kościuszki. Atmosfera z każdą minutą robiła się coraz bardziej gorąca. W tym czasie sam Kościuszko prowadził odprawę wojsk. Potem udał się na mszę do kościoła Kapucynów, wreszcie około dziesiątej pojawił się na rynku. Miał na sobie popielatą czamarę z zielonymi paskami, na głowie krakowską czapkę z białej wełny, u boku szablę. Przepasany był generalską szarfą. Na jego widok tłum zafalował, po chwili jednak na placu nastała idealna cisza. Kościuszko zbliżył się do pododdziału żołnierzy. Dobył szabli i uniósł ją wysoko nad głowę. Donośnym głosem zaczął deklamować: „Ja, Tadeusz Kościuszko, przysięgam w obliczu Boga całemu narodowi polskiemu, że powierzonej mi władzy na niczyj prywatny ucisk nie użyję, lecz jedynie jej dla obrony całości granic, odzyskania samodzielności narodu i ugruntowania powszechnej wolności używać będę. Tak mi, Panie Boże, dopomóż i niewinna męka Syna Twego”. Gdy umilkł, z pobliskiego Wawelu rozszedł się dźwięk dzwonu Zygmunt.
Tak oto rozpoczęło się wymierzone w Rosję powstanie, które do historii przeszło pod nazwą insurekcji kościuszkowskiej, ostatnia nadzieja na ocalenie Polski od ostatecznego upadku.
Pod rosyjskim butem
A sytuacja Rzeczypospolitej była dramatyczna. Na skutek dwóch rozbiorów państwo utraciło na rzecz sąsiadów rozległe terytoria. Wydana Rosji wojna, która miała odwrócić fatalny bieg wydarzeń i ratować zdobycze Konstytucji 3 maja, zakończyła się całkowitą klęską. Odtąd – zachowujące jeszcze pozory niezależności – skrawki Polski dostały się pod rosyjską okupację. Król miał niewiele do powiedzenia. W Warszawie w rzeczywistości rządził ambasador przysłany przez carycę Katarzynę II. Gospodarka znalazła się w agonii, szalała drożyzna, panowała wszechobecna cenzura, okupanci zaś w szybkim tempie rozbudowywali sieć agentów. Za najlżejszy wyraz sprzeciwu przeciwko nowym porządkom można było trafić na lata do więzienia. Ale nie wszyscy Polacy porzucili nadzieję.
Pod koniec 1792 roku w Dreźnie został zawiązany spisek, który miał doprowadzić do powstania. Na czele sprzysiężenia stanęli Ignacy Potocki, Hugo Kołłątaj i Tadeusz Kościuszko. Spiskowcy zgodnie uznali, że jednym z warunków powodzenia zrywu jest powierzenie władzy nad nim jednej osobie. Komuś o dużym doświadczeniu i autorytecie. Padło na Kościuszkę, który miał za sobą studia wojskowe w Polsce i we Francji, a także chwalebny epizod w amerykańskiej wojnie o niepodległość. Do tego głosił republikańskie poglądy. Było to ważne w kontekście ewentualnej pomocy ze strony rewolucyjnej Francji, na co mocno liczyli członkowie sprzysiężenia.
– Kościuszko był w trudnej sytuacji. Po przegranej wojnie z Rosją liczebność polskich wojsk została znacząco zredukowana. Część żołnierzy wcielono do carskiej armii. Pododdziały, które przetrwały, utraciły nowoczesne uzbrojenie. Armaty na przykład trafiły do wojskowych magazynów – wylicza Wojciech Kalwat z Muzeum Historii Polski w Warszawie. Jakby tego było mało, polskie wojsko zostało rozproszone i wszędzie gdzie to możliwe „równoważone” siłami okupacyjnymi. – W takich miastach jak Warszawa czy Wilno obok polskich garnizonów funkcjonowały bardzo silne garnizony rosyjskie – podkreśla historyk. Kościuszko mógł więc liczyć co najwyżej na niespełna 40 tys. żołnierzy. A zakładał, że będzie się mierzył z jedną z największych potęg militarnych ówczesnego świata. Według historyka wojskowości prof. Janusza Wojtasika na papierze liczebność rosyjskiej armii przekraczała 500 tys. żołnierzy, w rzeczywistości jednak w połowie lat dziewięćdziesiątych XVIII wieku wiele etatów pozostawało nieobsadzonych. W rezultacie Rosja dysponowała wówczas około 150 tys. osób pod bronią. Nawet przy założeniu, że część tych sił obsadzało twierdze i strzegło granic w innych zakątkach imperium, dysproporcja sił pomiędzy armiami rosyjską i polską była znacząca.
– Kościuszko musiał więc liczyć także na pospolite ruszenie: zarówno poborowych, jak i ochotników. Deklarował, że nie będzie się bił tylko w imieniu szlachty, mając nadzieję, że do powstania przekona chłopów czy mieszczan – wyjaśnia Kalwat. Wkrótce miało się okazać, że jego rachuby po części przynajmniej okazały się słuszne, czego symbolem stali się walczący przeciwko Rosji kosynierzy.
„Finis Poloniae!”
Impulsem do wybuchu walk była decyzja podjęta przez Radę Nieustającą, czyli sterowany przez Rosję polski rząd. W lutym 1794 roku zgodziła się ona na kolejną redukcję polskiej armii. Wnioskował o to carski ambasador Osip Igelström. Przeciw tej decyzji zbuntował się gen. Antoni Józef Madaliński, dowódca I Wielkopolskiej Brygady Kawalerii Narodowej. 12 marca na czele swojego wojska wyruszył z Kielc w stronę Krakowa. Wyszli mu naprzeciw stacjonujący w tym mieście rosyjscy żołnierze. – Kościuszko uznał, że czas działać, i że dobrym miejscem do rozpoczęcia powstania jest właśnie opustoszały Kraków – tłumaczy Kalwat. 23 marca pojawił się pod Wawelem, a nazajutrz złożył przysięgę jako naczelnik powstania. Podpisał też „Akt powstania obywatelów, mieszkańców województwa krakowskiego”, w którym obiecał m.in. powołanie w ciągu dwóch miesięcy Rady Najwyższej Narodowej, czyli powstańczego rządu. Ustrój społeczny przyszłego państwa pozostawił sprawą otwartą.
"Kościuszko pod Racławicami" Jan Matejko
– Kościuszko liczył, że będzie walczył tylko przeciwko Rosji. Szybko okazało się jednak, że w tłumienie powstania włączyły się również Prusy – przypomina historyk. – Dwór w Wiedniu przyjął postawę wyczekującą. Austria nie wzięła udziału w drugim rozbiorze, dlatego teraz chciała zdobyć jak najwięcej przy jak najmniejszym zaangażowaniu własnych wojsk. Działania wymierzone w Polskę podjęli, kiedy insurgenci mocno osłabli – dodaje. Polakom nie pomogła Francja. – Z jednej strony pewnie niewiele była w stanie zrobić, z drugiej przywódcom rewolucji polski zryw wydawał się jednak zbyt mało radykalny. Oczywiście w Warszawie działał klub jakobinów polskich, którzy opowiadali się za gruntownymi zmianami społecznymi, ale ich głos żadną miarą nie był dominujący – podkreśla Kalwat. Dodaje przy tym, że samo powstanie przyniosło Francji wiele korzyści. – Sprawiło, że Rosja, a zwłaszcza Prusy, nie mogły się zaangażować w tłumienie rewolucji – zaznacza.
Początkowo powstańcy odnosili spore sukcesy. 4 kwietnia rosyjskie oddziały rozbito pod Racławicami. Kilka dni później została wyzwolona Warszawa. Kluczową rolę w walkach o stolicę odegrało pospólstwo dowodzone przez Jana Kilińskiego. Sukcesem zakończyła się też insurekcja w Wilnie. – Co więcej, powstańcom udało się przetrwać oblężenie i odeprzeć rosyjsko-pruski atak na Warszawę. Pomógł w tym przygotowany przez Kościuszkę system umocnień – tłumaczy historyk. Dobra karta rychło zaczęła się jednak odwracać. 10 października 1794 roku powstańcze oddziały poniosły klęskę pod Maciejowicami. W starciu ciężko ranny został Kościuszko. Najpierw Kozacy skłuli go pikami, a potem otrzymał cios pałaszem w głowę. Legenda głosi, że naczelnik, widząc klęskę swoich wojsk, miał zakrzyknąć: „Finis Poloniae!” – „To koniec Polski!”. Nieprzytomnego Kościuszkę Rosjanie opatrzyli, nie dając mu jednak większych szans na przeżycie. Przeżył, ale trafił do Twierdzy Pietropawłowskiej w Sankt Petersburgu. Na czele powstania stanął Tomasz Wawrzecki. Niebawem padła Warszawa, która nie była w stanie obronić się po raz drugi. Wkraczająca do stolicy carska armia urządziła na Pradze rzeź mieszkańców. Według różnych szacunków w masakrze życie mogło stracić od 5 do nawet 20 tys. osób. Po zajęciu stolicy dowodzący rosyjskimi wojskami gen. Aleksander Suworow wysłał do Sankt Petersburga zwięzłą wiadomość: „Hura, Warszawa nasza!”. Caryca Katarzyna II odpowiedziała mu równie lakonicznie: „Hura, feldmarszałku Suworow”, dając do zrozumienia, że właśnie został awansowany. Ostatnie powstańcze oddziały skapitulowały 16 listopada 1794 roku. 11 miesięcy później Rosja, Prusy i Austria dokonały trzeciego rozbioru Rzeczypospolitej. Polska na przeszło sto lat zniknęła z mapy Europy.
– Czy powstanie mogło się udać? Dziś wiemy, że szanse na to były niewielkie. Kościuszko musiał jednak wierzyć w powodzenie swojej misji. Gdyby tak nie było, pewnie by się jej nie podjął – przekonuje Kalwat. Czego zabrakło? – Tutaj trudno o jednoznaczną opowieść. Sytuacja geopolityczna była dla Polski niekorzystna. Wówczas nie mieliśmy też zbyt wielu dowódców, którzy talentem dorównywaliby Kościuszce. A i sam Kościuszko nie był Napoleonem. Nie brakowało mu odwagi, znał się na fortyfikacjach, jednak trudno go uznać za geniusza strategii. Na jego usprawiedliwienie trzeba dodać, że podczas powstania wziął na swoje barki ogromny ciężar. Nie tylko dowodził armią, lecz także pełnił funkcję cywilnego przywódcy. Na pewno był ogromnie zmęczony, jednak swojemu zadaniu poświęcił się bez reszty. I dobrze zapisał się w historii – podsumowuje Kalwat.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze