W nogach mieli już 130 kilometrów. Brudni, niewyspani i głodni rozpoczęli swoje kolejne zadanie w górach: maraton. Ale instruktorzy po kilku kilometrach przerwali rywalizację. Zapakowali kandydatów do wojskowych pojazdów, a następnie przewieźli w oddalone o kilkaset kilometrów miejsce, gdzie czekały ich kolejne wyzwania. Oto kulisy selekcji do JWK.
– Bolały nas nogi, wydawało się, że każda rzecz w plecaku waży znacznie więcej niż jeszcze kilka dni temu. Dlatego resztkami sił wykonaliśmy marsz na azymut – mówi jeden z 29 kandydatów, którzy próbowali swoich sił na selekcji do Jednostki Wojskowej Komandosów. Po trzech dniach wytężonego wysiłku fizycznego, ciągłych marszów, biegów i ćwiczeń fizycznych nadszedł dla kursantów trudny moment. Instruktorzy ogłosili, że kandydaci na operatorów mają w ograniczonym czasie pokonać dystans maratonu po górskich szlakach.
Nikt nie dyskutował. 21 mężczyzn, bo tylu dotrwało do trzeciego dnia selekcji, ruszyło przed siebie. Kilka kilometrów od startu instruktorzy zatrzymali kursantów i kazali wsiąść do wojskowych ciężarówek. – Grę terenową, czyli selekcję podzieliliśmy na dwa etapy: indywidualny w górach oraz fazę grupową – wyjaśnia st. chor. Adam Kraszewski, starszy podoficer dowództwa Jednostki Wojskowej Komandosów. – Kandydaci nie wiedzą dokąd jadą, co będą robić i jak długo potrwa ich sprawdzian. W górach walczyli sami ze sobą, pokonywali niemoc fizyczną, walczyli sercem i głową. Teraz przychodzi czas na sprawdzian współdziałania w grupie. Tu zobaczymy, kto nadaje się do zespołu bojowego – dodaje.
Kilka godzin zajął transport kursantów (nie możemy podać, gdzie odbywa się druga faza selekcji JWK). Zmęczeni i zmarznięci tuż po północy dostali kolejne zadanie. Podzieleni tym razem na dwie grupy musieli posługując się mapą i kompasem znaleźć w terenie wyznaczone przez instruktorów punkty. – Maszerowaliśmy po lesie kilka godzin. Nie wiem ile dokładnie, bo nie mieliśmy zegarków. Z całym swoim ekwipunkiem transportowaliśmy dodatkowo przydzielone przez instruktorów ładunki – mówi „Dwudziestka”, jeden z kandydatów do JWK. W czasie selekcji wszyscy jej uczestnicy byli bowiem tylko numerami na liście.
Każda z drużyn dostała balast ważący kilkadziesiąt kilogramów. – Byli zdezorientowani, zmęczeni, ale właśnie o to chodziło. Chcieliśmy sprawdzić, czy nie puszczą im nerwy, czy nie będą na siebie krzyczeć, czy będą wiedzieli jak rozłożyć zadania – mówi jeden z instruktorów. W tej roli podczas drugiego etapu selekcji występowali doświadczeni operatorzy ze wszystkich zespołów bojowych JWK. – Operatorzy zawsze brali udział w procesie selekcyjnym, ale teraz ich rola jest znacznie większa. Będąc z kandydatami non stop podczas fazy grupowej mogą dobrze się im przyjrzeć. Wyłapują ich mocne i słabe strony, cechy charakteru, zdolności przywódcze. Obserwując ich działanie w deficycie snu i jedzenia, oceniają czy są odporni na stres i gotowi do działania w trudnych sytuacjach – mówi ppłk Michał Strzelecki, dowódca lublinieckich komandosów.
Nie chcemy tu Ronaldo
Chorąży Kraszewski „Kraszan” prowadzi fazę grupową selekcji. Żołnierz od roku jest starszym podoficerem dowództwa JWK, ale wcześniej od 1996 roku jako operator służył w pododdziałach bojowych. – Wiem, kogo potrzeba w „bojówce”, bo sam przez lata się tym zajmowałem. Potrzebujemy ludzi z inicjatywą, pomysłem. Cieszę się, że u niektórych kandydatów wyraźnie widać cechy przywódcze, to że potrafią zorganizować grupę, a później motywować ją do działania – mówi „Kraszan”. – Dobry operator to taki gracz zespołowy. To piłkarz, ale nie taki jak Ronaldo, który gra zawsze na siebie. Ale taki, który potrafi w odpowiednim momencie podać lub przyjąć piłkę – dodaje.
– Jak ci idzie? Jesteś zmęczony? – pytaliśmy kandydatów. Za zgodą instruktorów godzą się na krótką rozmowę. Porzucali już swoje fałszywe tożsamości (stworzone podczas etapu górskiego) i zaczynają mówić szczerze o tym, co przeżywają podczas selekcji. – Wolałbym wrócić w góry. Tam maszerując indywidualnie mieliśmy odrobinę wpływu na to co się dzieje. Mogliśmy iść wolniej lub szybciej, sami decydowaliśmy o tym, kiedy jemy, pijemy. Tu wszystko dzieje się na rozkaz, a tempo jest mordercze – mówi numer „26”. Żołnierz od 6 lat służy w JWK w pododdziałach zabezpieczenia. To jego druga próba podejścia do selekcji, z pierwszej wykluczyła go kontuzja. – Popracowałem nad formą, wyleczyłem kolano i wróciłem do sportu. Jestem zawodnikiem MMA, mam już na koncie kilka sukcesów, jestem m.in. wicemistrzem Wojska Polskiego w MMA oraz mistrzem Polski służb mundurowych w tej dyscyplinie – opisuje.
Kandydaci obowiązkowo działali w mundurach. Każdy nosił gumową broń, dostali też łopatki, a zadania które wykonują mają charakter taktyczny. – Oceniamy sposób realizacji zadań, zaangażowanie i inicjatywę. Na tym etapie nie oczekujemy finezyjnej taktyki, na to przyjdzie czas później – opisuje chor. Kraszewski.
Jakie jeszcze zadania czekały kandydatów? Uczestnicy selekcji musieli np. odnaleźć w terenie punkt, w którym zgodnie ze scenariuszem, mógł leżeć zestrzelony przez przeciwnika pilot. Zadaniem kandydatów było jak najszybsze dotarcie w to miejsce i podjęcie rozbitka zanim trafi w ręce obcych wojsk. Zgodnie z określonymi współrzędnymi po godzinie marszu kandydaci dotarli do celu. Musieli znaleźć sposób, by jak najszybciej przenieść rozbitka do bazy. Do pokonania było kilka kilometrów, ale przy takim obciążeniu, to naprawdę sporo – mówi jeden z instruktorów. – Jak długo maszerowaliście – pytamy następnego dnia. – Całą wieczność! – odpowiadają jednym głosem.
Lęk wysokości
– Na selekcji zadanie dostaje nie kandydat, a grupa. Cały czas powtarzam, że to współpraca w drużynie jest najważniejsza. Niektórzy w takich sytuacjach zdradzają cechy niepożądane przez nas, czyli np. narzucanie woli innym, brak akceptacji, wyzwalają w sobie agresję. Takich w JWK nie chcemy – zaznacza „Kraszan”.
Ale transport rannego to nie wszystko. Kandydaci mierzyli się z nocnymi i dziennymi marszami na orientację, musieli zbudować tratwę i przeprawić się na drugi brzeg rzeki. Kursanci brali także udział w rozmowach z kadrą instruktorską oraz sami musieli typować najsłabszych kolegów.
Ostatnim wyzwaniem był dla kandydatów test siły i sprawdzian z działania na dużej wysokości. Ubrani w kaski i uprzęże musieli wejść na wysokość 20 m posługując się jedynie niewielką i bardzo chwiejną drabinką. – Jeśli ktoś nie wykorzysta siły nóg i będzie ciągnął swój ciężar jedynie na rękach, to może nie wytrzymać siłowo – mówi „Mixu”, instruktor z JWK.
Podczas fazy grupowej dwóch kandydatów musiało oddać numerki. Jeden, bo jak ocenili instruktorzy, choć był wyjątkowo silny fizycznie, nie potrafił współpracować w grupie. Drugi ze względu na kontuzję nóg. – Na tym etapie wszystkich szkoda. „Dziewiątka” przecież tak walczył w górach. Miał pierwszy stopień hipotermii, ale jakoś z tego wyszedł, nie poddał się. Teraz jednak pokonały go rany stóp – opisuje inny z kandydatów, numer „28”. – Takie są reguły gry. Mówili, że wrócą jesienią. Może tak będzie – dodaje „Mixu”.
Ppłk Strzelecki, dowódca JWK podkreśla, że dla niego selekcja to coś więcej niż sprawdzian fizyczny. – Selekcja to staranny dobór kandydatów. Dobrze wiemy, kogo potrzebujemy. Po to organizujemy fazę grupową, by przy pomocy operatorów z zespołów bojowych wybrać kandydatów, którzy sprostają wymaganiom stawianym operatorom JWK. Odchodzimy od „sportowego” profilu selekcji, w stronę weryfikacji opartej na ocenie zdolności do działania zespołowego. To efekt naszych doświadczeń m.in. z kursu bazowego. Zdarzało się, że w połowie „bazówki” z kursu usuwany był kandydat, który zupełnie nie radził sobie w pracy zespołowej w warunkach stresu. Tacy ludzie często z wysokimi ocenami przechodzili proces kwalifikacji do jednostki. Znaleźliśmy więc sposób, by wykryć te błędy już na etapie selekcji. Nie szukamy najszybszych chartów w Wojsku Polskim, ale ludzi o najlepszych zdolnościach i osobowości – podkreśla dowódca. – To mają być ludzie sprawni, ale przede wszystkim dojrzali psychicznie i samodzielni – dodaje.
Kolejna selekcja do JWK odbędzie się jesienią. Program gry terenowej będzie na pewno modyfikowany.
autor zdjęć: Irek Dorożański dla JWK, Magdalena Kowalska-Sendek
komentarze