Zmasowany atak rosyjskich wojsk na Ukrainę jest mało prawdopodobny. Daleko bardziej realna jest operacja na mniejszą skalę, choćby zajęcie Charkowa czy cyberatak na ukraińską infrastrukturę krytyczną – uważa Dariusz Materniak, redaktor naczelny Portalu Polsko-Ukraińskiego polukr.net.
Fot. MON Ukrainy
Rosja zaatakuje Ukrainę?
Dariusz Materniak: Moim zdaniem zmasowany atak jest bardzo mało prawdopodobny.
Dlaczego?
Wystarczy spojrzeć na siły, które Rosja gromadzi w Zachodnim Okręgu Wojskowym i na Białorusi. To jednostki pancerne, zmechanizowane, ale niekoniecznie wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt, jakim dysponuje rosyjska armia. Rosjanie nie przerzucają pod ukraińską granicę brygad w pełnym składzie. Taki potencjał z powodzeniem mógłby posłużyć do stworzenia kilkudziesięciu batalionowych grup taktycznych, ale niekoniecznie jest on wystarczający do prowadzenia działań ofensywnych o masowej skali na terytorium innego państwa. Daleko bardziej realna jest operacja na mniejszą skalę. Rosjanie mogliby na przykład próbować zająć Charków – duże miasto i ważny ośrodek przemysłowy, gdzie znajdują się na przykład zakłady zbrojeniowe im. Małyszewa, produkujące czołgi. W latach dwudziestych ubiegłego wieku Charków był stolicą sowieckiej Ukrainy. Zdobycie miasta Kreml mógłby wykorzystać propagandowo, jako symboliczny gest na drodze do odrodzenia dawnego imperium.
A inne scenariusze? Analitycy wymieniają desant morski, zajęcie Mariupola, by połączyć terytorium Federacji Rosyjskiej z okupowanym Krymem, uderzenie od strony Naddniestrza...
Przeprowadzenie desantu morskiego o tej porze roku na Morzu Azowskim jest ryzykowne. To czas niestabilnej pogody, sztormów i takie warunki utrzymują się tam zwykle do marca lub kwietnia. Lądowe uderzenie na Mariupol Rosjanie mogliby z kolei przypłacić sporymi stratami. Od czasu aneksji Krymu i wojny w Donbasie to jeden z najlepiej przygotowanych do obrony obszarów Ukrainy. Wydzielona operacja w rejonie Naddniestrza wydaje się mało realna z jeszcze innego powodu. Stacjonuje tam stosunkowo niewielu rosyjskich żołnierzy, których w dodatku można zaopatrywać wyłącznie z powietrza. Co więcej, taki szlak łatwo przerwać na przykład poprzez rozmieszczenie tam systemów obrony przeciwlotniczej.
Jednak Rosja może sięgnąć po jeszcze inne narzędzia, choćby cyberatak na ukraińską infrastrukturę krytyczną. Takie próby Rosjanie już podejmowali, i to z powodzeniem. W 2015 i 2016 roku udało im się na pewien czas pozbawić prądu część Ukrainy. Nie wykluczałbym też, że Rosjanie rzucą do walki dziesiątki grup dywersyjno-rozpoznawczych, które będą operować nawet daleko w głębi ukraińskiego terytorium. Trudno będzie przy tym udowodnić, że za takimi działaniami bezpośrednio stoi Kreml. Rosja od 2014 roku niezmiennie zaprzecza obecności swoich żołnierzy w Donbasie – a to dla Władimira Putina niewątpliwa korzyść.
Czy Ukraina gotowa jest na konfrontację z potężnym sąsiadem?
Na pewno bardziej niż jeszcze osiem lat temu, kiedy doszło do aneksji Krymu, a potem wojny w Donbasie. Od tego czasu ukraińska armia wykonała potężny jakościowy skok. Moim zdaniem o dobre 30 lat. Ukraińcy w szybkim tempie modernizują sprzęt pancerny i zmechanizowany, do tego pozyskują na Zachodzie znaczne ilości nowoczesnego uzbrojenia. Przykład pierwszy z brzegu: pociski przeciwokrętowe Neptun, opracowane przez ukraiński przemysł zbrojeniowy. Pierwszy wyposażony w nie dywizjon przechodzi właśnie testy, które mają zakończyć się w kwietniu tego roku. To ważne o tyle, że wraz z Krymem Ukraińcy utracili większość floty. Trudno im się bronić przed ewentualnym agresorem na morzu. Rozwijają za to środki, by odeprzeć, a przynajmniej opóźnić desant. Coraz wyższy poziom prezentują ukraińskie wojska specjalne – Siły Specjalnych Operacji, będące odrębnym rodzajem sił zbrojnych. Dwie jednostki przeszły niedawno certyfikację do działań w ramach NATO. Oznacza to, że poziomem wyszkolenia nie odstają od pododdziałów Sojuszu Północnoatlantyckiego. Od 1 stycznia 2022 w ukraińskiej armii formalnie działają Siły Obrony Terytorialnej, również będące faktycznie odrębnym rodzajem sił zbrojnych. W dużej części tworzą je żołnierze, którzy mają za sobą służbę w Donbasie. Są zaprawieni w bojach, znają taktykę, umieją obchodzić się z bronią. Co więcej, z powodzeniem mogą szkolić kolejnych ochotników.
Trudno jednak przypuszczać, że nawet rosnąca w siłę ukraińska armia byłaby w stanie przeciwstawić się Rosji. Jak mogłaby wyglądać obrona, gdyby jednak doszło do otwartej agresji na dużą skalę?
Trudno przypuszczać, że Ukraina toczyłaby z Rosją typową wojnę graniczną. Myślę, że Ukraińcy postawiliby raczej na ruchomą obronę. Lekkie mobilne oddziały mogłyby nękać kolumny nieprzyjaciela przy użyciu broni przeciwpancernej i przeciwlotniczej, a równocześnie jednostki zmechanizowane i powietrznodesantowe mogłyby podejmować lokalnie działania zaczepne i kontruderzenia. Taka taktyka sprawdziła się podczas konfliktu w Donbasie, kiedy we wrześniu 2014 roku Rosjanie zajęli Iłłowajsk, niszcząc przy tym ukraińskie siły, które znalazły się w okrążeniu. Wówczas to ukraińskie oddziały powietrznodesantowe, wykorzystując luki w rosyjskim ugrupowaniu, rozpoczęły działania zaczepne na południowym skrzydle rosyjskiego zgrupowania, wobec czego w pewnym momencie realna stała się groźba, że Rosjanie, gdyby kontynuowali działania, na pewien czas zostaliby odcięci od dostaw paliwa i amunicji. To wymusiłoby na nich zaangażowanie większych sił, tymczasem Kreml nie chciał przyznać, że w walkę zaangażował regularne oddziały. Efekt? Rosjanie zdecydowali się na wstrzymanie marszu i stabilizację linii frontu, która praktycznie nie zmieniła się od tego czasu.
Na jaką pomoc Zachodu mogą liczyć Ukraińcy? NATO wojsk tam nie wyśle...
Wysyła za to sprzęt, który w widocznym stopniu podnosi zdolności ukraińskiej armii. Wystarczy wspomnieć broń przeciwlotniczą i przeciwpancerną. Rakiety Javelin, Stinger, brytyjskie NLAW, ale też osobiste wyposażenie żołnierzy: noktowizję, termowizję, celowniki optyczne różnych typów. Tego zawsze w ukraińskiej armii brakowało. Ostatnio Czechy zadeklarowały dostawy amunicji artyleryjskiej o kalibrach używanych przez Siły Zbrojne Ukrainy: 122 i 152 mm, a z dzisiejszego oświadczenia premiera Mateusza Morawieckiego wynika, że również Polska ma dostarczyć Ukrainie amunicję, pociski przeciwlotnicze Grom, moździerze i drony. Jednocześnie zachodni przywódcy przez cały czas wysyłają sygnały, że w razie otwartego konfliktu dostawy zostałyby jeszcze zwiększone.
Ukraińscy żołnierze na ćwiczeniach Saber Junction 2018. Fot. MON Ukrainy
A przy tym cały czas publicznie mówią, że groźba takiego konfliktu jest jak najbardziej realna. Co ciekawe, sami Ukraińcy raczej starają się tonować nastroje. Skąd ten dysonans?
Faktycznie, to dość ciekawe. Paradoksalnie, przekaz ukraińskich elit czasami jest zbieżny z przekazem... rosyjskim. Kreml też przecież zapewnia, że nie przygotowuje się do agresji. Trudno powiedzieć z czego może wynikać tak odmienna interpretacja wydarzeń. Ukraińcy znają dobrze rosyjskie gry. Zapewne widzą, że gromadzone przy granicy wojska cały czas jeszcze znajdują się w punktach ześrodkowania i nie są gotowe do wyprowadzenia ataku z godziny na godzinę. Z kolei Amerykanie poprzez swoją retorykę mogą dążyć do dodatkowego zmobilizowania sojuszników z NATO i samych Ukraińców. Pytanie tylko, czy to potrzebne? Zachód – co należy podkreślić – na szczęście poważnie potraktował zagrożenie, w pomoc Ukrainie zaangażowało się wiele państw, postawa samych Ukraińców wobec Rosji także jest jednoznaczna. Może to być także element gry z Rosją, której celem jest ustanowienie nowego, bardziej stabilnego układu sił w sferze bezpieczeństwa w naszym regionie, na czym zależy także stronie amerykańskiej.
W co zatem gra Kreml? Po co w ogóle Putinowi „awantura” z Ukrainą?
Rosjanie powtarzają, że boją się wstąpienia Ukrainy do NATO i rozmieszczenia na jej terytorium rakiet, które mogłyby zagrozić Moskwie oraz innym ważnym ośrodkom. Wcześniej starali się wciągać Ukrainę w orbitę swoich wpływów za pomocą działań politycznych i gospodarczych. Wystarczy wspomnieć czasy rządów prezydenta Janukowycza. To się nie udało, więc sięgnęli po środki hybrydowe, w tym militarne. Po Krymie i Donbasie mamy kolejną odsłonę tej rozpisanej na wiele lat strategii.
Ale czy Putin ma jakiekolwiek szanse, by w tej konfrontacji cokolwiek ugrać? Licytuje bardzo wysoko.
Stara technika znana jeszcze z czasów sowieckich: postawimy żądania trudne do spełnienia, a potem w ramach ustępstw i rzekomych gestów dobrej woli zejdziemy na niższy, ale i tak akceptowalny dla nas poziom. Putin liczy, że Zachód się ugnie.
Tyle że się nie ugina.
Z jednej strony oczywiście tak jest. Pod względem militarnego potencjału NATO góruje nad Rosją i jego przywódcy są tego świadomi. W zanadrzu Zachód ma jeszcze gospodarcze sankcje, które dla Kremla mogłyby się okazać szalenie dotkliwe – zwłaszcza dla rosyjskiej elity politycznej. Proszę jednak zauważyć, że Putin już i tak sporo ugrał. Przede wszystkim zachodni liderzy siedli z Rosją do stołu rozmów dyplomatycznych: Rada Rosja–NATO obradowała po raz pierwszy od ponad dwóch lat. Jeszcze pod koniec grudnia prezydent Joe Biden dał do zrozumienia, że projekt Nord Stream 2 będzie kontynuowany. Oczywiście później w amerykańskiej administracji pojawiły się inne głosy, ale w trybie warunkowym: „zablokujemy uruchomienie gazociągu, jeśli zaatakujecie”. Jeśli do ataku ostatecznie nie dojdzie, rosyjska propaganda nie będzie miała problemu, by ubrać to w odpowiedni przekaz. Już teraz Rosjanie słyszą w swojej telewizji, że NATO przestraszyło się Rosji, zaczęło się z nią liczyć i przystąpiło do rozmów.
A co z Ukrainą?
Rosjanie będą robić wszystko, by ją destabilizować. W 2023 roku na Ukrainie odbędą się wybory parlamentarne, rok później prezydenckie. Kreml na pewno zawalczy o to, by wynieść do władzy polityków albo mu przychylnych, albo przynajmniej skłonnych do ustępstw. Bo choć wobec zagrożenia wojną, wewnętrzne spory nieco przygasły, bardzo łatwo mogą pojawić się z nową siłą – i zapewne tak właśnie będzie, jak tylko zagrożenie przestanie być tak mocno obecne.
Co może zrobić Zachód?
Na pewno musi wystrzegać się zbyt głębokiego ingerowania w wewnętrzne sprawy Ukrainy i pozwolić, aby o jej przyszłości w ramach demokratycznych mechanizmów zdecydowali sami obywatele, choć oczywiście konieczne są pewne mechanizmy nacisku na kontynuowanie reform, zwłaszcza tych, które dotyczą reformy systemu wymiaru sprawiedliwości czy walki z korupcją. Z drugiej strony nadal powinien utrzymywać z Kijowem bliskie kontakty, stwarzać mu nowe możliwości, także jeśli chodzi o pomoc finansową i współpracę gospodarczą. A jednocześnie pamiętać, że Rosja Putina nie zrezygnuje z budowy ZSRS-bis.
autor zdjęć: MON Ukrainy, arch. prywatne Dariusza Materniaka
komentarze