Według raportu opracowanego przez MSZ eksport polskiego uzbrojenia wyniósł w ubiegłym roku niemal 400 mln euro. W porównaniu z 2013 rokiem to wzrost o 17 proc. Czy mamy więc powody do zadowolenia? Niekoniecznie. Jeśli przyjrzymy się dokładnie danym, to okaże się, że duża część z wymienionej sumy to zasługa zakładów lotniczych działających w Polsce, jednak należących do zagranicznych koncernów. Eksport broni wyprodukowanej przez polskie spółki zamyka się w zaledwie 100 milionach euro. W dodatku gros tej kwoty to zyski ze sprzedaży sprzętu i amunicji, które są wycofywane z armii.
Wymieniona w raporcie suma 395 mln euro blednie tym bardziej, gdy zestawi się ją z wynikami uzyskanymi chociażby w 2010 roku. Wówczas Polska sprzedała na zagranicznych rynkach broń za kwotę 460 mln euro. Słowem, w roku 2014 eksport spadł o ponad 12–13 proc. w porównaniu z tym, co było jeszcze pięć lat temu.
Oczywiście ktoś powie, że czterysta milionów euro to i tak niezły rezultat. Ale i tu jest haczyk. Warto bowiem przyjrzeć się dokładniej, co traktowane jest jako broń i uzbrojenie. Otóż, do statystyki eksportu wliczana jest także produkcja „statków powietrznych i ich komponentów”. A jak wiemy, w Polsce znajdują się filie światowych koncernów – PZL Mielec (Sikorsky Aircraft Corporation, dziś już Lockheed Martin), PZL Świdnik (AgustaWestland) oraz WSK Rzeszów (Pratt&Whitney), które swoje wyroby po prostu reeksportują do zachodnich właścicieli. Autorzy raportu włączyli ich zagraniczną sprzedaż do rubryki „polski eksport”, ale przecież zyski z tych transakcji nie trafiają do polskich kieszeni.
Gdy więc odejmie się od owych 400 milionów euro produkcję i eksport sektora lotniczego, okazuje się, że pozostała, zatrudniająca dziesiątki tysięcy ludzi branża zbrojeniowa wyeksportowała towar za bagatela… 100 milionów euro.
W tym samym czasie Czesi wyeksportowali broń i sprzęt wojskowy za około 1,5 miliarda euro. Nie chciałbym się znęcać nad naszym przemysłem obronnym, jednak naprawdę trudno z optymizmem oceniać eksportowe poczynania naszych firm.
Oczywiście są firmy obronne, które potrafią sprzedać za granicę swoje wyroby. Pisaliśmy na łamach portalu o holownikach dla Arabii Saudyjskiej, które zrobi polska spółka, podobnie jak o systemach łączności i radarach IFF do Patriotów czy karabinach wyborowych dla Amerykanów. Ale nadal jest to ułamek możliwości naszej zbrojeniówki, która wciąż przede wszystkim myśli o tym, jak sprzedać swoje wyroby polskiej armii. W konsekwencji, gdy ta np. nie może uporać się z przeciągającymi się procedurami i zakupami, firmom zagląda w oczy widmo bankructwa.
komentarze