Jest wyposażona w 155-milimetrowe działo zdolne wyrzucać sześć pocisków na minutę i razić cele oddalone nawet o 40 km, a także w systemy maskujące i ostrzegające przed atakiem przeciwnika. O atutach najpotężniejszej haubicy Wojska Polskiego opowiadają żołnierze.
Pięćdziesięciotonowy kolos stanął przed halą garażową. Jesteśmy nieopodal Sulechowa, w bazie należącej do 5 Lubuskiego Pułku Artylerii. Silnik pracuje na jałowym biegu, a ja obchodzę pojazd dookoła. Haubica Krab już na pierwszy rzut oka robi wrażenie. 15 m długości, blisko cztery wysokości, stalowe gąsienice, do tego potężne 155-milimetrowe działo. Zaglądam do wnętrza. Ciasno. Pierwszy przedział jest przeznaczony dla czterech osób. Tuż przy górnym włazie siedzi dowódca załogi, nieco poniżej – celowniczy. Po lewej stronie miejsce dla dwóch ładowniczych.
– To wariant na czas wojny. Podczas codziennej eksploatacji i ćwiczeń do prawidłowego funkcjonowania haubicy wystarczy jeden – przyznaje st. kpr. Tomasz Łech, dowódca załogi. Jest jeszcze kierowca. Jego stanowisko mieści się z przodu. Aby się tam dostać, trzeba przejść kilka kroków wąskim korytarzykiem – a raczej się przecisnąć. Ograniczone miejsce to szczegół. Dla artylerzysty zaś chleb powszedni. – Tak było w Danach, tak było w Goździkach, tam gdzie wcześniej służyłem – przyznaje kapral – Ale czy te haubice można w ogóle porównywać? Tak naprawdę dzieli je cała epoka.
Cel, pal
Rozmawiamy więc, ale żeby się usłyszeć, musimy lekko podnosić głos. Cudów nie ma. Tysiąckonny silnik Diesla nawet podczas postoju musi robić hałas. Dla załogi jednak nie stanowi to większego problemu. – Korzystamy z systemu łączności wewnętrznej Fonet, zainstalowanego w hełmofonach. Został on zaprojektowany tak, by tłumić hałas dochodzący z zewnątrz – wyjaśnia kpr. Łech. Poza tym obieg kluczowych informacji w dużej części odbywa się drogą elektroniczną. Dowódca ma przed sobą monitor terminala. – Spływają na niego informacje pochodzące od dowódcy plutonu – współrzędne celu oraz wyliczone przez system nastawy działa. Potem dane te wędrują do celowniczego, który ze swojego pulpitu steruje wszystkimi elementami systemu wieżowego – tłumaczy dowódca załogi. W razie potrzeby może obracać, podnosić i opuszczać lufę, uruchamia też układ ładowania amunicji. – Wnętrze haubicy pomieści zapas 40 pocisków. Są tak skonstruowane, że nie ma ją łusek. Ładowniczy pobiera je z magazynu i umieszcza na hydraulicznym ramieniu, a ono posyła pocisk do lufy – wyjaśnia st. kpr. Łech. Równocześnie ładuje się zapłonnik. Kiedy wszystko jest już przygotowane, następuje strzał. Czterdziestokilogramowy pocisk potrafi razić cele oddalone o 40 km. – Możecie śledzić, czy strzał był udany? – dopytuję. – Jeżeli dystans jest tak duży, to nie. Ocena efektów ognia to już sprawa dowódców korzystających ze środków rozpoznania – pada odpowiedź.
Tymczasem Krab może nie tylko razić przeciwnika, lecz także skutecznie bronić się przed jego atakiem. Przede wszystkim haubica jest wyposażona w wielkokalibrowy karabin maszynowy kalibru 12,7 mm. Obsługuje go jeden z ładowniczych. Do tego na pancerzu zostały zamontowane czujniki, które w razie potrzeby zaalarmują załogę, że nieprzyjaciel właśnie namierza pojazd przez laserowy celownik. – To bardzo czuła aparatura. Może zareagować nawet na promień emitowany przez wskaźnik wykorzystywany do prezentacji. Dlatego jeśli nie ćwiczymy, czujniki są zasłonięte – podkreśla towarzyszący nam ppłk Przemysław Strykowski, dowódca 2 Dywizjonu Artylerii Samobieżnej, która ma w wyposażeniu kraby.
Kiedy rozlega się alarm, na zewnątrz zostają wyrzucone granaty dymne. Pojazd ginie w szarym obłoku, a załoga zyskuje czas, by wycofać go w bezpieczne miejsce. Krab ma także system przeciwpożarowy. Jeśli na skutek awarii bądź trafienia nieprzyjacielskim pociskiem we wnętrzu pojawi się ogień, kierowca jednym przyciskiem uruchamia gaśnice, które zalewają pojazd pianą.
Pocisk na wysokościach
Na razie to tyle. Pora na własne oczy zobaczyć choć ułamek możliwości nowej haubicy. Załoga wskakuje do wnętrza. Trzaskają drzwiczki włazu, silnik zwiększa obroty, a pojazd z impetem rusza naprzód, by po chwili wykonać zwrot niemal w miejscu. Asfaltowe płyty pozostają jednak nienaruszone. – Gąsienice Kraba są zabezpieczone gumowymi nakładkami. Ciężar pojazdu rozkłada się na tyle równomiernie, że haubica wywiera na podłoże nacisk mniejszy niż tir. Dzięki temu bez większego problemu może się poruszać po publicznych drogach – zaznacza mjr Marcin Stajkowski, rzecznik 5 Pułku Artylerii. Tak było chociażby kilka miesięcy temu, kiedy Kraby pokonały sześciokilometrowy odcinek z bazy na rampę kolejową w Sulechowie, skąd ruszyły na poligon. – W dalsze miejsca z reguły jednak przewozimy je koleją bądź na zestawach niskopodwoziowych – tłumaczy rzecznik.
Kiedy haubica znika za zakrętem, my pakujemy się do samochodu. Ponownie zobaczymy się na położonym nieopodal placu ćwiczeń. Właśnie tam załogi Krabów zgrywają się, testują łączność, utrwalają procedury związane z prowadzeniem ognia. – Czasami ćwiczą pojedynczo, czasami całą baterią. Tutaj mogą trenować praktycznie wszystko, z wyjątkiem samego strzelania – podkreśla ppłk Strykowski. Tak więc załoga już na stanowiskach, po sygnale Krab ponownie rusza przed siebie, rozbryzgując wokół fontanny piachu. Jego prędkość z każdą chwilą rośnie, a możliwości ma spore. Na prostej drodze potrafi poruszać się z prędkością nawet 60 km/h, w terenie przygodnym, takim jak tu – o połowę wolniej.
Haubica dojeżdża do linii lasu, zatrzymuje się, celowniczy zaś automatycznie zwalnia rygiel, który podczas jazdy przytwierdzał lufę do pancerza. Długie na przeszło 8 m działo wędruje w górę. – Podczas strzelań lufę można podnieść pod kątem ponad 45 stopni. Dzięki temu pocisk jest w stanie przelecieć ponad drzewami czy innymi przeszkodami, nawet jeśli te znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie haubicy. Kiedy jest prowadzony ostrzał na długie dystanse, przemieszcza się na wysokości przekraczającej 15 km – zaznacza ppłk Strykowski. Celowniczy obraca działem, po czym zostaje ono opuszczone, zaryglowane, a pojazd rusza dalej. Procedura jest powtarzana kilkakrotnie. Wreszcie Krab wraca na miejsce, z którego wyruszył. Ciekawe? Owszem. –Proszę jednak pamiętać, że w warunkach bojowych haubica nigdy nie działa sama – mówi dowódca dywizjonu.
Tysiąc koni pod pancerzem
Kraby wchodzą w skład baterii. Każda liczy osiem haubic. Do tego jest wyposażona w trzy wozy dowodzenia (jeden przypisany dowódcy baterii i dwa dowódcom plutonów) oraz dwa wozy amunicyjne. Trzy baterie tworzą dywizjonowy moduł ogniowy Regina. Całością kieruje dowódca dywizjonu, który na polu walki również ma własny wóz. Tak właśnie jest w 5 Pułku.
– Pierwsze Kraby trafiły do nas dwa lata temu. Przyjęcie ich było poprzedzone szkoleniem, które zorganizował producent, czyli Huta Stalowa Wola. Musieliśmy też pozyskać do dywizjonu żołnierzy – wspomina ppłk Strykowski. Nowe pojazdy sukcesywnie zastępowały samobieżne haubice Goździk wcielone do służby jeszcze na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. – Różnice między nimi są znaczące. Począwszy od kalibru działa – 122 mm w Goździkach, 155 mm w Krabach, przez zasięg – odpowiednio 15 i 40 km, aż po wyposażenie w elektronikę i moc silnika, która w haubicy starszego typu wynosi 200, podczas gdy w naszym ostatnim nabytku 1000 KM – wylicza dowódca 2 Dywizjonu.
A jak nowe baterie działają na polu walki? Wszystko rzecz jasna rozpoczyna się od zebrania informacji o potencjalnym celu. – Mogą one spłynąć ze źródeł zewnętrznych, ale też zostać pozyskane za pomocą własnych środków rozpoznania. Dywizjon korzysta z pracy sekcji obserwatorów ognia połączonego, bezzałogowych statków powietrznych oraz wskazań radaru rozpoznania artyleryjskiego Liwiec – wylicza ppłk Strykowski. Dane są wprowadzane do systemu zarządzania walką Topaz, a ten wylicza nastawy dla haubicy. Następnie rozkazy płyną w dół – od dowódcy dywizjonu, przez dowódcę baterii, plutonu, aż po załogę bądź załogi wybranych haubic.
Jeśli w pole wyjeżdża tylko jedna bateria, podejmowanie decyzji rozpoczyna się od poziomu jej dowódcy. – Dzięki pełnej automatyzacji wszystko to zajmuje sekundy – podkreśla podpułkownik. Przydzielenie zadania konkretnym haubicom ułatwia jeszcze to, że dzięki systemowi GPS dowódcy wyższych szczebli doskonale orientują się w położeniu poszczególnych pojazdów. Wskazane haubice zajmują pozycje i przygotowują się do otwarcia ognia. – Z reguły nastawy wprowadzane są do systemu w sposób całkowicie zautomatyzowany. Ale celowniczy może również namierzyć cel metodą półautomatyczną, za pomocą joysticka lub analogowo, kręcąc korbkami – wyjaśnia dowódca 2 Dywizjonu. Krab w ciągu minuty jest zdolny wystrzelić sześć pocisków. – Haubica na swojej pozycji nie powinna jednak pozostawać dłużej niż dwie minuty. Załoga musi się liczyć z tym, że podczas prowadzenia ostrzału przeciwnik będzie ją namierzał. Dlatego po wykonaniu zadania należy jak najszybciej przemieścić się w inne miejsce – podkreśla ppłk Strykowski.
Lufą ku morzu
Załogi Krabów z Sulechowa mają za sobą trzy wizyty na poligonach. – Pierwsza wiązała się z testem wieńczącym szkolenie u producenta. Potem jeszcze dwukrotnie wyjeżdżaliśmy do Drawska Pomorskiego – wspomina dowódca 2 Dywizjonu. Tam artylerzyści razili cele oddalone o 12 km. Ćwiczyli też strzelanie na dystansie kilometra z wykorzystaniem celowników optycznych oraz prowadzenie ognia z pokładowych karabinów. To jednak zaledwie wstęp do kolejnych zadań.
– Jesienią wybieramy się na poligon w Ustce, gdzie można strzelać w kierunku morza, nawet na odległość 40 km. Przy okazji przeprowadzimy pomiary związane choćby z torem lotu pocisków. Wszystko to pomoże w przyszłości oddać podobne strzały na poligonie lądowym. Tam jest to o wiele bardziej skomplikowane, ponieważ pocisk będzie musiał przelecieć ponad publicznymi drogami, które przecinają tereny zarządzane przez wojsko – tłumaczy podpułkownik.
Tymczasem strzelania w Ustce mają już za sobą żołnierze 11 Mazurskiego Pułku Artylerii z Węgorzewa. Jest to pierwsza jednostka polskiej armii, która zaczęła użytkować Kraby. Testowe egzemplarze pojawiły się tam już cztery lata temu. – Przeskok był ogromny. Ze świata analogowego przeszliśmy w cyfrowy. Od tego czasu staramy się strzelać tak często, jak to tylko możliwe: w Toruniu, Orzyszu, Drawsku, Żaganiu. Do tego w różnych konfiguracjach: dwiema bateriami, trzema... W odniesieniu do nowego sprzętu trening to sprawa kluczowa – podkreśla ppłk Mateusz Kujawski, dowódca 2 Dywizjonu Artylerii Samobieżnej, który wchodzi w skład węgorzewskiego pułku. Nad Bałtykiem jego podwładni strzelali już na odległość 33 km. Kilka miesięcy temu mocno zaznaczyli też swoją obecność na ćwiczeniach „Anakonda”, gdzie wspierali ogniem okręty marynarki wojennej oraz lotnictwo. Do wspomnianych dwóch jednostek, które korzystają z Krabów, wkrótce dołączy trzecia – 23 Śląski Pułk Artylerii z Bolesławca. W lipcu pierwsi służący w nim żołnierze rozpoczęli ćwiczenia pod okiem ekspertów zebranych przez Hutę Stalowa Wola. Kilka dni temu zaliczyli strzelania na poligonie w Nowej Dębie. Do końca 2024 roku polskie wojsko ma otrzymać łącznie blisko 120 Krabów.
autor zdjęć: Łukasz Zalesiński
komentarze