Zwycięstwo wydawało się być na wyciągnięcie ręki. Jednak z powodu błędów brytyjskich dowódców zamiast sukcesu i zakończenia wojny już jesienią 1944 roku alianci musieli pogodzić się z gorzkim smakiem porażki operacji „Market-Garden”. Jej częścią była m.in. krwawa bitwa pod Arnhem, w której wzięła udział 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa.
Lądowanie brytyjskich spadochroniarzy w okolicach Arnhem we wrześniu 1944 roku.
Kiedy 21 Grupa Armii stanęła na przełomie sierpnia i września 1944 roku na linii Moza–Skalda, a więc na przedpolach granicy belgijsko-holenderskiej, marszałek Bernard Law Montgomery uznał, że jest o krok od wkroczenia do Niemiec i zakończenia wojny jeszcze tej jesieni. Wystarczyło tylko opanować kilka mostów i wjechać czołgami w samo serce III Rzeszy, i dalej – do Berlina. Korzyść byłaby z tego podwójna – prócz zwycięstwa nad Niemcami oczywiście – alianci wkroczyliby do stolicy Niemiec przed Sowietami, a brytyjski marszałek przebiłby w wojennej chwale swego największego rywala – gen. George’a Pattona, dowódcę amerykańskiej 3 Armii, która swymi czołgami szła przez Francję jak burza.
Na tym założeniu zasadzał się niezwykle śmiały i nieprzemyślany niestety plan operacji „Market-Garden”. Pierwsze i decydujące uderzenie miało nastąpić na głębokości 127 km, w terenie z niewielką liczbą dróg, poprzecinanym kanałami, przez który płynęły cztery wielkie rzeki: Maas (Moza), Waal i Lek, i wreszcie Ren. Manewr ten polecono wykonać jednostkom pancerno-motorowym i powietrznodesantowym – stąd operacji nadano kryptonim „Market-Garden”. Natarcie lądowe miały prowadzić jednostki pancerne brytyjskiej 2 Armii, natomiast 1 Armii Powietrznodesantowej przypadło kluczowe zadanie opanowania przepraw wodnych na drodze korpusów pancernych – w sumie siedmiu mostów! W skład 1 Armii Powietrznodesantowej wchodziły amerykańskie 101 Dywizja Powietrznodesantowa gen. Maxwella Taylora i 82 Dywizja Powietrznodesantowa gen. Jamesa Gavina oraz brytyjska 1 Dywizja Powietrznodesantowa gen. Roberta „Roya” Elliotta Urquharta wraz z polską 1 Samodzielną Brygadą Spadochronową gen. Stanisława Sosabowskiego.
Szarża na rowerze
Czerwonym Diabłom – jak nazywano spadochroniarzy brytyjskich od koloru ich beretów oraz ich polskim towarzyszom broni przypadło kluczowe zadanie w całej operacji – opanowanie trzech mostów w Arnhem i zorganizowanie przyczółka mostowego na północnym brzegu Dolnego Renu, którym czołgi 2 Armii miały ruszyć prosto do Zagłębia Ruhry i dalej – do Berlina. Bardzo szybko, bo już po pierwszym dniu operacji 19 września (D-Day) okazało się, że plan Montgomery’ego nie tylko był zbyt śmiały, ale i pełen kardynalnych błędów. Wśród głównych najczęściej wymienia się zaplanowanie desantów w dzień i wyznaczenie zrzutowisk zbyt daleko od głównych celów natarcia, rozciągnięcie całej operacji na kilka dni i niebranie pod uwagę zmian pogody, co dla operacji powietrznej jest niezwykle istotne. Natomiast w części lądowej zbagatelizowano fakt, że jedyna droga, którą czołgi XXX Korpusu – czołowej jednostki brytyjskiej 2 Armii – mogłyby dotrzeć na czas do spadochroniarzy jest nie tylko wąska i słabo przepustowa, ale i broniona przez Niemców. Powyższe świadczy, że zbagatelizowano siły nieprzyjaciela w tym rejonie, a przede wszystkim nie ostrzeżono dowództwa 1 Dywizji Powietrznodesantowej, że pod Arnhem stoją dwie dywizje pancerne Waffen-SS, które skierowano tu na odpoczynek po walkach w Normandii!
Żołnierze 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej w czasie szkolenia w Szkocji.
Większość polskiej brygady – nie licząc oddziału łącznikowego i dywizjonu artylerii przeciwpancernej, które walczyły od pierwszych dni operacji w Holandii – włączyła się do boju o mosty pod Arnhem w czwartym dniu bitwy („D + 4”) – 21 września 1944 roku. Według pierwotnego planu miało to nastąpić wcześniej, bo już w drugim dniu bitwy („D + 2”), ale z powodu mgły, która spowiła angielskie lotniska, start transportowców z polskimi żołnierzami był dwa razy odwoływany. W wyniku niepowodzeń brytyjskich spadochroniarzy pod Arnhem wytyczono także nowe lądowisko dla polskiej brygady. Początkowo Polacy mieli skakać około dwóch kilometrów na południe od Arnhem, po drugiej stronie rzeki. Jednak 21 września Niemcy zlikwidowali aliancki przyczółek mostowy pod Arnhem i Brytyjczycy trzymali się jedynie w południowo-zachodniej części Oosterbeek–Heveadorp. W tej sytuacji Polacy mieli skakać około sześciu kilometrów na zachód od poprzedniego lądowiska w rejonie miasteczka Driel.
W czwartek 21 września pogoda na angielskich lotniskach wreszcie się poprawiła i między 14.00 a 14.30 wystartowały samoloty z polską brygadą spadochronową. W rejon zrzutu dotarły 72 samoloty (ze 114), które desantowały 991 żołnierzy (zamiast 1549). Czterdzieści jeden „Dakot” zawróciło do bazy z powodu gęstych chmur na trasie lotu, jeden uszkodzony samolot zrzucił spadochroniarzy w Belgii. W związku z tym brak było całego 1 batalionu, dużej części 3 batalionu, kompanii saperów i części sztabu brygady. Tych, którzy wyskoczyli nad lądowiskiem pod Driel przywitał gęsty ogień niemieckich moździerzy i ciężkich karabinów maszynowych. Mimo tego Polacy opanowali wyznaczone lądowisko (ze stratami: pięciu zabitych i 25 rannych) i brygada pod ciągłym ogniem wroga zebrała się wokół swojego dowódcy nieopodal Driel.
Po zakończeniu desantu Polacy ruszyli niezwłocznie do brzegu Renu. Nad rzeką okazało się, że nie ma promu ani innych środków przeprawowych, natomiast drugi brzeg jest obsadzony przez wroga. O godzinie 22.30 przybył do dowództwa brygady jeden z oficerów łącznikowych przy brytyjskiej 1 Dywizji Powietrznodesantowej, kpt. dypl. Ludwig Zwolański, który przepłynął rzekę wpław. Kapitan powiadomił gen. Sosabowskiego o trudnej sytuacji dywizji i przekazał rozkazy jej dowódcy gen. Urquharta: „Brytyjczycy oczyszczą część brzegu, brygada ma się przeprawić, tratwy zostaną jej dostarczone”. Po przekazaniu rozkazu kapitan Zwolański popłynął z powrotem na północny brzeg – za ten wyczyn otrzymał Virtuti Militari V klasy.
O świcie Niemcy rozpoczęli serię natarć na polskie pozycje, które trwały cały dzień. Przed dziewiątą do Driel dotarł patrol rozpoznawczy XXX Korpusu liczący trzy samochody pancerne. Zwiadowcy nie mieli już drogi odwrotu i podporządkowali się dowództwu polskiego generała, który dzięki radiostacji w pancerce dowódcy plutonu mógł nawiązać łączność ze sztabem korpusu. To dzięki temu plutonowi zrodziła się głośna anegdota związana z gen. Sosabowskim. Przy którymś z kolejnych niemieckich natarć, gen. Sosabowski poprosił dowódcę patrolu pancernego, aby wsparł spadochroniarzy w walce z niemieckimi czołgami. Ten początkowo odmówił, twierdząc, że jego samochody przeznaczone są do zwiadu, a nie walki… W końcu ustąpił i poprosił, by ktoś podprowadził jeden z jego wozów i wskazał mu cel do ostrzału. Tym kimś został sam gen. Sosabowski, który wsiadł na damski rower, wydał komendę „Follow me!” i popedałował w miejsce, gdzie spodziewano się ataku niemieckich czołgów. Epizod ten – między innymi za sprawą korespondentów wojennych – obrósł legendą, że polski generał na rowerze szarżował na niemieckie pozycje. Inna wersja głosiła wręcz, że na damce prowadził do ataku czołgi XXX Korpusu!
Krwawe brzegi Renu
Około 14.00 zameldował się u gen. Sosabowskiego szef sztabu 1 Dywizji Powietrznodesantowej ppłk Charles B. Mackenzie, prosząc koniecznie o pomoc najbliższej nocy. Polski dowódca obiecał mu, że zrobi wszystko, co będzie mógł. Gen. Sosabowski zdecydował się wysłać na drugi brzeg 8 kompanię oraz część 3 batalionu. Żołnierze mieli przeprawić się na sześciu małych łodziach gumowych, które przezornie zabrali ze sobą do samolotów. Forsowanie rzeki rozpoczęto o godzinie 23.00.
Do godziny 3.00 w sobotę 23 września („D + 6”) kompania saperów przeprawiła na drugi brzeg 52 żołnierzy 8 kompanii. Części 3 batalionu nie zdołano już przeprawić, gdyż Niemcy podziurawili kulami wszystkie łodzie. Ósma kompania weszła do walki na kierunku Oosterbeek–Heveadorp osłaniając brzegi rzeki. Tymczasem Niemcy od rana położyli silny ogień na Driel. Trafiony został między innymi punkt opatrunkowy brygady, w którym zginęło wielu rannych i sanitariuszy. W tym dniu do brygady dołączyła ta część rzutu spadochronowego, którą dwa dni wcześniej zawrócono z trasy przelotu z powodu gęstego zachmurzenia. Około godziny 23.00 Polacy ponownie udali się na miejsce przeprawy, gdzie tym razem miały na nich czekać środki przeprawowe wypożyczone z brytyjskiej 43 Dywizji Piechoty.
Gen. Stanisław Sosabowski (z lewej) z gen. Frederickiem Browningiem, dowódcą 1 Korpusu Powietrznego.
Do godziny 2.00 w niedzielę 24 września („D + 7”) Brytyjczycy dostarczyli na brzeg 16 łodzi FB-3 (mieściły czterech wioślarzy plus 12 przeprawianych żołnierzy). O 2.45 rozpoczęła się przeprawa pod ogniem moździerzy, artylerii i broni maszynowej, oświetlona flarami i pożarami. Przeprawiający się spadochroniarze otrzymali wsparcie własnych moździerzy i artylerii 43. Dywizji Piechoty. Około 5.00 rano przeprawę przerwano. Drugi brzeg osiągnęło 153 żołnierzy 3 batalionu, dyonu przeciwpancernego i sztabu. Polacy od razu weszli do walki w rejonie Oosterbeek, ponosząc znaczne straty.
Intryga dżentelmenów
W godzinach przedpołudniowych w Driel zapanował spokój, ale później nieprzyjaciel wznowił ostrzał artyleryjski ze wzmożoną siłą. O godzinie 10.00 przyjechał do Driel gen. Brian Horrocks. Po inspekcji polskich pozycji, dowódca XXX Korpusu zaprosił gen. Sosabowskiego na odprawę do Valburga, gdzie znajdował się sztab dowódcy 43 Dywizji Piechoty, gen. Ivora Thomasa.
Oficerowie brytyjscy zdali sobie sprawę z błędów, jakie popełnili w czasie planowania oraz w trakcie operacji „Market-Garden”, ale odpowiedzialnością za niepowodzenia postanowili obciążyć gen. Sosabowskiego, który wiele razy wskazywał na trudności, jakie mogą wystąpić w toku tak skomplikowanych działań strategicznych. Gen. Sosabowski i jego adiutant oraz tłumacz mjr Jerzy Dyrda byli ostatnimi oficerami, którzy przybyli na odprawę. Po zajęciu przez Polaków wyznaczonych miejsc, gen. Thomas pobieżnie zrelacjonował sytuację i wydał nowe rozkazy. Polska brygada podporządkowana została dowódcy 130 Brygady z 43 Dywizji Piechoty – brygadierowi Waltonowi i otrzymała wraz z 4 batalionem „Dorset” ze 130 Brygady zadanie ponownej przeprawy w tym samym miejscu, które od kilku dni było pod ogniem zaporowym Niemców. Podporządkowanie polskiej brygady dowódcy 130 Brygady było jawną prowokacją, gdyż bryg. Walton, oficer młodszy stopniem i stażem, ustępował polskiemu generałowi również doświadczeniem bojowym.
Po przemówieniu gen. Thomasa głos zabrał gen. Sosabowski. Szczegółowo przedstawił tragiczną sytuację 1 Dywizji Powietrznodesantowej i zaznaczył, że w rejonie przystani promowej w Heveadorp nie może być mowy o przeprawie, tylko o forsowaniu rzeki pod ciągłym ogniem nieprzyjaciela. Następnie poinformował Brytyjczyków o rozpoznaniu przez polskie patrole rejonu Heteren–Renkun, leżącego zaledwie kilka kilometrów od przystani promowej i prawie zupełnie wolnego od wojsk niemieckich! W ocenie generała, zorganizowanie w tym miejscu przeprawy całej dywizji i pozostałych oddziałów pozwoliłoby stworzyć silny przyczółek na północnym brzegu rzeki, uwolnić okrążone oddziały i zdobyć Arnhem, a tym samym uratować całą operację „Market-Garden”! Jak podkreślił w swoich wspomnieniach mjr Dyrda, gen. Thomas całkowicie zignorował propozycję polskiego dowódcy i tonem wykluczającym dalszą dyskusję oświadczył, że zgodnie z wydanymi rozkazami przeprawy zostaną wykonane o 22.00 i w miejscach przez niego wyznaczonych.
Tej impertynencji gen. Sosabowski nie mógł już znieść. Wstał z krzesła i zaczął w bezpośrednich słowach replikować. Im bardziej był zdenerwowany, tym płynniej mówił po angielsku. Gdy ponownie chciał podkreślić oficerom XXX Korpusu sensowność swojego planu, gen. Thomas próbował przerwać jego przemówienie. To nietaktowne zachowanie znacznie młodszego od niego generała już zupełnie wytrąciło go z równowagi. Polski generał z gniewem w głosie wytknął Brytyjczykom, że zapominają, iż nad Renem giną niepotrzebnie już od ośmiu dni nie tylko polscy spadochroniarze, ale również „najlepsi synowie Anglii” – żołnierze ochotnicy 1 Dywizji Powietrznodesantowej! W tym momencie na pomoc Thomasowi przyszedł gen. Horrocks. Przerwał dyskusję obu dowódców i oświadczył, że odprawa została zakończona, a rozkazy gen. Thomasa mają zostać wykonane. Zwracając się do gen. Sosabowskiego, zagroził mu, że jeśli nie chce wykonywać otrzymanych rozkazów, to znajdzie się na jego miejsce inny dowódca, który będzie je wykonywał bez dyskusji…
Ostatni akord
Ustalono ostatecznie, że przeprawa będzie prowadzona na dwóch liniach przeprawowych: pierwszą miał płynąć 4 batalion „Dorset” i polski 1 batalion spadochronowy oraz reszta 3 batalionu; drugą 2 batalion i sztab brygady. O godzinie 21.00 oddziały wyruszyły na brzeg. Wskutek dostarczenia jedynie części obiecanych łodzi z 43 Dywizji Piechoty odwołano przeprawę 2 batalionu i sztabu brygady. Linię przeprawową uruchomiono o północy. W poniedziałek 25 września („D + 8”) do godziny 4.00 przeprawiło się 350 żołnierzy batalionu „Dorset”, ale z powodu silnego ognia przerwano dalszą przeprawę oddziałów. Rankiem przystąpiono do ewakuacji rannych z Driel. Po godzinie 10.00 Niemcy wznowili ostrzał artyleryjski miasteczka, który trwał nieprzerwanie do dnia następnego. W południe gen. Sosabowski został powiadomiony o zaplanowanej na najbliższą noc ewakuacji 1 Dywizji Powietrznodesantowej. Broniące się z Czerwonymi Diabłami oddziały polskie miały osłaniać ich odwrót. Pod osłoną huraganowego ognia XXX Korpusu, o godzinie 22.00 niedobitki 1 Dywizji Powietrznodesantowej oderwały się od wroga i rozpoczęły odwrót w stronę rzeki. Na południowy brzeg spadochroniarzy przewozili w nielicznych łodziach kanadyjscy saperzy. Wielu żołnierzy musiało przeprawiać się przez rzekę wpław.
O godzinie 3.00, 26 września („D + 9”) rozpoczęto ewakuację polskich żołnierzy. W tym momencie bitwa praktycznie zmieniła się w rzeź. Niemcy coraz gwałtowniej atakowali niedobitki brytyjskie i polskie, zatapiając łodzie i strzelając do ludzi starających się przepłynąć rzekę wpław. Coraz mniej żywych wychodziło na południowy brzeg… Ewakuację zakończono o godzinie 5.30. Na aliancką stronę rzeki dotarło 20% żołnierzy brytyjskiej dywizji powietrznodesantowej, reszta zginęła lub dostała się do niewoli. 1 Dywizja Powietrznodesantowa praktycznie przestała istnieć.
Okazało się też, że wśród brytyjskich dowódców nie ma jednak zbyt wielu dżentelmenów, gdyż starali się odpowiedzialnością za klęskę obarczyć gen. Sosabowskiego – tego, który jako jedyny szukał i znalazł z niej wyjście. Niepokornemu generałowi odebrano dowództwo jego ukochanej brygady, ale oskarżenia o brak inicjatywy w walce czy wręcz sabotowanie rozkazów były szyte tak grubymi nićmi i tak kłóciły się z tym, co żołnierze (także brytyjscy) widzieli na polu bitwy, że dalszych ataków zaprzestano. Oskarżeń jednak nie odwołano! Jak wspominał gen. Sosabowski, w tym trudnym dla niego czasie miał też wiele dowodów wsparcia i sympatii nie tylko od swych podwładnych, ale i brytyjskich żołnierzy. Między innymi jeden z brygadierów przysłał mu na święta Bożego Narodzenia w 1944 roku kartkę, na której widniał damski rower z podpisem: „Follow me”. Dopiero wiele lat po wojnie potwierdzono, że rację miał polski bohater. 31 maja 2006 roku królowa Holandii Beatrix przyznała gen. Stanisławowi Sosabowskiemu pośmiertnie Order Brązowego Lwa, a chorągiew 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej udekorowano Wojskowym Orderem Wilhelma.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze