Czołg przyszłości

Wojskowi eksperci spierają się, czy po prawie 40 latach dominacji maszyn III generacji już wkrótce wejdzie do służby pierwszy czołg IV generacji.

Obiektem sporu jest zaprezentowany publicznie po raz pierwszy 9 maja 2015 roku, podczas moskiewskiej defilady z okazji zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami, najnowszy rosyjski tank T-14 Armata. Wśród specjalistów najwięcej wątpliwości budzi fakt, że maszyna nie trafiła jeszcze do seryjnej produkcji, a prototypy mają to do siebie – oprócz tego, że towarzyszą im niedomówienia i niejasności – że mogą nigdy do niej nie wejść. Istotne są również dywagacje na temat, czy aby na pewno jest to konstrukcja przełomowa na tyle, że zasłużyła na miano pierwszego wozu nowej generacji.

Do zakończenia II wojny światowej klasyfikacja używanych przez wojska na całym świecie czołgów była dość prosta. Te do 20 t określano jako lekkie (np. polski 7TP czy radziecki T-26), od 20 do 45 t – jako średnie (amerykański wóz Sherman czy niemiecki Panthera), a wszystkie ważące więcej niż 45 t nazywano ciężkimi (radziecki IS-2 czy niemiecki Tiger).

Po 1945 roku, wraz z dynamicznym rozwojem broni pancernej, sytuacja zaczęła się komplikować, gdyż właaściwie przestano produkować czołgi lekkie, a konstrukcje średnie gremialnie zbliżały się do granicy 45 t, oddzielającej je od klasy ciężkich. Definicyjny bałagan trwał przez dobrych kilka lat. Porządek zaprowadzono dopiero wtedy, gdy na początku lat pięćdziesiątych XX wieku światowe mocarstwa – Związek Radziecki oraz Stany Zjednoczone – rozpoczęły wyścig zbrojeń, w tym także pancerny. Wówczas na deskach kreślarskich pojawiły się na tyle przełomowe projekty nowych czołgów, że postanowiono wprowadzić odpowiednią dla nich klasyfikację. Konstrukcje powstałe zaraz po wojnie nazwano czołgami I generacji, a te dopiero co opracowywane – II generacji.

Czy klasyfikacja, w której na miano czołgu nowej generacji zasługuje maszyna nie tylko lepsza od poprzednika, lecz także stworzona od podstaw jako nowy produkt, daje pole do nadużyć i nadinterpretacji? Oczywiście, że tak. W niektórych przypadkach do dziś eksperci się spierają, czy dany czołg był na tyle rewolucyjny (względem dotychczas stosowanych rozwiązań), że można go zakwalifikować do kolejnej generacji. Dobrym tego przykładem jest rodzimy PT-91 Twardy. W zasadzie była to głęboka modernizacja T-72, jednak gdyby został zaprojektowany od A do Z przez polskich inżynierów, to zamiast być konstrukcją pomiędzy generacjami II i III, dostałby miano czołgu III generacji. Są także przykłady, które nie budzą wątpliwości, chociażby radziecki T-62, uznany za pierwszą na świecie konstrukcję II generacji.

Co wyróżniało T-62 na tle poprzedników? Otóż gładkolufowa 115-milimetrowa armata. T-62 był pierwszym na świecie czołgiem wyposażonym w niegwintowane działo, stabilizowane w dwóch płaszczyznach (czego nie miał żaden wóz wcześniej), co umożliwiało strzelanie zupełnie nowym typem amunicji – pociskami podkalibrowymi stabilizowanymi brzechwowo z odrzucanym sabotem – APFSDS. Ta amunicja przebijała pancerze wszystkich ówczesnych (koniec lat pięćdziesiątych XX wieku) amerykańskich czołgów.

W kierunku IV generacji

Obecnie czołowe armie na świecie są wyposażone w czołgi III generacji: Leopard 2 (niemiecki), Abrams M1 (amerykański), Merkava (izraelski), Challenger II (brytyjski), T-90 (rosyjski), Typ-99 (chiński). I choć w zasadzie trudno uznać wymienione maszyny za przestarzałe, gdyż dzięki regularnym modernizacjom są naszpikowane nowoczesnymi rozwiązaniami (głównie optoelektronicznymi i elektronicznymi), to jednak nie można nie zauważyć, że bazują na pomysłach z lat osiemdziesiątych. Słaba ochrona załogi przed wybuchem zapasów amunicji, armata kalibru 120 lub 125 mm, wywodząca się z rozwiązań z lat siedemdziesiątych, pancerze o maksymalnej ochronie 900–1000 RHA (czołowe), ograniczona zdolność ochrony przed atakami z góry i zespoły napędowe umożliwiające poruszanie się jedynie z prędkością około 60–70 km/h – to tylko część spośród wskazywanych przez ekspertów słabych stron maszyn III generacji. Żeby mogły być zaliczone do IV generacji, w tych konstrukcjach trzeba wprowadzić zmiany.

Ktoś powie, że wymienione słabości nie powinny być trudne do skorygowania przez inżynierów, a wziąwszy pod uwagę potencjał, jakim dysponuje przemysł zbrojeniowy, szczególnie amerykański i zachodnioeuropejski, już dawno powinniśmy mieć natowski czołg przyszłości. To prawda. Do niedawna brakowało jednak jednej, drobnej kwestii – takiej potrzeby. Otóż bardzo długo szefostwo amerykańskiej armii nie widziało konieczności opracowania czołgu mającego zastąpić w linii abramsy. Co więcej, był taki moment po I wojnie w rejonie Zatoki Perskiej, kiedy okazało się, że załogi transporterów opancerzonych mają na koncie więcej zniszczonych czołgów Saddama niż paliwożerne kolosy M1A2. Wówczas pojawiły się głosy, aby w ogóle zlikwidować jednostki pancerne (na rzecz zmechanizowanych). Podobnie było w Niemczech i we Francji. Każde z tych państw bardzo długo było zadowolone z pakietów modernizacyjnych opracowanych dla leopardów i leclerców, a brak zagrożenia dla pokoju w Europie tylko utwierdzał w nieuruchamianiu kosztownych programów zbrojeniowych. A takim, niestety, byłoby opracowanie nowego czołgu podstawowego.

Co więc się zmieniło, że Niemcy i Francja postanowiły jednak połączyć dwie swoje największe spółki pancerne: KMW (Krauss – Maffei Wegmann) i Nexter – w jedną firmę i opracować czołg IV generacji? Na marginesie – temu projektowi uważnie przyglądają się Amerykanie, którzy wahają się, czy wzorem abramsa iść własną drogą, czy może nie powtórzyć próby z niemiecko-amerykańskim czołgiem MBT-70 i dołączyć do projektu KMW i Nextera. Odpowiedź na pytanie, co skłoniło Niemców i Francuzów do prac nad konstrukcją IV generacji, brzmi: T-14. A dokładniej T-14 Armata, czyli prototypowy rosyjski czołg.

Prace Rosjan nad nim nie były dla nikogo tajemnicą od jakichś 15 lat. Dopóki jednak badania nie wychodziły poza fazę demonstratorów technologii, nikt na Zachodzie, oprócz entuzjastów militariów, nie robił z tego sprawy priorytetowej. Sytuacja zmieniła się, kiedy nasz wschodni sąsiad zaczął „rozpychać się łokciami w rejonie”. Nagle jego pancerne plany wzbudziły niepokój. O tym, że Moskwa przeszła już od demonstratora technologii do prototypu, można było się przekonać dwa lata temu podczas defilady z okazji 70. rocznicy pokonania III Rzeszy. Owszem, czołg zepsuł się w trakcie próby generalnej, ale usterki „okresu dziecięcego” to rzecz normalna. A twierdzenia niektórych analityków, że wóz był makietą, dowodzą jedynie ich skrajnej naiwności.

T-14 Armata na pierwszy rzut oka ma w sobie to wszystko, czym powinien się charakteryzować czołg IV generacji. Bezzałogową wieżę, która znacząco zwiększa bezpieczeństwo załogi w razie trafienia wrogim pociskiem i nową armatę kalibru 125 mm typu 2A82-1M. Według Olega Sienki, dyrektora generalnego zakładów produkujących T-14, czyli firmy Urałwagonzawod, siłą ognia przewyższa on wszystkie natowskie konstrukcje kalibru 120 mm. Poza tym załoga rosyjskiego czołgu jest zabezpieczona przed skutkami niekontrolowanego wybuchu amunicji (fachowo nazywa się to izolowaniem amunicji), a także przed wrogimi pociskami – system ochrony aktywnej Afganit jest wyposażony nie tylko w głowicę optoelektroniczną do obserwacji okrężnej, lecz także w działający w paśmie Ka radar AESA (wprost z samolotów PAK-FA). Afganit ma niszczyć wrogie pociski i rakiety przeciwpancerne swoimi antyrakietami. Ważący około 50 t czołg jest napędzany nowym silnikiem – Diesel ChTZ 12H360 (A-85-3A) o mocy 1500 KM.

Problem z klasyfikacją

Czy więc po prawie 40 latach dominacji maszyn III generacji doczekaliśmy się wreszcie czołgu IV generacji? Eksperci mają poważne wątpliwości. Przede wszystkim zastrzeżenia budzi fakt, że ciągle jest to prototyp, a nie produkt seryjny, który już trafił w ręce najlepszego testera – jego końcowego użytkownika, czyli zwykłego żołnierza. Kolejną sprawą jest czołgowe działo. Nie są dostępne żadne dowody potwierdzające jego rewolucyjność względem zachodnich odpowiedników. Słychać więc głosy, że dorównuje ono jedynie armatom z leopardów czy abramsów. A to istotny argument przeciwko zaliczeniu go do IV generacji. Podobnie ma się sprawa z pancerzem T-14. Jeżeli jest tak dobry, jak głosi moskiewska propaganda, to drżyjcie narody. Ale sporo jest głosów wskazujących na problemy techniczne tego rozwiązania, które przekładają się na opóźnienia we wdrożeniu T-14 do służby. Po latach zastoju w pancernym wyścigu zbrojeń coś zatem zdecydowanie „drgnęło”. Czy jednak na tyle, żebyśmy mówili o przełomie?  

Krzysztof Wilewski

autor zdjęć: Witalij W.Kuźmin, pk/dział graficzny





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO