Uczyli się najskuteczniejszych technik ratowania rannych na polu walki.
W trakcie zasadzki zostało rannych trzech żołnierzy. Jeden z nich, ciężko postrzelony w głowę, jest nieprzytomny. Niedaleko niego leży kolega, któremu wybuch miny urwał rękę, ma też rany brzucha i pachwiny. Ostatni z poszkodowanych doznał urazu oka, ma lekkie obrażenia twarzy i oparzenia dróg oddechowych. Na pomoc ruszają ratownicy medyczni. W gęstym dymie i ciemnościach rozświetlanych błyskami wybuchów docierają do poszkodowanych. Muszą jak najszybciej udzielić im pomocy.
Biblia ratownika
W Wojskowym Centrum Kształcenia Medycznego (WCKM) w Łodzi trwają zajęcia na kursie Tactical Combat Casualty Care (TC3), czyli taktyczno-bojowej opieki nad rannym na polu walki. „Głównym celem szkolenia jest utrwalenie wiedzy wśród instruktorów ratownictwa medycznego z Centrum, a także implementacja do programów szkolenia najnowszych procedur zawartych w wytycznych TC3, dotyczących postępowania z poszkodowanymi na polu walki”, tłumaczy płk lek. Zbigniew Aszkielaniec, komendant WCKM-u.
W dwóch tygodniowych turach kursu wzięli udział instruktorzy i wykładowcy łódzkiego Centrum, żołnierze sił specjalnych oraz kilku specjalsów z armii gruzińskiej. „Zaprosiliśmy przedstawicieli Gruzji, ponieważ miesiąc wcześniej nasi instruktorzy przez tydzień szkolili w Tbilisi kilkudziesięciu żołnierzy tamtejszych wojsk specjalnych”, mówi płk Aszkielaniec.
Kurs prowadzili instruktorzy armii Stanów Zjednoczonych z Dowództwa Operacji Specjalnych w Europie (Special Operation Command Europe – SOCEUR). Wszyscy uczestniczyli w operacjach w Iraku i Afganistanie. „Amerykanie mają największe doświadczenie w ratownictwie pola walki zdobywane podczas misji na całym świecie”, dodaje komendant.
To ratownicy i lekarze armii amerykańskiej w 1996 roku opracowali system TC3, czyli zbiór instrukcji określających sposoby ratowania rannych na polu walki. Według tych zasad są prowadzone szkolenia medyczne sił zbrojnych USA oraz wielu innych armii NATO, w tym polskiej.
„Zgodnie z zasadami TC3 udzielanie pomocy rannym na polu walki ma trzy fazy”, mówi por. Łukasz Romaniuk, wykładowca w WCKM-ie. Pierwszy etap to Care Under Fire, czyli ratowanie życia pod ostrzałem. Tutaj najczęściej żołnierz albo musi sam się opatrzyć, np. zakładając tamującą krwawienie stazę, czyli taktyczną opaskę uciskową, albo pomoże mu w tym kolega. Drugi etap – Tactical Field Care – rozgrywa się w warunkach polowych, ale po wyjściu spod ostrzału, w miejscu względnie bezpiecznym. Rannym zajmuje się wtedy ratownik medyczny. Trzeci etap to ewakuacja (Tactical Evacuation) poszkodowanego z pola walki. W tym czasie nadal trwa stabilizacja czynności życiowych i przygotowywanie poszkodowanego do przekazania do MEDEVAC.
Jak wyliczają instruktorzy WCKM-u, wśród odnoszonych na polu walki urazów 60% stanowią krwotoki z kończyn, 33% – odma prężna opłucnowa, a 6% – niedrożność dróg oddechowych. „Dlatego zgodnie z regułami TC3, trzy najważniejsze czynności ratownika to: zatrzymanie krwawienia, udrożnienie dróg oddechowych i odbarczenie odmy”, podkreśla płk Justin Knowles z SOCEUR, dowodzący grupą amerykańskich instruktorów.
Prawie jak pole walki
Częścią kursu w Łodzi były wykłady, w czasie których omawiano zarówno przypadki udzielania pomocy na polu walki przygotowane przez instruktorów, jak i akcje z misji w Afganistanie, wybierano też najlepszy sposób postępowania z rannymi.
Amerykanie opracowali dla kursantów zadania praktyczne, które wykonywano m.in. w Ośrodku Symulacji Medycznej Pola Walki. „W hali o powierzchni 800 m2 po byłym magazynie mundurowym stworzono warunki jak najbardziej zbliżone do tych, jakie panują na polu walki”, opowiada st. kpr. Cezary Dryński, instruktor w WCKM-ie.
Podłogę pokryto piaskiem, betonowymi blokami i kawałkami drewna. W sali są odtwarzane odgłosy pola walki, w powietrzu unosi się dym, a światła stroboskopowe imitują błyski wystrzałów. „Jest ciemno, więc trzeba działać w świetle latarek, i głośno, dlatego ratownicy muszą się nauczyć porozumiewać bez słów”, wyjaśnia Robert Szulc, ratownik medyczny i instruktor z Centrum.
Zadaniem ratowników było dotrzeć do poszkodowanych, wydostać ich spod ostrzału, ocenić ich stan, udzielić pomocy i ewakuować z pola walki. Rannych odtwarzali sami kursanci ucharakteryzowani odpowiednio przez Amerykanów.
Nic nie zostaje
Trwa akcja ratunkowa. Pierwsza grupa kursantów opatruje i prowadzi resuscytację nieprzytomnego żołnierza. Mimo ich kilkuminutowych starań mężczyzna umiera. Trochę dalej kilku ratowników udziela pomocy żołnierzowi rannemu w brzuch. Zdejmują mu hełm, kamizelkę, za pomocą stazy tamują krwawienia z urwanej ręki. Na ranę w pachwinie zakładają specjalny opatrunek uciskowy przeznaczony do stosowania w miejscach trudnych do uciśnięcia.
„Polscy medycy znali wcześniej te stazy, ale dopiero teraz mają okazję wypróbować je podczas ćwiczeń”, mówi płk Knowles. Jednak mimo zabiegów ratowników z rany w pachwinie cały czas płynie krew (dolewana przez obserwującego akcję instruktora), a ciśnienie żołnierza spada.
Inny poszkodowany, z oparzeniem, skarży się na duszności. Aby było mu lżej oddychać, ratownicy zakładają rurkę nosowo-gardłową, podają leki przeciwbólowe, a kiedy stan rannego się pogarsza, odbarczają powstającą odmę, czyli usuwają powietrze z jamy opłucnej przez nakłucie ściany klatki piersiowej specjalną grubą igłą large-bore. Jednocześnie wzywają śmigłowiec ewakuacji medycznej i wynoszą poszkodowanych z pola walki w miejsce, z którego mogą być oni odebrani. Kursanci zabierają ze sobą na noszach obu rannych i poległego żołnierza, a także cały sprzęt, a nawet zużyte opatrunki. „Nie zostawia się na polu walki niczego, aby wróg nie poznał naszego wyposażenia”, podkreśla kpr. Dryński.
Po zajęciach amerykańscy instruktorzy, którzy cały czas obserwowali pracę ratowników, omawiają z nimi każdy przypadek. „Za dużo czasu poświęciliście żołnierzowi rannemu w głowę, który i tak nie miał szans na przeżycie. Trzeba było zostawić go i pomóc w ratowaniu pozostałych”, mówi jeden z amerykańskich podoficerów. Z kolei ratownicy, którzy założyli stazę tamującą krwawienie na pachwinę drugiego rannego, zapomnieli ją uciskać, dlatego opatrunek przesiąkł i żołnierz zaczął się wykrwawiać. „Podczas postępowania z poparzonym natomiast wszystko było zgodne z zasadami”, dodali Amerykanie.
„Tego rodzaju kursy dla kadry instruktorskiej Centrum są niezbędne, bo odświeżają wiedzę i umiejętności”, uważa por. Romaniuk. Podobne szkolenia odbywają się w WCKM-ie raz w roku. Komendant Centrum chce jednak zwiększyć ich częstotliwość. „Kolejny kurs planujemy jesienią. Wtedy też chcemy przeszkolić u nas żołnierzy i medyków z Ukrainy, którzy byli w zeszłym roku na rekonesansie w Centrum”, dodaje płk Aszkielaniec.
autor zdjęć: Jarosław Wiśniewski