Droga na szczyt była trudna i męcząca. Odczuwalna temperatura sięgała minus 60 stopni, wiał silny wiatr. Ostatnie godziny wspinaliśmy się z kolegą w zupełnej ciemności, ale nie poddaliśmy się. Jesteśmy pierwszą polską ekipą, która zimą weszła na Chan Tengri. To mój kolejny szczyt w drodze do zdobycia Śnieżnej Pantery – mówi „Hati”, żołnierz wojsk specjalnych.
O waszej wyprawie na Chan Tengri głośno było i w Polsce, i za granicą. Media podkreślały, że jesteście pierwszymi Polakami, którzy zimą zdobyli ten siedmiotysięcznik. Nikt wcześniej tego nie próbował?
„Hati”: Chan Tengrito najwyższa góra Kazachstanu. Niektórzy nazywają szczyt małym K2, bo panują tam bardzo surowe warunki. Nosi też miano najzimniejszej góry świata. Wymaga od wspinaczy dobrej kondycji i dużych umiejętności technicznych. Ponadto samo dotarcie do jej podstawy jest już nie lada wyczynem. Polacy wchodzili już na Chan Tengri, ale latem. Prawdopodobnie zimą na szczycie był jeszcze Denis Urubko, Kazach z polskim paszportem. Poza tym, z tego co wiemy, jesteśmy najpewniej czwartą ekipą na świecie, której udało wejść na Chan Tengri zimą. A na pewno jesteśmy pierwsi, którzy na Chan Tengri weszli bez żadnego wsparcia. Cały sprzęt, wyposażenie i jedzenie nieśliśmy sami. Z ważącymi 40 kilogramów plecakami maszerowaliśmy siedem dni przez lodowiec Inylczek. Dopiero po 70 kilometrach dotarliśmy do base camp.
Na wyprawę nie pojechałeś sam. Kto Ci towarzyszył?
Nieco ponad rok temu do zdobycia siedmiotysięczników namówił mnie mój kolega, Piotr Krzyżowski, który jest ratownikiem Beskidzkiej Grupy GOPR. To on zorganizował projekt o nazwie „Beskid Pamir Expedition”. Jego ideą jest zdobycie Śnieżnej Pantery. To rosyjskie wyróżnienie alpinistyczne, które otrzymuje się za wejście na pięć siedmiotysięczników. W ubiegłym roku zdobyliśmy już Pik Lenina (7135 m n.p.m.) i Pik Komunizma (7495 m n.p.m.). Tam właśnie poznaliśmy utytułowanego himalaistę Jacka Telera oraz Mariusza Baskurzyńskiego, zdobywcę tytułu Śnieżnej Pantery. Jacek Teler zaproponował mojemu partnerowi wspinaczkowemu, Piotrowi Krzyżowskiemu, udział w zimowej wyprawie w góry Tienszan w Kirgistanie. Celem miał być szczyt Chan Tengri. Wpisywało się to idealnie w nasze plany zdobycia Śnieżnej Pantery, więc przystaliśmy na tę propozycję. A poza tym, po prostu się cieszyliśmy, że mamy szansę dokonać tego, co dotąd udało się zimą niewielu osobom na świecie. Na początku stycznia ruszyliśmy zatem w czwórkę: Piotr i ja oraz Jacek Teler i Mariusz Baskurzyński.
Opowiedz o Śnieżnej Panterze. Czym jest to wyróżnienie?
Jak już wspomniałem, to rosyjskie wyróżnienie alpinistyczne nadawane za zdobycie pięciu siedmiotysięczników, które w przeszłości znajdowały się na terenie ZSRR. Są to: w Pamirze Pik Komunizma (7495 m n.p.m.), Pik Korżeniewskiej (7105 m n.p.m.) i Pik Lenina (7134 m n.p.m.), a w paśmie Tienszan Pik Pobiedy (97439 m n.p.m.) i właśnie Chan Tengri (7010 m n.p.m.) W środowisku ludzi zajmujących się wspinaczką wysokogórską odznaka Śnieżnej Pantery jest bardzo doceniana. Jej posiadacze cieszą się większym uznaniem, niż ci, którzy zdobyli Mont Everest, ale wspomagali się tragarzami, komercyjnymi firmami czy tlenem. A gdy ktoś wchodzi na jeden ze szczytów zimą, to szacunek jest jeszcze większy.
Domyślam się, że wspinaczki nie zacząłeś od zdobywania siedmiotysięczników…
Pochodzę z niewielkiej miejscowości w Beskidach, więc w górach się wychowywałem. Już jako dziecko zdobywałem okoliczne szczyty. Próbowałem też sił w Tatrach, a następnie latem i zimą w Alpach. Kilka razy wszedłem m.in. na Mont Blanc, Matterhorn, Grosglockner, GrosVenediger, Dufourspitze, Breithorn. Wspiąłem się też na Kilimandżaro w Afryce i Islan Peak oraz Ama Dablam w Himalajach. Bardzo lubię wspinaczkę oraz wszelkie formy narciarstwa czy jazdę na rowerze. Sport jest nieodłączną częścią życia. Dużo biegam, ukończyłem np. UTMB (jeden z najtrudniejszych ultramaratonów terenowych w Europie – red.), bieg na dystansie 170 km wokół Mont Blanc, dwukrotnie LUT na dystansie 120 km (Lawaredo Ultra Trail – red.) i wiele innych ultramaratonów w kraju i za granicą.
Długo przygotowywaliście się do ekspedycji na Chan Tengri?
O kondycję byliśmy spokojni, bo jesteśmy z Piotrem osobami aktywnymi fizycznie, poza tym służba w wojsku czy w GOPR wymaga od nas dobrej formy. Trzeba było jednak zgromadzić wyposażenie, odpowiednie do panujących w Tienszanie warunków klimatycznych. Każdy w plecaku miał więc specjalne śpiwory, namioty, kombinezony puchowe, buty do wspinaczki wysokogórskiej, kuchenkę, zapas gazu, latarkę, baterie, telefon satelitarny i cały sprzęt wspinaczkowy: liny, taśmy, karabinki, śruby lodowe, raki, czekan i uprzęże. Oczywiście musieliśmy przygotować także jedzenie na miesiąc pobytu w górach. Postawiliśmy na żywność liofilizowaną i batony energetyczne. Gdy wszystko spakowaliśmy, okazało się, że każdy na plecach będzie dźwigać około 40 kilogramów.
Coś was zaskoczyło? Byliście gotowi na panujące w górach warunki?
Mieliśmy dobry ekwipunek i silną motywację, ale przyznam, że było nam ciężko. Już na początku drogi musieliśmy przejść około 70 kilometrów po lodowcu Inelczyk. Pokonywaliśmy zamarznięte rzeki lodowcowe, unikaliśmy szczelin. Po siedmiu dniach trekkingu dotarliśmy na wysokość 4200 metrów, gdzie jest barak po starej, opuszczonej rosyjskiej bazie. To był nasz base camp. Tam odpoczywaliśmy po wyczerpującym marszu, a potem, by dobrze przyzwyczaić organizmy do dużej wysokości, ruszyliśmy wyżej. Pierwsza próba wejścia o 1000 metrów wyżej zakończyła się niepowodzeniem – przez złą pogodę i lawiny. Drugie podejście było już szczęśliwe. Na wysokości 5200 metrów rozbiliśmy obóz. Pogoda zaczęła nam sprzyjać. Było słonecznie, przez co temperatura wynosząca ok. minus 25 stopni w dzień nie była tak dokuczliwa, jakby się mogło wydawać. Założyliśmy więc kolejny obóz, na wysokości 5900 metrów. To miała być nasza ostatnia baza wypadowa przed zdobyciem szczytu. Zaporęczowaliśmy tam trudniejsze fragmenty drogi linami, wykopaliśmy jamę śnieżną i po dwóch noclegach na tej wysokości zeszliśmy ponownie do obozu bazowego, gdzie musieliśmy się zregenerować przed atakiem szczytowym.
Byliście na wysokości 5900, czyli nieco ponad 1000 metrów poniżej szczytu i zeszliście w dół?
Na tym polega aklimatyzacja. Wchodzi się wysoko, a śpi nisko. W ten sposób przyzwyczaja się organizm do niskiego ciśnienia i mniejszej zawartości tlenu w powietrzu. Jak dobrze zrobi się aklimatyzację, to można uniknąć choroby wysokogórskiej, która objawia się najczęściej zawrotami głowy, nudnościami, wyczerpaniem, a w skrajnym przypadku może doprowadzić do obrzęku mózgu lub płuc, a więc nawet do śmierci.
Jacek Teler nie podjął się wspinaczki. Poszliście w górę tylko we trzech.
Rzeczywiście, do ataku szczytowego gotowi byliśmy we trzech, ja z Piotrem oraz Mariusz Baskurzyński. Jacek z przyczyn zdrowotnych został w base campie. Finalnie jednak skład i tak się zmienił. Mariusz miał lekkie odmrożenia i zrezygnował ze wspinaczki na szczyt. Dlatego na wierzchołek Chan Tengri poszliśmy tylko z Piotrem.
Ostatnią noc przed atakiem szczytowym spędziliśmy na wysokości 5900 metrów w wykopanej wcześniej jamie śnieżnej. Mogliśmy się schronić przed szalejącym na zewnątrz wiatrem. Następnego dnia, wiedząc, że ma być trochę słabszy wiatr rozpoczęliśmy finalny etap wspinaczki. Ruszyliśmy po godzinie 8 rano, kiedy wzeszło słońce, bo dzięki temu łatwiej było znieść ponad 40 stopniowy mróz. Różnica wysokości w pionie wynosiła 1100 metrów, ale do przejścia tak naprawdę było 5 kilometrów.
Czy na tym ostatnim etapie wspinaczki mieliście jakieś kryzysowe sytuacje?
Nie było żadnych kryzysów, choć przyznam, że poczułem się niepewnie, kiedy rozdzieliliśmy się z Piotrem. Musieliśmy pojedynczo pokonać lodową ścianę, przez co zrobił się między nami kilkudziesięciominutowy odstęp. Ja nie mogłem czekać. Temperatura spadła do ok. minus 40 stopni, ale odczuwalna oscylowała w granicach minus 60 stopni. No i ostatecznie, po dziewięciu godzinach wspinaczki, dotarłem na szczyt.
Jaka była Twoja pierwsza myśl na Chan Tengri?
Że strasznie wieje. Ale tak serio, to bardzo się ucieszyłem. Było już ciemno, więc nie mogłem podziwiać widoków. Zrobiłem kilka zdjęć, nagrałem krótki filmik i musiałem wracać. Byłem już głodny i zmęczony. Ucieszyłem się, gdy pod szczytem, na polach śnieżnych, spotkałem Piotra. On dotarł na szczyt godzinę później.
I co dalej? Macie już plany na kolejne ekspedycje?
Na razie spędzamy czas w domu, z rodziną. Cieszymy się sukcesem i leczymy małe odmrożenia, których nabawiliśmy się na Chan Tengri. Za wcześnie, by planować, ale chcielibyśmy dokończyć walkę o Śnieżną Panterę. A potem może ruszymy jeszcze wyżej.
Jesteś żołnierzem wojsk specjalnych, służysz w Jednostce Wojskowej Nil. Czy zamiłowanie do wspinaczki można wykorzystać w służbie?
Zdecydowanie tak. Jestem instruktorem wspinaczki skalnej, instruktorem narciarstwa oraz instruktorem technik linowych w ratownictwie lotniczym. I choć w służbie jestem ratownikiem medycznym, to nieraz prowadziłem zajęcia z żołnierzami w górach.
„Hati” ma 36 lat, jest podoficerem w wojskach specjalnych. W armii służy od 18 lat, obecnie w Jednostce Wojskowej Nil. W czasie służby wojskowej czterokrotnie był na misjach poza granicami kraju: raz w Iraku, trzy razy w Afganistanie.
autor zdjęć: arch. prywatne
komentarze