Amerykanie z dumą je prezentują, używając do budowania obrazu siły i potęgi armii. Rosjanie chwalą się, że je mają, ale nikomu nie pokazują. Chińczycy nie mówią nic, ale wszyscy wiedzą, że ich program badawczy nad tym rodzajem broni jest bardzo zaawansowany.
Broń laserowa, i to różnego typu, od karabinów po działa, czy tego chcemy, czy nie chcemy, właściwie musi wejść do służby. A imperatyw ten jest spowodowany… rozwojem światowej kinematografii. Praktycznie w każdym filmie SF, który powstał, występuje broń laserowa, a saga „Gwiezdne wojny” to wręcz hołd złożony jej mocy. Rycerze Jedi mają laserowe miecze, Gwiazda Śmierci laserem niszczy planety, a krążowniki imperium są uzbrojone w setki laserowych dział. A tak już zupełnie poważnie – to, że lasery znajdą prędzej czy później zastosowanie jako nowy typ broni, było właściwie jasne od momentu, gdy się pojawiły w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Umożliwiają bowiem skoncentrowanie w postaci wiązki światła tak ogromnej energii, że nie ma właściwie materiałów zdolnych się jej oprzeć. Nie ma też szansy, aby przed takim „strzałem” uciec.
Największym problemem, z którym właściwie od początku prac nad bronią energetyczną zmagali się inżynierowie, jest rozmiar urządzeń niezbędnych do wytworzenia promienia światła o odpowiedniej mocy. Przyjmuje się, że aby na przykład spalić układy elektryczne w danym statku powietrznym i wywołać eksplozję – czy to paliwa, czy amunicji przewożonej na jego pokładzie – trzeba użyć lasera o mocy powyżej 25 kW. Aby ta broń mogła przebić metalowy pancerz o grubości metra, potrzeba około 60–70 kW. Ideałem jest promień o mocy 200 kW. Potrafi on przedziurawić sześciometrową płytę pancerną w ciągu sekundy. Niestety dzisiejsza technologia sprawia, że taki laser zajmuje, bagatela, powierzchnię stadionu piłkarskiego. To i tak nieźle, bo do połowy lat dziewięćdziesiątych nie było nawet technicznych możliwości, aby zbudować takie urządzenie.
Rosjanie swój program laserowych systemów walki uruchomili bardzo wcześnie, bo w latach sześćdziesiątych. Kierował nim w latach siedemdziesiątych utalentowany fizyk Nikołaj Ustinow, syn ówczesnego ministra obrony Związku Radzieckiego. Na początku lat osiemdziesiątych zbudowano czołg SLK 1K11 wyposażony w taką broń, jednak była ona na tyle słaba, że można było co najwyżej oślepiać załogę czołgu nieprzyjaciela. Dopiero kolejny projekt, oznaczony symbolem 1K17, który trafił do badań na początku lat dziewięćdziesiątych, dysponował działami, a dokładniej kilkunastoma laserami mogącymi uszkodzić układy elektroniczne pojazdu (spalić je), a w przypadku nieruchomego obiektu (surrealizm na polu walki) nawet przebić pancerną płytę o grubości około 300–400 Rha.
Przeskok generacyjny
Dziś jesteśmy w zupełnie innym miejscu, jeśli chodzi o broń laserową. Mówimy już nie o konstrukcjach przyszłości, które pojawią się nie wiadomo kiedy i nie wiadomo gdzie, lecz o realnych projektach, w kilku przypadkach już będących w służbie! Amerykański okręt desantowy USS „Ponce” cztery lata temu, w 2013 roku, stał się pierwszą na świecie jednostką, na której zainstalowano laserowe działo LaWS (Laser Weapon System), będące nie prototypem, lecz w pełni funkcjonalnym produktem seryjnym – przed wejściem do służby musi jeszcze przejść stosowne wojskowe badania i certyfikacje. Rok później LaWS, którego moc specjaliści oceniają na maksymalnie 50 kW, zestrzeliwując dość spory dron, potwierdził gotowość operacyjną systemu i został oficjalnie przyjęty do uzbrojenia US Navy. Pierwsza bojowa misja laserowego okrętu została przeprowadzona w Zatoce Perskiej jesienią 2014 roku.
Choć amerykańska marynarka wojenna jest szczęśliwym posiadaczem pierwszego oficjalnie wprowadzonego do służby operacyjnej laserowego działa, nie oznacza to, że inne rodzaje wojsk nie są bliskie pozyskania dla siebie podobnych systemów. Nad działami dla wojsk lądowych, i chodzi tutaj o lasery nie tylko przeciwlotnicze i przeciwrakietowe, lecz także przeciwpancerne, pracują intensywnie największe amerykańskie firmy zbrojeniowe: Boeing, Lockheed Martin, Northrop Grumman i Raytheon.
Jednym z najbardziej obiecujących programów jest „Athena” koncernu Lockheed Martin. System, będący rozwinięciem opracowanego do zestrzeliwania wrogich pocisków rakietowych laseru ADAM (Area Defense Anti-Munitions) o mocy 10 kW, dysponuje nie tylko trzy razy większą mocą niż poprzednik, lecz także masą i systemem zasilania ogniwowego, umożliwiającymi umieszczenie go na ciężarówce. Kilka miesięcy temu na poligonie w Teksasie amerykańskie wojsko przeprowadziło testy Atheny, podczas których konstrukcja ta bez problemu poradziła sobie z unieszkodliwieniem niewielkiej ciężarówki. Lockheed Martin zapowiada, że w ciągu dwóch – trzech lat będą gotowe mniejsze wersje tego systemu, które będzie można umieścić w samolotach i śmigłowcach.
Nie tylko supermocarstwa
Nad artylerią laserową pracują jednak nie tylko USA i Rosja. Nikt nie ma wątpliwości, że robią to także Chińczycy, w przeciwieństwie jednak do Waszyngtonu i Moskwy nie toczą w tej sferze wojny propagandowej. Aktywne w tej dziedzinie są również mniejsze kraje, chociażby nasz zachodni sąsiad – Niemcy. Dwa lata temu tamtejsza armia testowała opracowany przez koncern MBDA Deutschland przeciwlotniczy laser o mocy około 10 kW. Za jego pomocą zniszczono dron oddalony o 500 m. Nieco większym zasięgiem dysponuje opracowany przez Rheinmetall morski laserowy system HEL (high-energy laser), który w ubiegłym roku został przekazany niemieckiej marynarce wojennej do testów. Według informacji producenta, można nim efektywnie razić cele oddalone mniej więcej o 3 km.
Przyszłość zdecydowanie należy więc do artylerii laserowej, która ma tę przewagę nad pociskami rakietowymi, że koszt jednego wystrzału to w zasadzie koszt prądu, jaki zostanie zużyty. Naukowcy oceniają, że już w 2020 roku będą gotowe prototypy laserów o mocy 200 kW, dysponujące siłą niszczenia porównywalną do klasycznej broni albo i większą.
autor zdjęć: Fot John F.Williams / US NAVY