Posługa księdza? W porządku. Ale poza tym zostaje jeszcze mnóstwo czasu – mówi ks. kmdr por. Radosław Michnowski, swego czasu kapelan na ORP „Czernicki”. Dlatego na misji pełnił obowiązki pomocnika oficera wachtowego, radarzysty i był w drużynie medycznej. – Radek stał się członkiem załogi. Niezastąpionym – wspominają marynarze.
Na okręt wszedł z przewieszonym przez ramię plecakiem, na którym widniała naszywka „Padre”. Przywitał się, rozejrzał i niemal od razu „kupił sobie” tych, którzy wcześniej nie mieli okazji, by go poznać. „Radka polecił mi były dowódca zespołu: Bierz Padrego, bo on jest w stanie dużo załatwić. Do ciebie marynarz nie przyjdzie z osobistą sprawą, bo będzie się bał. A do niego tak”, opowiada kmdr por. Piotr Sikora, w 2013 roku dowódca pierwszego ze stałych zespołów sił obrony przeciwminowej NATO. Wkrótce marynarze z okrętu dowodzenia ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki” mieli się przekonać, że na pokładzie w jednej osobie mają kapelana, psychologa i kolegę, który ramię w ramię z nimi pełni służbę przy radarze i pomaga im rozładowywać prowiant na następne tygodnie rejsu.
Trzy mundury
„W naszej rodzinie ludzi zawsze jakoś do morza ciągnęło”, wspomina ks. kmdr por. Michnowski. Jego droga na pokład okrętu była jednak nietypowa. Zaczęła się od studiów w Wojskowej Akademii Technicznej i wizyty, którą świeżo upieczonym podchorążym złożył nowy kapelan, ks. ppłk Stefan Zdasienia. „Pożartował, pośmiał się i poszedł, a ja zacząłem „móżdżyć”, wspomina ks. Michnowski. Tydzień później już wiedział, że chce zostać księdzem. Pożegnał się z WAT-em, rozpoczął sześcioletnie studia w warszawskim seminarium w grupie kleryków, którzy mieli być kapelanami wojskowymi, a potem spokojnie czekał na przydział. Był przekonany, że trafi do marynarki wojennej – o swoich chęciach powiedział biskupowi, a ten skrzętnie odnotował to w dokumentach. Wkrótce okazało się jednak, że plany trzeba zweryfikować. „Trafiłem do 3 Brygady Zmechanizowanej w Lublinie, a potem kolejno do 6 Brygady Powietrznodesantowej w Krakowie i 3 Warszawskiej Brygady Obrony Powietrznej”, wylicza ks. kmdr por. Michnowski. „Dostałem mundur zielony, potem stalowy, na ten granatowy musiałem czekać do 2006 roku”, dodaje. Wówczas został kapelanem Akademii Marynarki Wojennej.
Na dzień dobry na uczelnianej stronie internetowej podał numer swojej komórki. Był to sygnał dla studentów: „jeśli macie problem, chcecie porozmawiać, możecie mnie łapać o każdego porze dnia i nocy”. „Ciepły, otwarty człowiek, który jak nikt inny potrafił skracać dystans”, wspominają studenci. Kapelan od samego początku przełamywał schematy. W czasie Bożego Ciała jeden z ołtarzy, przy których zatrzymuje się procesja, urządził na okręcie podwodnym, stojącym na dziedzińcu uczelni. Zorganizował ekstremalną drogę krzyżową. Wspólnie z podchorążymi brał też udział w marszach kondycyjnych. „Przez pięć godzin maszerowaliśmy przez lasy w pełnym oporządzeniu. Radka nie trzeba było zachęcać. Sam o te marsze dopytywał, a na miejscu pojawiał się pierwszy, z najcięższym plecakiem. Żartował, że to taka jego pokuta”, tłumaczy kmdr por. Dariusz Golonka, dowódca batalionu szkolnego. Ksiądz chciał doświadczać tego samego, czego doświadczają ludzie, do których na co dzień się zwraca. „To kwestia wiarygodności”, podkreśla. Wkrótce dowody tej wiarygodności miał dać na pokładzie okrętu.
O radarze i parzeniu kawy
„Potrzebuję kapelanów na dwie półroczne misje. Co ty na to?”. Propozycja padła w 2010 roku. Złożył ją ówczesny dziekan marynarki wojennej ks. kmdr Bogusław Wrona. Na pokładzie „Czernickiego” „Padre” udawał się w swoją pierwszą misję. Kierowane przez polski sztab okręty strzegły bezpieczeństwa żeglugi na północy Europy. Dni spędzonych na morzu kapelan uzbierał sporo. Uczestniczył w rejsach z podchorążymi na pokładzie ORP „Wodnik”, na jednym z jachtów brał udział w regatach The Tall Ship Races, w 2013 roku przyszła kolejna misja Stałego Zespołu Sił Obrony Przeciwminowej NATO.
Podczas rejsów marynarzom trudno sobie poradzić z monotonią. Jeszcze trudniej z nieobecnością bliskich. Marynarze przychodzili do niego – czasem do spowiedzi, czasem zwyczajnie pogadać. Opowiadali, że żona została sama z dziećmi i już nie daje sobie rady, że jak człowiek pomyśli o domu, to jednak coś w gardle ściska. Kapelana ciepło wspominają nie tylko sami marynarze. „Kiedy natowski zespół zawinął do Rygi, na zaproszenie ambasady odwiedziliśmy okręt. W jednej z kabin została odprawiona msza św. i muszę powiedzieć, że było to niezwykłe doświadczenie”, wspomina Iwona Rowlette, Polka mieszkająca wówczas na Łotwie. „Ksiądz mówił krótko, ale konkretnie. Potem włączył muzykę: 'Ciszę' Bednarka i 'Jedyne, co mam' Czerwonego Tulipana. Na chwilę oderwaliśmy się od codzienności, dotknęliśmy czegoś, co wykracza poza nią. Myślę, że poczuli to nawet niewierzący. Taki ksiądz każdego może przybliżyć do Boga”. Ale „Padre” chciał pójść dalej. „Posługa księdza? W porządku. Ale poza tym zostaje jeszcze mnóstwo czasu”, podkreśla ks. Michnowski. Na „Czernickim”, podczas pierwszej misji, został pomocnikiem oficera wachtowego. Siedział na mostku i wykonywał najprostsze prace. „Parzenie kawy nie było dla mnie żadną ujmą”, zastrzega. W drugiej połowie misji przeszkolił się i rozpoczął służbę radarzysty. „Śledziłem wskazania radaru, meldowałem o ruchach jednostek. Podczas kolejnej misji na ORP „Czernicki” od razu zostałem wyznaczony na SB I/V [stanowisko bojowe I/V] – może dlatego, że byłem w składzie załogi, a nie w sztabie, jak poprzednio”, tłumaczy. Poza tym wszedł w skład drużyny medycznej. Brał udział w ćwiczeniach, wykonywał zadania związane z ewakuacją ludzi, przygotowaniem do transportu medycznego, opatrywaniem rannych. Wtedy marynarze zaczęli o nim mówić po prostu „Padre”. „Radek stał się członkiem załogi. Niezastąpionym”, podkreśla kmdr ppor. Grzegorz Marszałek, zastępca dowódcy ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki” w czasie drugiej misji zespołów sił obrony przeciwminowej NATO.
Ks. kmdr por. Michnowski na morzu spędził w sumie dwa i pół roku. Sześciu miesięcy zabrakło, by zyskał prawo do noszenia na mundurze brązowych skrzydełek. Takiej oznaki nie ma żaden z kapelanów marynarki wojennej. Na razie marzenie o niej będzie musiał odłożyć na później, bo służy w wojskach lądowych. „Pełnię obowiązki kapelana w 17 Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej, ale też w 35 Dywizjonie Rakietowym Obrony Powietrznej. Mam pod opieką stacjonujących w Skwierzynie Amerykanów. Jutro jadę ich spowiadać i odprawiam dla nich mszę w języku angielskim”, tłumaczy. Na co dzień jednak nadal chodzi w granatowym marynarskim mundurze. „Dzięki niemu już z daleka widać, że kapelan idzie”, śmieje się i dodaje: „W tej chwili innego munduru nie mam. A biskup powiedział mi, że na razie mam go nie zmieniać”.
autor zdjęć: Krzysztof Miłosz/ AMW
komentarze