Kawalerzyści z amerykańskiego 2 Pułku przeszli certyfikację na poligonie w Grafenwöhr. To był dla nich ostatni sprawdzian przed służbą w korytarzu suwalskim.
Na leśnej drodze nagle pojawiają się sylwetki żołnierzy. Pojedynczo pokonują oni kilka metrów odsłoniętej przestrzeni i ponownie znikają w zaroślach. Z ich hełmów i kamizelek taktycznych zwisają białe paski materiału; w podobny sposób mają zamaskowane uchwyty karabinów i celowniki. W plutonie można dostrzec sekcję moździerzową oraz dwóch żołnierzy z charakterystycznymi tubami.
Javeliny na plecach nie ułatwiają żołnierzom dojścia na wyznaczone pozycje, ale podczas cięższych starć nikt nie będzie narzekał na dodatkowy ciężar.
Pluton dociera na skraj lasu i na niewielkim wzniesieniu błyskawicznie zajmuje stanowiska. Z tego miejsca może obserwować całą okolicę, w tym odległe o kilkaset metrów pozycje wroga. Żołnierze widzą, że sieć okopów i niewielkich bunkrów została wzmocniona przez czołgi T-62. Spodziewali się takiego widoku, więc bezzwłocznie zaczynają wykonywać swoje zadanie. Sekcje karabinów maszynowych rozkładają stanowiska wzdłuż linii wzniesienia, tuż za ich plecami dwóch specjalistów skręca moździerz. Strzelcy wyborowi lustrują okolicę, a inni żołnierze za pomocą javelinów namierzają ciepło emitowane przez pancerze wrogich pojazdów. Rozpoczyna się kanonada.
Wyglądałoby to jak prawdziwe pole bitwy, gdyby nie widoczne wyprostowane sylwetki instruktorów, którzy śledzą każdy krok ćwiczących. Oceniają sposób ich poruszania się, sprawność działania, celność prowadzonego ognia i komunikację. Egzaminowani są również liderzy pododdziałów, którzy odbierają rozkazy wydane przez dowódcę skrzydła, ppłk. Stevena E. Gventera, przekazują je i koordynują wykonanie. „Obserwujemy część certyfikacji 2 Skrzydła 2 Pułku Kawalerii Stanów Zjednoczonych. Dziś sprawdzamy przede wszystkim działania piechoty. Celem tych ćwiczeń jest udowodnienie, że jesteśmy przygotowani do pierwszej zmiany międzynarodowego batalionu we wschodniej Polsce. Chcemy pokazać, że w razie konfliktu nic nam nie przeszkodzi, by razem odpowiedzieć na jakąkolwiek agresję. Jeżeli zajdzie taka konieczność, będziemy walczyć do końca”, zdecydowanym tonem tłumaczy podpułkownik. Te słowa mogą budzić niepokój, ale miejsce, w którym będą stacjonować jego żołnierze, wymaga takiej determinacji.
Na przełomie marca i kwietnia amerykańscy kawalerzyści zostaną wysłani do położonego w północno-wschodniej Polsce Orzysza. Zgodnie z ustaleniami podjętymi na zeszłorocznym szczycie w Warszawie sojusz północnoatlantycki zdecydował się na rozlokowanie czterech międzynarodowych batalionów, które mają zapobiec ewentualnej agresji ze Wschodu. Wysunięte siły NATO będą pełnić służbę w najbardziej strategicznych obszarach wschodniej flanki. Kluczowym miejscem jest korytarz suwalski, ponieważ łączy on państwa bałtyckie z resztą sojuszu.
Międzynarodowy batalion będzie liczył około 1150 żołnierzy ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii oraz Rumunii, ale jego trzon to właśnie Amerykanie. Z bazy w bawarskim Vilseck zostanie przerzuconych do Suwałk ponad 900 żołnierzy z ciężkim sprzętem.
Wydzielony komponent znajdzie się w strukturach 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej, co znaczy, że polscy i amerykańscy żołnierze nie tylko będą wspólnie ćwiczyć, lecz także podlegać jednemu dowódcy – gen. bryg. Jarosławowi Gromadzińskiemu.
Ocena zagrożenia
Po okolicy rozchodzi się głośny, gardłowy krzyk „fire in the hole!”. Żołnierze na moment przerywają ogień i przylegają do ziemi. Natarcie dociera niemal pod samą linię umocnień, ale zostało powstrzymane przez pas zasieków. Saperzy mimo ostrzału rozłożyli jednak ładunki. Następuje głuche tąpnięcie, fala uderzeniowa zapiera dech, a w uszach aż dzwoni od huku. Eksplozja wyrzuca w powietrze fontannę śniegu, grud zmarzniętej gleby i kawałków porozrywanych drutów. Zanim zdążą one opaść na ziemię, karabiny maszynowe wznawiają ogień, a sekcje szturmowe ruszają do ataku. Żołnierze podrywają się z zajmowanych pozycji i usiłują pokonać odległość dzielącą ich od linii drzew do pierwszych fortyfikacji. Mimo „zmiękczenia” pozycji wroga przez artylerię oraz zapory ogniowej nie jest to łatwe zadanie. Nogi grzęzną w głębokim śniegu, a na dodatek umocnienia przeciwnika znajdują się na wzniesieniu. Bardzo pomocni okazują się saperzy, którzy najpierw oznaczyli kierunek natarcia, a teraz pomagają kawalerzystom w pokonaniu wysadzonych zasieków.
„W tym momencie sekcje karabinów maszynowych zasypują pobliski bunkier kulami, tak by jego załoga nie mogła odeprzeć szturmu. Ogień jest prowadzony bardzo blisko naszych żołnierzy, ale mamy zasadę, która ułatwia ocenę zagrożenia”, tłumaczy sierż. mjr Kevin J. Muhlenbeck, po dowódcy najważniejsza osoba w pułku, który cały czas towarzyszy w polu swoim żołnierzom. W tej chwili wyciąga przed siebie dłoń z wyprostowanymi kciukiem i małym palcem. „Jeżeli kciukiem wyznaczymy strzelających żołnierzy, a grupa szturmowa znajdzie się poza odległością dzielącą go od małego palca, to znaczy, że nie dosięgną ich kule kolegów. W tej odległości to kąt około 15 stopni, a nasze SAW-y [karabiny M249] mają dużo mniejszy rozrzut”, wyjaśnia sierż. mjr Muhlenbeck, który z nieskrywaną satysfakcją obserwuje, jak pierwsi kawalerzyści schodzą do sieci okopów. W labiryncie umocnień rozpoczyna się niebezpieczna gra, która dla każdego żołnierza może się skończyć za najbliższym rogiem.
Wyraz zaufania
Działania amerykańskich żołnierzy obserwują nie tylko dowódcy 2 Pułku Kawalerii, lecz także gen. Frederick „Ben” Hodges, dowódca amerykańskiej armii w Europie, oraz gen. bryg. Jarosław Gromadziński, dowodzący 15 Giżycką Brygadą Zmechanizowaną. „Wiele razy spotykaliśmy się z 2 Pułkiem Kawalerii na różnych ćwiczeniach, ale teraz amerykańscy żołnierze staną się częścią brygady. Będziemy musieli nauczyć się współpracować w codziennej rzeczywistości, ujednolicić procedury oraz zbudować wzajemne zaufanie. Takie efekty osiąga się codzienną, ciężką pracą”, przyznaje gen. Gromadziński. Chce, by amerykański komponent stał się spójną częścią dowodzonej przez niego formacji. Na bazie 1 Batalionu Zmechanizowanego Szwoleżerów Mazowieckich stworzył zatem grupę bojową, która ma być odpowiednikiem kawalerzystów ze Stanów Zjednoczonych. Generał stawia również na trening w oddziałach mieszanych, wspierany przez polskich saperów, obronę przeciwlotniczą i artylerię. W ciągu pierwszej zmiany brygada ma być gotowa do użycia jako całość, a kolejne rotacje jedynie zacieśnią polsko-amerykańskie więzy.
Na kilkusetletnią tradycję kontaktów między naszymi krajami zwraca uwagę także gen. Hodges: „Wystarczy przywołać generałów Tadeusza Kościuszkę i Kazimierza Pułaskiego, którzy przybyli do Ameryki i pomogli szkolić naszych żołnierzy do walki o niepodległość. To, co się teraz dzieje, to naturalna kontynuacja tamtych wydarzeń. Amerykańscy żołnierze ponownie trafią pod skrzydła naszego sojusznika. To wyraz zaufania”.
Pierwszym wspólnym testem dla Polaków i Amerykanów będą majowe ćwiczenia „Puma ’17”.
autor zdjęć: Michał Zieliński