Na Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach firmy starają się udowodnić, że potrafią szybko dostosowywać się do bieżących potrzeb wojska. Nie tylko finansowych, ale również geopolitycznych. To sprawia, że z dużym prawdopodobieństwem można przewidzieć, jaki sprzęt i uzbrojenie pokażą podczas wystawy firmy obronne z całego świata. Jednak zawsze impreza czymś zaskakuje. Czasem na plus, czasem na minus.
Śmigłowiec AH-64 Apache to jedna z wizytówek amerykańskiej armii. Choć jest produkowany od ponad trzydziestu lat, to nadal maszyna nowoczesna (oczywiście przez ten czas przechodziła modernizację). Jestem przekonany, że za jej sterami chcieliby zasiąść także polscy wojskowi piloci na zabój zakochani w Mi-24. Apache jest jednym z trzech śmigłowców uderzeniowych, które można podziwiać w Kielcach. I wspominam o nim nie dlatego, że mniej cenię tureckiego T129 ATAK czy francuskiego Tigera. Absolutnie nie.
W Kielcach amerykański śmigłowiec, razem z transportowym Black Hawkiem, stoi w bardzo ciekawym „otoczeniu”. Otóż sąsiaduje on z ukraińskimi stacjami radiolokacyjnymi i systemami przeciwlotniczymi. Rywale z pola walki (sprzed dwóch dekad) ramię w ramię dumnie połyskujący w słońcu. Zaprawdę, to jeden z najciekawszych i najbardziej intrygujących „obrazków” z tegorocznego MSPO, ale w sumie nie powinien on nikogo ani dziwić, ani oburzać.
Ukraińcy szukają w Kielcach rynków zbytu dla swoich produktów obronnych. A że są wśród nich głębokie modernizacje postsowieckich systemów obrony przeciwlotniczej, to dziwne byłoby, gdyby ich na MSPO nie pokazywali. Szczerze mówiąc, mnie osobiście ich widok tu nie cieszy, bo w Polsce jest kilka firm, które mają bardzo podobną ofertę i wolałbym, aby to one były prezentowane obok amerykańskich śmigłowców.
Choć kieleckie targi zbrojeniowe cieszą się renomą i w zasadzie można przewidzieć, jaki sprzęt i uzbrojenie pokażą podczas nich firmy obronne z całego świata, to jednak zawsze impreza czymś zaskakuje. Czasem na plus, czasem na minus.
Zaskoczeniem na plus jest dla mnie rozmach polskich firm, których nie tylko przybywa z roku na rok, ale pojawiają się z bardzo nowoczesnymi, innowacyjnymi produktami, na które czeka wojsko. Rodzina Rosomaków, razem z eksportową wersją przygotowaną dla Słowacji o kryptonimie Scipio, 155-milimetrowe armatohaubice Kryl i Krab – ten ostatni na nowym, koreańskim podwoziu, oferta naszej elektroniki – w tym dwa konsorcja oferujące wojsku system BMS, rodzime bezzałogowce oraz sporo komponentów wyposażenia osobistego. Zdecydowanie jest co oglądać i o czym dyskutować.
To, co bardzo mnie cieszy w ofercie polskiej zbrojeniówki, to fakt, że widać, jak rodzimy przemysł stara się przygotowywać produkty, na które naprawdę czeka wojsko, a nie usiłuje sprzedać armii to, co opracował w zaciszu swoich laboratoriów, a co zupełnie nie jest naszemu wojsku potrzebne.
Na plus zaliczyłbym również Wystawę Sił Zbrojnych. Jest o wiele lepiej niż w ubiegłym roku, gdy nie było jej części plenerowej. Teraz jest i wreszcie można zobaczyć sprzęt, jakim dysponuje polska armia, w tym najnowsze czołgi Leopard 2A5.
Nie miałem jeszcze zbyt wiele czasu, aby przyjrzeć się dokładniej wystawie narodowej Norwegii, ale chwała organizatorom, że starają się tak dobierać kraj, który będzie się promował, aby miał on jak najbliższe związki z naszym przemysłem obronnym i wojskiem. Co bowiem nam po wystawie narodowej np. Japonii?
Na koniec – nie chciałbym rozpisywać się o minusach, bo na to chyba jeszcze za wcześnie. Jeśli już, to jest nim fakt, że organizatorzy nadal nagradzają swoimi laurami najładniejsze stoiska. Naprawdę, imprezie tej rangi to nie przystoi.
komentarze