O kursie w akademii głównych sierżantów US Army marzył od dawna. Po rocznej nauce w Stanach Zjednoczonych właśnie wrócił do kraju. Teraz jest jeszcze bardziej zdeterminowany, by w Polsce rozwijać korpus podoficerów.
W armii 41-letni st. chor. sztab. Andrzej Woltmann spędził przeszło połowę życia. Jako absolwent Szkoły Chorążych Wojsk Łączności w Legnicy służył w 4 Lubuskiej Dywizji Zmechanizowanej, a później przez 13 lat w 17 Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej. Dwukrotnie był w Iraku (m.in. w Karbali) i raz w składzie Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. W 2006 roku został wyróżniony wpisem do „Księgi honorowej Ministra Obrony Narodowej” za zasługi dla obronności kraju.
Jest absolwentem wielu wojskowych szkoleń i kursów. Kilka z nich ukończył na prestiżowych zagranicznych uczelniach. Ma dyplomy m.in. Warrior Leader Course w akademii w Grafenwoehr w Niemczech oraz Basic Noncommissioned Officer Course w Toruniu. Brał udział w specjalistycznym szkoleniu w Defense Language Institute w Lackland w Stanach Zjednoczonych, Advanced Leaders Course dla podoficerów piechoty w Fort Benning oraz kursie dla pomocników dowódców do spraw podoficerów Sergeant Major Course w Szkole Podoficerskiej Wojsk Lądowych w Poznaniu.
Rok temu odchodził ze stanowiska pomocnika dowódcy do spraw podoficerów. Pożegnał się z macierzystą jednostką i wyjechał na roczny kurs do Stanów Zjednoczonych. „To podoficer najwyższej próby. Codziennie mnie motywował i wspierał każdą decyzję. Od pierwszego dnia naszej wspólnej służby doskonale rozumiał mój zamiar i od razu przekształcał go w czyn. Stawiam wam go za wzór. Niech jego działalność i dokonania dla tej brygady będą dla was motywacją”, mówił podczas pożegnania chor. Woltmanna jego ówczesny dowódca gen. bryg. Rajmund T. Andrzejczak.
Dream team
Lista dokonań st. chor. sztab. Andrzeja Woltmanna jako pierwszego podoficera 17 Brygady jest bardzo długa. Ale jak sam twierdzi, sukcesy nie byłyby możliwe, gdyby nie doskonała współpraca z przełożonym. „Nigdy dotąd nie miałem tak dobrego dowódcy. Dla mnie to modelowy przykład tego, jak przełożony powinien współpracować ze swoim podwładnym. Miesiąc po tym, gdy objąłem obowiązki pomocnika do spraw podoficerów, dowodzenie naszą jednostką przejął gen. Andrzejczak. Miałem swoją wizję służby jako pierwszy podoficer. On również miał swój pomysł. Szczęśliwie obie koncepcje były zbieżne”, wspomina chor. Woltmann i dodaje: „5 stycznia 2012 roku, gdy generał przejmował dowodzenie, odwrócił się w moją stronę i powiedział: »Pół metra ode mnie i ani kroku dalej!«. Tak właśnie wyglądała nasza trzyletnia współpraca”.
Do swoich największych sukcesów zalicza wprowadzenie systemu punktacyjnego dla szeregowych i podoficerów 17 Brygady. Dzięki temu żołnierze z Międzyrzecza jako pierwsi w Polsce mogą korzystać ze specjalnego taryfikatora, w którym dostają punkty za sprawność fizyczną, wyszkolenie, dodatkowe umiejętności wojskowe, odznaczenia oraz wyróżnienia, znajomość języka obcego, a tracą za długotrwałe korzystanie ze zwolnień lekarskich i niehonorowe zachowanie. Tego rodzaju punktacja jest brana pod uwagę na przykład przy awansowaniu żołnierzy.
To jednak nie wszystko. W brygadzie stworzono nieetatowy podoficerski łańcuch wsparcia dowodzenia, fundusz podoficerski (z comiesięcznych składek są np. finansowane wycieczki, pożegnania żołnierzy) i zmodyfikowano system opiniowania służbowego. „Przez całą służbę na tym stanowisku robiłem wszystko, by wzrosła rozpoznawalność podoficerów. Żeby zwiększyła się ranga pomocnika dowódcy. Chciałem, by inni wiedzieli, że to prestiżowe stanowisko, by się rozwijali i uczyli. Dziś zdjęcie pierwszego podoficera wisi w sztabie obok fotografii dowódcy brygady. To wiele znaczy”, przyznaje chorąży.
Studia za oceanem
Gdy w ubiegłym roku przełożeni zaproponowali mu studia w Stanach Zjednoczonych, nie wahał się długo. „Marzyłem o nauce w akademii głównych sierżantów US Army, ale propozycja przyszła w nieoczekiwanym momencie. Nie mogłem jednak tej szansy zmarnować. Zdałem egzaminy i ruszyłem za ocean”, wspomina chor. Woltmann.
W czerwcu 2014 roku poleciał do El Paso w Teksasie, gdzie uczelnia ma siedzibę. United States Army Sergeants Major Academy (USASMA) powstała w 1972 roku i ma już ponad 120 tys. absolwentów w mundurach. „Uczelnia zapewnia profesjonalną edukację wojskową i rozwija umiejętności przywódcze podoficerów. Jest uznawana za jedną z głównych szkół podoficerskich na świecie. To wynik innowacyjności i perspektywicznego podejścia do rozwoju lidera oraz samej edukacji”, wyjaśnia st. chor. szt. Andrzej Woltmann.
Nauka trwa dziesięć miesięcy. Każdy ze studentów, niezależnie od narodowości, musi opanować taki sam materiał. „Na roku było ponad 400 Amerykanów oraz 37 studentów z 31 krajów. Uczący się tam podoficerowie reprezentują wojska lądowe, gwardię narodową, jednostki obrony wybrzeża i siły powietrzne”, mówi podoficer.
Chorąży wyjaśnia, że tematyka zajęć jest ściśle związana z programem studiów podyplomowych dla oficerów starszych. Wynika to z przekonania, że absolwenci uczelni obejmują najwyższe stanowiska podoficerskie, czyli zostają pomocnikami dowódców od pułkownika po czterogwiazdkowego generała.
Program nauki obejmuje cztery główne dziedziny, czyli zarządzanie siłami, przywództwo wojskowe, szkolenie i doktryny, operacje wojskowe, prowadzenie połączonych operacji międzyrządowych, międzyresortowych i międzynarodowych.
Podoficerowie uczą się więc, jak zarządzać dostępnymi siłami w armii, jak przewodzić wydzielonym strukturom, by utrzymywać obszary lądowe i ich bronić. Szkolą się z przywództwa na przykładzie współczesnych i historycznych problemów oraz konfliktów zbrojnych. „Program nauczania jest ułożony tak, aby w przyszłości umożliwić głównym sierżantom mówienie tym samym językiem, którym posługują się ich oficerowie-dowódcy”, mówi Woltmann i dodaje: „Analizowaliśmy obowiązki i zakres odpowiedzialności podoficerów na przestrzeni ostatnich 200 lat amerykańskiej historii. Mówiliśmy także o planowaniu długoterminowych operacji poza granicami państwa, a nawet o wstępnym tworzeniu rządów”.
Były to ciężkie i wymagające studia, jak podkreśla podoficer. Wykładowcy każdego dnia bacznie obserwowali i oceniali kursantów. Brali udział w wykładach, ćwiczeniach, przygotowywali prezentacje i autorskie analizy. Systematycznie rozwiązywali także testy i zdawali egzaminy.
Nie dla wszystkich
„To jeden z lepszych kursów, w jakich brałem udział. Cieszę się, że jestem absolwentem tej uczelni. Mam też poczucie spełnionego obowiązku. Chciałbym jednak mieć pewność, że na tego rodzaju kosztowne szkolenia armia wysyła ludzi, którzy mogą być w kraju odpowiednio wykorzystani”, mówi Woltmann.
Jemu się udało. Przez rok był w rezerwie kadrowej, a gdy wrócił z Ameryki, wypełniał zadania w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych. Dziś jest już zastępcą komendanta Szkoły Podoficerskiej Wojsk Lądowych w Poznaniu.
„Takie same studia w USA ukończyło w ostatnich latach 34 polskich podoficerów. Ale znam tylko pięciu, którzy zajęli wyższe stanowiska i pracowali na rzecz rozwoju naszego korpusu. Kilku innych zmieniło korpus i zostało oficerami”, mówi. „Motywacją większości chorążych jest chęć przeżycia przygody lub zarobienia pieniędzy. A po przyjeździe do Polski wracają na swoje stanowiska”. Dlatego, jak podkreśla, powinno się dokładniej weryfikować kandydatury przyszłych studentów-żołnierzy. O ich wyborze powinno decydować m.in. kolejne stanowisko służbowe, na które po zakończeniu nauki zostaną wyznaczeni, a nie tylko znajomość języka.
Relacje partnerskie Trzy pytania do gen. bryg. Rajmunda T. Andrzejczaka, zastępcy dowódcy 12 Dywizji Zmechanizowanej w Szczecinie.
Jak powinny się kształtować relacje pomiędzy dowódcą a jego pomocnikiem do spraw podoficerów? Patrząc z perspektywy dowództwa 12 Dywizji, a wcześniej dowództwa 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej, muszę przyznać, że relacje te – podobnie jak każde inne w wojsku – powinny mieć charakter profesjonalny. Rozumiem emocje, jakie to stanowisko budzi w naszym środowisku. W Polsce pojawiło się wraz z przystąpieniem do NATO. Może więc niektórych dziwić, że podoficerowie domagają się władzy w pewnym zakresie. Chcą właściwego im prestiżu i statusu. Podstawą tej współpracy powinna być prosta zasada: dowódca ma jasno określone oczekiwania, a podwładny ma motywację, żeby je spełnić. Kluczem powinno być także to, że pomocnika do spraw podoficerów powinno się częściej traktować jak partnera, a nie podwładnego. To człowiek, do którego mamy mieć zaufanie, pytać go o zdanie i się radzić. Nie zawsze musimy się z nim zgadzać, ale powinniśmy się liczyć z jego opinią.
Przez trzy lata, dowodząc 17 Wielkopolską Brygadą Zmechanizowaną, współpracował Pan ze st. chor. sztab. Andrzejem Woltmannem, pomocnikiem do spraw podoficerów. Jak wspomina Pan tę relację? Bardzo dobrze. Robiliśmy to, co uważaliśmy za stosowne, słuszne i moralnie nienaganne. Współpraca układała się wzorowo także dlatego, że 17 Brygada to jednostka, w której te tradycje były rozwijane już przez poprzedników. Inna sprawa, że międzyrzecka brygada to struktura niezwykle podatna na nowe rozwiązania. Jestem przekonany, że wiele moich sukcesów jako dowódcy nie byłoby możliwych, gdyby nie dobra współpraca z chor. Woltmannem i to, że w brygadzie uruchomiliśmy nieoficjalny łańcuch wsparcia dowodzenia. Oczywiście nasze pomysły rodziły się w bólach i pojawiały się błędy. Ale to droga, z której nie powinno się już schodzić. Brakuje nam jedynie sformalizowania niektórych kwestii związanych z korpusem podoficerskim i stanowiskiem pomocnika dowódcy na różnych szczeblach dowodzenia. Nie mamy choćby dokładnych wytycznych, jakie kompetencje powinien mieć podoficer, by doradzać swojemu dowódcy.
Pierwszy podoficer jest także partnerem merytorycznym dla dowódcy... Kurs, który ukończył teraz w Stanach Zjednoczonych chor. Woltmann, świetnie do tego przygotowuje. Okazało się, że wiedza, jaką tam zdobył, w ogólnych ramach nie różni się od tego, czego ja się uczyłem w Londynie podczas studiów z polityki obronnej. Amerykanie dają podoficerom szeroką wiedzę, bo twierdzą, że pierwszy podoficer ma być właśnie partnerem. |
autor zdjęć: Łukasz Kermel/17 WBZ