Byli na wojnie w Iraku, brali udział w misji afgańskiej, osłaniali szczyt sojuszu północnoatlantyckiego i mistrzostwa Europy w piłce nożnej, teraz pełnią dyżur w Siłach Odpowiedzi NATO.
Wystarczy pół godziny pracy w kombinezonie ochronnym, z maską przeciwgazową na twarzy i butlą wypełnioną powietrzem na plecach, aby paść ze zmęczenia. Zwłaszcza latem, kiedy temperatura oscyluje w granicach 30oC, a tutaj trzeba coś dźwigać, ciągnąć, przenosić i jeszcze radzić sobie ze stresem. Pot leje się z ciała strumieniami, serce wali jak młot, oddech staje się coraz szybszy, cięższy. „Po każdym takim wysiłku żołnierze chudną po 2–3 kg”, przyznaje kpt. Remigiusz Mierzchała, dowódca zespołu ratownictwa chemicznego w 4 Brodnickim Pułku Chemicznym. Za chwilę zobaczę niewielką część tego, czym się zajmują jego ludzie.
Iperyt czy amoniak?
W fabryce, która będzie dziś „podgrywana” przez dwupoziomowe pomieszczenie w jednym z budynków pułkowych koszar, doszło do awarii. Wyciekły szkodliwe substancje, nastąpiła reakcja chemiczna, poszkodowanych zostało dwóch pracowników. Dyrekcja zakładu niewiele więcej potrafi powiedzieć, wiadomo jednak, że sama sobie z problemem nie poradzi. Na pomoc wzywa armię. Wkrótce na miejscu pojawiają się wojskowy star i fiat ducato, a w nich sprzęt specjalistyczny oraz żołnierze z zespołów ratownictwa i pobierania prób. Łącznie: 13 osób.
Na placu przed fabryką rozkładają punkt likwidacji skażeń, a kilka minut później pierwsi dwaj żołnierze zaczynają wkładać na siebie kombinezony, maski, butle. „Nie wiemy, co nas czeka w środku, dlatego musimy być przygotowani na każdą ewentualność”, podkreśla kpt. Mierzchała. „W rejon działania żołnierze zawsze wchodzą parami. Gdyby jeden zasłabł, drugi mu pomoże”, dodaje. Ścisła współpraca zaczyna się jeszcze na placu. Każdy z żołnierzy sprawdza, czy kolega dobrze włożył kombinezon, czy nie ma w nim żadnych nieszczelności, czy maska dobrze przylega do twarzy. Wreszcie ruszamy: w dół po stromych schodach, prosto w półmrok piwnicy, dalej po metalowych podestach, w końcu trafiamy na dwie podejrzanie wyglądające beczki. W ruch idą detektory AP4RC, które pokażą, jakie substancje skaziły halę. Czy w powietrzu unosi się iperyt? A może opary chloru lub amoniaku?
Specjaliści z zespołu ratownictwa mogą pozostać w pomieszczeniu przez pół godziny, góra 40 minut. Na tyle wystarczy powietrza w butlach. Po wyjściu stamtąd ich kombinezony są dokładnie odkażane przy rozstawionych na placu stołach. Potem żołnierze przechodzą jeszcze przez bramkę, gdzie ich ubiory są spryskiwane wodą. W skrajnych wypadkach odzież może zostać nawet poddana utylizacji.
Tymczasem żołnierzy z zespołu ratownictwa zastępują specjaliści od pobierania prób. Do skażonej hali wchodzą z przybornikiem pełnym szklanych naczyń. Wypełnią je szkodliwymi substancjami. Dzięki krótkofalówkom żołnierze przez cały czas utrzymują kontakt z kolegami pozostającymi na zewnątrz. Każdy ich krok jest zapisywany w tzw. dzienniku działań. To na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Analiza zapisów pozwoli ustalić, co się stało, a w przyszłości pomoże uniknąć ewentualnych błędów.
Kiedy żołnierze ostatecznie się przekonają, z jakim związkiem chemicznym mają do czynienia, zaczną likwidować źródło skażenia – zbierać rozlane substancje, wietrzyć hale, wywozić beczki. Wiadomo będzie, co z nimi począć, a przede wszystkim, w jaki sposób pomóc poszkodowanym.
Cień wielkiej wody
„Jeszcze do niedawna byliśmy szkoleni głównie po to, by przeciwdziałać skutkom ataku bronią masowego rażenia. Teraz coraz częściej musimy reagować na zagrożenia związane z infrastrukturą czy klęskami żywiołowymi”, przyznaje ppłk Marek Kurkowicz, zastępca dowódcy 4 Brodnickiego Pułku Chemicznego. Tak było chociażby w ubiegłym roku, kiedy w fortach na warszawskim Bemowie spacerowiczka odkryła kilkadziesiąt butli na niemieckie i rosyjskie gazy bojowe z czasów I wojny światowej. Chemicy przebadali znalezisko, zidentyfikowali je i pomogli w unieszkodliwieniu.
W 2015 roku specjaliści z Brodnicy pracowali również w Świętoszowie. Podczas porządkowania posowieckiego poligonu odkryto tam beczki z tajemniczym białym proszkiem. Widniał na nich napis w języku rosyjskim: „śmiertelna trucizna”. Wojewoda dolnośląski powołał sztab kryzysowy i poprosił o pomoc wojsko. Żołnierze zbadali substancję w laboratorium mobilnym. Okazało się, że to mieszanka pozorująca broń chemiczną, wykorzystywana do ćwiczeń. Beczki trafiły do hermetycznych pojemników. Zostały wywiezione z poligonu i poddane utylizacji. Prawdziwa trucizna była za to w 200-litrowym pojemniku, który sześć lat wcześniej znaleźli bezdomni w Bornem Sulinowie. Zawierał iperyt. Wojskowi chemicy odkazili teren, a beczkę unieszkodliwili.
Starsi żołnierze do dziś wspominają 1997 rok i wielką powódź, która nawiedziła południowe rejony Polski. Kiedy woda opadła, specjaliści z Brodnicy pojechali na Dolny Śląsk. „Trzeba było odkazić całe miejscowości: drogi i place, budynki mieszkalne, zabudowania gospodarcze, maszyny. Żołnierze nawet wyciągali z gospodarstw padłe zwierzęta. A wszystko po to, by zapobiec epidemii”, opowiada ppłk Kurkowicz. „Skala zniszczeń okazała się ogromna, w prace trzeba było zaangażować naprawdę pokaźne siły”, dodaje. W takich wypadkach chemicy ściśle współpracują z cywilną administracją, samorządami, strażą pożarną. Niezależnie jednak od tego ich główne zadania nadal pozostają ściśle związane z armią i polem walki.
Laboratorium na placu boju
Długo pozostają niewidoczni wśród wysokiej trawy i kęp krzaków, które porastają lekko pofałdowany teren. Maskującą siatkę widzę dopiero wówczas, gdy mam ją na wyciągnięcie ręki. Dosłownie. Siatka pokrywa opancerzony wóz BRDM. Oto posterunek obserwacji skażeń. Obsługuje go trzech ludzi. Śledzą zmiany na niebie i co pół godziny przeprowadzają pomiary za pomocą specjalistycznego sprzętu. W ten sposób dowiadują się, czy okolica nie została skażona substancjami chemicznymi (tu są pomocne urządzenia PChR, PPChR, GSA 12) lub promieniowaniem po wybuchu bomby atomowej (tu pomogą DP 75 i DPS-68). Kilkadziesiąt metrów dalej ponad trawy wystaje przenośny zestaw meteorologiczny. Mierzy kierunek i siłę wiatru, a także temperaturę 0,5 m i 2 m nad ziemią. „Dzięki niemu możemy określić, jak się przemieszczają masy powietrza. To pozwala oszacować zagrożenie i skutki ataku”, tłumaczy kpr. Wiesław Potajczuk, dowódca drużyny rozpoznania skażeń.
Załoga BRDM może prowadzić pomiary tak jak tutaj – stacjonarnie, ale też kiedy pojazd jest w ruchu – wprost z jego wnętrza. Skażone tereny oznacza chorągiewkami. Sam wóz daje spore możliwości: potrafi pływać, forsować pagórki i rowy. Został wyposażony w trudne do przebicia opony oraz karabin kalibru 7,62 mm i zapas 2 tys. pocisków. „Możemy działać samodzielnie, ale też w plutonie. Jeśli wyjeżdżamy w teren większą formacją, posterunki zostają rozstawione co 5–7 km”, tłumaczy kpr. Potajczuk. Wszystkie informacje, które zbierze załoga, dzięki zamontowanym w wozie systemom łączności wędrują dalej, do dowództwa. A ono decyduje o dalszych działaniach.
W takich wypadkach sytuacja zwykle jest skomplikowana. Pierwsza rzecz: trzeba działać szybko. Kolejna jednak: należy zebrać i zweryfikować jak najwięcej informacji. Kiedy chodzi o zneutralizowanie niebezpiecznych znalezisk, pomocne okazuje się akredytowane laboratorium. W warunkach bojowych zazwyczaj nie ma jednak na to czasu. I tu przydaje się zamontowane na ciężarówce mobilne laboratorium chemiczno-radiometryczne. Kiedy wchodzę do jego wnętrza, momentalnie znajduję się w innej rzeczywistości. Na zewnątrz zielone namioty, żołnierze w dwuszeregu, padające ponad ich głowami komendy. Tutaj z kolei cisza, sterylna czystość, białe fartuchy i fiolki pełne odczynników.
„Próbka zawierająca np. skażony grunt jest podawana z zewnątrz wprost do dygestorium, czyli sterylnej komory”, tłumaczy por. Bogumiła Trzebiatowska, kierownik laboratorium. Można ją badać, wkładając ręce w specjalne rękawy. Potem próbka wędruje do komory laminarnej, gdzie jest poddawana kolejnym zabiegom. Trwa to tak długo, aż eksperci ostatecznie potwierdzą, jakiego środka bojowego użył nieprzyjaciel lub jaka jest moc promieniowania.
Droga czysta
Tymczasem jakieś 2 km dalej, na placu ćwiczeń nieopodal koszar, rozpoczyna się wielkie odkażanie dróg, którymi będzie się poruszać wojsko. Do akcji wkraczają zamontowane na ciężarówkach Star instalacje rozlewcze IRS-2C (M). Ich głównym elementem są cysterny oraz zainstalowane z przodu pojazdu zraszacze. Żołnierze zasiadający w szoferce muszą mieć na sobie kombinezony ochronne.
Wszystko to mam okazję oglądać na placu ćwiczebnym w pobliżu koszar. Na sygnał dowódcy ciężarówki ruszają wolno po gruntowej drodze. „Prędkość musi być dostosowana do rodzaju skażenia, z jakim walczymy”, wyjaśnia chor. Marcin Cyrana, dowódca drużyny likwidacji skażeń (w jej skład wchodzą trzy pojazdy). „Jeśli mamy do czynienia z promieniowaniem, pojazdy muszą się poruszać z prędkością 5–7 km/h. Gdy usuwamy skażenia chemiczne, jadą nieco szybciej – od 10 do 12 km/h”.
Jeden wóz może odkazić drogę o szerokości 5 m. Kiedy trzeba oczyścić lotnisko, obok siebie poruszają się nawet cztery samochody. „Jedna cysterna wystarczy, by usunąć skażenia z 300-metrowego odcinka drogi. Potem zbiornik trzeba ponownie napełnić, ale wcale nie musi to trwać długo. Wodę, na której bazie powstaje specjalistyczna mieszkanka, można pobrać np. wprost z rzeki czy jeziora”, informuje chor. Cyrana.
Na tym jednak nie koniec. Po ataku bronią chemiczną często trzeba pomóc samym żołnierzom. Czyni się to w punktach likwidacji skażeń, które mieszczą się w rozstawianych przez chemików namiotach. Tam poszkodowani spłukują ciało specjalnymi substancjami. Oddzielnie są odkażane ich mundury.
Od Iraku do Euro
Wróćmy jednak na chwilę do zamaskowanego BRDM. Posterunek obserwacji skażeń, który miałem okazję obejrzeć, został zorganizowany nieprzypadkowo. Żołnierze czuwają nad bezpieczeństwem obozu. Kilkaset metrów dalej, pośród okopów i zasieków, stanęły namioty. Pod maskującą siatką został stworzony kawałek Afryki. Ale żeby to zrozumieć, należy cofnąć się o kilkanaście miesięcy.
W ubiegłym roku z brodnickiego pułku wydzielono kilkuset żołnierzy, którzy mieli stanowić trzon międzynarodowego batalionu, pełniącego roczny dyżur w Siłach Odpowiedzi NATO. Chemicy rozpoczęli żmudne przygotowania. Potem przyszedł czas na sprawdzian. Jesienią 650 żołnierzy z Brodnicy zostało przerzuconych do bazy San Jorge w Hiszpanii, gdzie wzięli udział w „Trident Juncture ’15” – największych ćwiczeniach NATO od czasu zakończenia zimnej wojny. Ich scenariusz zakładał konflikt dwóch fikcyjnych państw afrykańskich o złoża wody. Siły, w których skład wchodzili Polacy, miały przywrócić w regionie pokój. „Pierwsza faza operacji była prowadzona w przestrzeni wirtualnej. Druga odbywała się już na poligonach”, wspomina mjr Jarosław Wojciechowski, zastępca dowódcy batalionu.
Żołnierze z Brodnicy wykonywali zadania zarówno w Hiszpanii, jak i w Portugalii. Współpracowali z różnymi rodzajami wojsk, które reprezentowały kilkanaście państw. „Wykrywaliśmy skażenia, prowadziliśmy operacje specjalne. Odkażaliśmy drogi, samoloty, śmigłowce, a nawet okręty”, opowiada mjr Wojciechowski. „Dla nas był to niezwykle cenny sprawdzian, ponieważ musieliśmy przestawić myślenie z taktycznego na operacyjne. Skupialiśmy się na naszych zadaniach, ale mieliśmy przed oczami również polityczne i społeczne skutki, które z nich wynikają”. Certyfikacja wypadła znakomicie.
I trudno się dziwić. Brodnicki pułk od lat stanowi jedną z wizytówek polskiej armii. W 2003 roku chemicy wzięli udział w drugiej wojnie w Iraku. „Wówczas wiele mówiło się o tym, że Saddam Husajn może użyć przeciwko wojskom koalicji broni masowego rażenia. Zostaliśmy więc przerzuceni do Jordanii, a potem Iraku. Momentami było naprawdę gorąco, na szczęście armia Husajna szybko poszła w rozsypkę”, wspomina ppłk Marek Kurkowicz, który wówczas w Brodnicy był szefem sztabu.
Siedem lat później żołnierze 4 Pułku wzięli udział w dwóch zmianach Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. Do tej listy należy dopisać służbę w Siłach Odpowiedzi NATO (SON), osłanianie szczytu sojuszu północnoatlantyckiego, igrzysk olimpijskich w Atenach, pracę nad zabezpieczeniem mistrzostw Europy w piłce nożnej, których gospodarzami były Polska i Ukraina.
Od stycznia 2016 roku brodniccy chemicy znów pełnią służbę w SON. Raz po raz biorą udział w treningach przygotowujących do sytuacji awaryjnych. Jeden z nich był prowadzony właśnie w obozowisku, które miałem okazję oglądać. „Scenariusz »Trident Juncture« został napisany w taki sposób, że sytuacja w nim naszkicowana może mieć ciąg dalszy”, tłumaczy mjr Wojciechowski.
W Siłach Odpowiedzi NATO chemicy pozostaną do końca roku. W każdej chwili mogą być wysłani w dowolną część świata, wszędzie tam, gdzie dojdzie do kryzysu, wybuchnie wojna, a NATO zdecyduje się interweniować. „Nie działamy na pierwszej linii. Z reguły pozostajemy w cieniu. Ale stanowimy niezwykle ważne ogniwo każdej armii”, podsumowuje ppłk Kurkowicz.
4 Brodnicki Pułk Chemiczny Początki brodnickiego pułku sięgają 1956 roku. Wówczas to decyzją resortu obrony została utworzona 51 Kompania Rozpoznania Chemicznego i Odkażania Uzbrojenia. Stacjonowała w Grupie koło Grudziądza. Rok później rozrosła się do batalionu, który został przeniesiony do Torunia. W skład nowej jednostki wchodziła jedna kompania rozpoznania skażeń i dwie zajmujące się odkażaniem uzbrojenia. Kolejny etap rozpoczął się w 1961 roku. Jednostkę przekształcono wówczas w Batalion Zabiegów Specjalnych i Rozpoznania Skażeń. Dwa lata później trafił on do Brodnicy. W 1995 roku batalion został Pułkiem Obrony Przeciwchemicznej, w 2001 roku zaś zmienił nazwę na 4 Pułk Chemiczny. 20 maja 1995 roku chemicy otrzymali sztandar ufundowany przez mieszkańców, patrona, którym został przedwojenny prezydent Polski Ignacy Mościcki, z wykształcenia… profesor chemii, a także tzw. miano wyróżniające. Odtąd w nazwie figuruje przymiotnik „Brodnicki”, który jeszcze mocniej wiąże jednostkę z miejscem stacjonowania. W 1995 roku data pułkowego święta została wyznaczona właśnie na 20 maja. Tego dnia świętował 67 Pułk Piechoty, który przed wojną był związany z Brodnicą. Żołnierze 4 Pułku wielokrotnie zapisali się w historii polskiej armii. W 2003 roku wzięli udział w drugiej wojnie w Iraku, osiem lat później dwie sekcje obrony przeciwchemicznej pojechały na misję do Afganistanu. Pułk dwa razy wydzielał też batalion do Sił Odpowiedzi NATO. Pierwszy dyżur żołnierze pełnili w 2009 roku, drugi rozpoczął się 1 stycznia i potrwa do końca grudnia 2016 roku. Od 2012 roku brodnickim pułkiem dowodzi płk Andrzej Żmuda. Podlega mu też 6 Batalion Chemiczny Sił Powietrznych w Śremie. |
Instalacje do odkażania ludzi, sprzętu czy dróg, wozy bojowe z przyrządami do wykrywania skażeń chemicznych i promieniowania, urządzenia do stawiania zasłon dymnych Oto podstawowe wyposażenie, z którego korzystają żołnierze 4 Brodnickiego Pułku Chemicznego. Służący tam chemicy mają do dyspozycji np. instalacje IRS-2C (M) zamontowane na ciężarówkach Star 266. Podstawowa część zestawu to cysterna o pojemności 3650 m3, w której można przygotowywać specjalistyczne roztwory, ale którą można też napełnić zwykłą wodą. Pojazd porusza się, zraszając teren odpowiednio dobranymi substancjami. Szerokość odkażanego pasa wynosi 5 m, wydajność zaś instalacji została obliczona na 90 dm3/min. IRS-2C (M) służy do dezaktywacji, dezynfekcji oraz odkażania sprzętu bojowego i transportowego, utwardzonych nawierzchni, np. dróg czy placów, a także budynków i mostów. Załoga pojazdu składa się z dwóch osób: kierowcy oraz dowódcy. Wóz rozpoznania skażeń chemicznych i promieniotwórczych BRDM-2RS został zaprojektowany w ZSRR. To maszyna wyposażona w 140-konny silnik, pancerz chroniący przed odłamkami (w razie potrzeby również szyby pojazdu można nakryć metalowymi płytami), karabin maszynowy PKT kalibru 7,62 mm, przede wszystkim zaś specjalistyczne oprzyrządowanie. BRDM potrafi pływać, ma też odporne na przebicie opony. Jest wykorzystywany m.in. do pomiaru mocy promieniowania, wykrywania środków trujących, określania parametrów eksplozji jądrowych czy pobierania próbek. Swoje zadania może wykonywać zarówno stacjonarnie, jak i w marszu. Jego załoga składa się z trzech osób. Generator dymu GD-2 zamontowany na starze służy do stawiania zasłon maskujących własne wojska. Może on pracować zarówno wówczas, gdy ciężarówka stoi, jak i w czasie ruchu. Pojemność zbiornika z substancjami, które służą do wytwarzania dymu, wynosi 2400 dm3. Instalacja może działać bez uzupełniania zapasów przez trzy godziny i w tym czasie postawić zasłonę długą na 150 m i szeroką na 1500 m. Generator obsługują dwaj żołnierze. |
Trzy pytania do ppłk. Marka Kurkowicza Co wyróżnia 4 Brodnicki Pułk Chemiczny spośród innych jednostek polskiej armii? Rzadko spotykana specjalizacja. W całej armii jest około 1800 żołnierzy chemików. Nie zostaliśmy przeznaczeni do walki na pierwszej linii, ale stanowimy niezwykle ważne ogniwo w działaniach armii. Wkraczamy, kiedy dochodzi do ataku bronią chemiczną bądź nuklearną. Na tym jednak nie koniec. Wykonujemy również zadania na rzecz administracji publicznej, wspólnie z saperami czy strażą pożarną. W ostatnich latach tak było choćby w starych fortach na warszawskim Bemowie, w Bornem Sulinowie czy w Świętoszowie, gdzie neutralizowaliśmy starą amunicję. Mnóstwo pracy mieliśmy też w 1997 roku, podczas powodzi stulecia. Na Dolnym Śląsku oczyszczaliśmy tereny, przez które przeszła woda, odkażaliśmy domy, drogi, ocalały sprzęt.
Jakim przygotowaniem i predyspozycjami muszą się wykazać żołnierze pułku? Oczywiście chemik, jak każdy żołnierz, musi być zdrowy i sprawny. Ważne też, by wykazywał się samodzielnością i operatywnością. Dotyczy to zwłaszcza podoficerów i oficerów. U nas raczej nie będą działać w dużej grupie. Największy pododdział, który kierujemy do poszczególnych zadań, to kompania, a sytuacja często wymaga od jej dowódcy podjęcia już na miejscu działań niestandardowych. Nie wszystko można opisać w regulaminach i rozkazach. Jeśli chodzi o oficerów, trafiają do nas przede wszystkim absolwenci Wojskowej Akademii Technicznej, czasem też, choć zdecydowanie rzadziej, Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych, którzy studiowali na kierunku związanym z bronią masowego rażenia. W ogóle żołnierzy z wykształceniem chemicznym jest w Polsce niewielu. W tym roku np. WAT ukończy bodaj siedmiu. A nasze potrzeby są dużo większe…
Czy trafiają do was żołnierze z innych rodzajów wojsk lub innych specjalizacji, którzy chcą służyć właśnie w pododdziałach chemicznych? Z innych rodzajów wojsk czasami przychodzą podoficerowie oraz żołnierze niżsi stopniem, tym bardziej że nie wszystkie nasze pododdziały zajmują się obroną przeciwchemiczną. Mamy np. swoich logistyków. A służba logistyka w wojskach przeciwlotniczych i u chemików właściwie niczym się nie różni. Mamy też dwóch żołnierzy innych specjalizacji. Takich przypadków było więcej, kiedy zlikwidowano brygadę artylerii w Toruniu. Napłynęło do nas wówczas sporo nowych osób, które zdążyły już jednak przejść na emeryturę lub do innych jednostek. Zmiana specjalizacji jest oczywiście możliwa, ale dla żołnierza, który się na to decyduje, to ogromne wyzwanie. Ppłk Marek Kurkowicz jest zastępcą dowódcy 4 Pułku Chemicznego w Brodnicy. |
autor zdjęć: Arch. 4 Pułku Chemicznego