Ministerstwo Edukacji Narodowej zwróciło się do nauczycieli o nadsyłanie propozycji do nowej listy lektur szkolnych. Jestem przekonany, że powinien na nią trafić raport z Auschwitz rotmistrza Witolda Pileckiego. Ten niezwykły dokument stałby się tekstem czytanym przez młode pokolenie, a sam Rotmistrz postacią, na której wzorowałyby się kolejne roczniki – pisze ppłk Andrzej Łydka z Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, znawca i miłośnik historii wojskowości.
Nowo powstała II RP postarała się w miarę szybko, aby wprowadzając obowiązek szkolny, nie zapomnieć o wychowaniu swojej młodzieży. Przyjęto wówczas zasadę, iż wychowanie polega m.in. na wskazaniu wzorców osobowych. Jednym z takich wzorców był ppłk Leopold Lis-Kula. W czynnej służbie był od 16 roku życia do 1919 roku, gdy mając 23 lata poległ w bitwie z Ukraińcami pod Torczynem. Przez ten czas był dowódcą plutonu, kompanii i batalionu i jednym z przywódców POW na Ukrainie. To on organizował, niestety nieudany, bunt w korpusie Dowbora. Działał jako dywersant na tyłach wojsk niemieckich w „Ober-Oście”. Na dzień przed śmiercią został awansowany do stopnia podpułkownika i wyznaczony na stanowisko dowódcy 1 Pułku Piechoty Legionów. Pochowano go z honorami w Rzeszowie, a Marszałek przysłał wieniec ze wstęgą z napisem „Mojemu dzielnemu chłopcu – Piłsudski”.
Jaki ustrój, takie wzorce
Ppłk Leopold Lis-Kula po śmierci był bohaterem czytanek szkolnych. W Rzeszowie wystawiono mu pomnik, a na cmentarzu władze miasta ufundowały mu okazały grobowiec. Postać Lisa-Kuli była wzorem dla przedwojennej młodzieży. O tym jak skutecznym, mogą świadczyć wybory życiowe tysięcy młodych ludzi, którzy zasilili siły zbrojne Polskiego Państwa Podziemnego.
W spopularyzowaniu postaci Lisa-Kuli widoczna była współpraca ministrów: Spraw Wojskowych oraz Oświecenia i Wyznań Religijnych. Wychodzono z założenia, że młodzi ludzie, zanim trafią pod „opiekę” Ministerstwa Spraw Wojskowych, muszą zostać wychowani na właściwych wzorcach przez szkoły podległe MOiWR. Tym samym można zauważyć, jak praktycznie działała II RP.
Po II wojnie światowej, jakkolwiek zasady wychowania pozostały te same, to jednak dokonano zasadniczej zmiany wśród prezentowanych młodemu pokoleniu wzorców. O Lisie-Kuli programowo zapomniano i pomimo istnienia wielu postaci wartych naśladowania, wybrano m.in. Janka Krasickiego i Hankę Sawicką, młodych bojowników Związku Walki Młodych. Wielu z potencjalnych „wzorców osobowych”, którzy przeżyli wojnę, nie przeżyło wyzwolenia i kilku pierwszych lat pokoju, jak np. Jan Rodowicz „Anoda” zamordowany podczas przesłuchania w UB. Żołnierze ZWZ-AK od 1939 do 1956 roku mieli status bandytów. Niektórzy z nich utrzymali go jeszcze dłużej, np. do 2005 roku, jak ostatni dowódca 27 Pułku Ułanów AK, rtm. cz.w. Zdzisław Nurkiewicz „Noc”, skazany w imieniu PRL” przez „niezawisły sąd” w 1960 roku „na 15 lat ludowego” więzienia.
Przywróćmy pamięć o rtm. Pileckim
Nie inaczej jest z rotmistrzem (od 2013 roku pułkownikiem) Witoldem Pileckim. Od siedmiu lat krakowska Fundacja Paradis Judaeorum prowadzi społeczną akcję „Pamiętajmy o Rotmistrzu”. Jednym z celów akcji jest spopularyzowanie „Raportu Witolda”(Raport z Auschwitz) oraz ustanowienie 25 maja Europejskim Dniem Bohaterów Walki z Totalitaryzmem. Postać Rotmistrza może być wzorem nie tylko z powodu jego zasług „wojennych”, ale ze względu na postawę, którą prezentował przez całe swoje życie. Witold Pilecki działał w każdych narzuconych mu warunkach, a nie jedynie mówił o działaniu.
Po zakończeniu wojny polsko-sowieckiej Witold Pilecki był m.in. urzędnikiem, rolnikiem oraz oficerem rezerwy przygotowującym siebie i podwładnych do następnej wojny. Jako urzędnik DeMatu (Demobilu Wojskowego) okazał się człowiekiem odpornym na łapówki, na wszelkie pokusy, którymi nęcili okoliczni handlarze i kupcy. Pracował również w Sądzie Okręgowym, gdzie pozostawił po sobie opinię: „Mamy prawego, obowiązkowego pracownika, dobrego urzędnika – pracownika sądu okręgowego w Wilnie”. Jak widać, Pilecki może być wzorem dla przyszłych urzędników, a jest niedościgłym wzorem dla wielu obecnie pracujących w urzędach. Po odzyskaniu rodzinnego majątku dźwignął go z ruiny i zamienił w dochodowe przedsiębiorstwo, łącznie z uniknięciem dyktatu nieuczciwych pośredników przez zainicjowanie i wybudowanie mleczarni oraz zorganizowanie spółdzielni rolniczej.
Szkolił ochotników na wojnę 1939
Oprócz pracy, której celem było utrzymanie rodziny, ppor. Pilecki, w ramach Przysposobienia Wojskowego Konnego (PWK) „Krakusi” w powiecie lidzkim, przez kilka lat szkolił i przygotowywał kilkudziesięciu ochotników, z którymi poszedł na wojnę 1939 roku jako dowódca 1 plutonu w szwadronie kawalerii dywizyjnej (KD) 19 DP. W każdej mobilizowanej jednostce największym problemem jest to, iż podwładni i przełożeni nie znają się nawzajem i nie mają do siebie zaufania. Proces zgrywania pododdziału oraz osiągania gotowości bojowej jest stosunkowo długi. Ppor. Pilecki był w tym szczęśliwym położeniu, że swój pluton zdążył zgrać przez kilka poprzednich lat i zarówno zdobył zaufanie ułanów, jak i wiedział, na co każdego z nich stać. Gdy macierzysta dywizja została rozbita, poszukał innej (41 DPRez.), która chciała się bić dalej. Nic dziwnego, że wojnę 1939 roku zakończył dopiero 17 października, półtora tygodnia po bitwie pod Kockiem uznawanej za koniec kampanii, rozwiązując pluton i przechodząc do konspiracji. Na bazie kadry i ułanów szwadronu KD 41 DPRez. zawiązano wtedy organizację konspiracyjną pod nazwą Tajna Armia Polska (TAP), w której pełnił kluczowe funkcje.
O zadaniu, którego się podjął (rozpoznanie sytuacji w KL Auschwitz oraz zorganizowanie w nim organizacji konspiracyjnej), pisałem ostatnio przy okazji obchodów 70. rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz. Nadmieniłem, że nie wyobrażam sobie tych obchodów bez wspomnienia o rtm. Pileckim. Okazałem się jednak jednym z wielu ludzi bez wyobraźni. O Rotmistrzu było głośno, lecz z powodu braku zaproszenia dla jego córki i syna na obchody. Co prawda zaproszono wnuka komendanta obozu, p. Reinera Hőßa, co samo w sobie jest ciekawą inicjatywą (wnuk potępia dziadka zbrodniarza, co jest raczej rzadko spotykane), lecz o potomkach rotmistrza, który w obozie prowadził walkę przeciwko m.in. temu komendantowi, organizując konspirację oraz ucieczki więźniów (jedną z nich dokonano „podprowadzonym” wcześniej samochodem komendanta Hőßa), zapomniano.
Przez media przetoczyła się krytyka dyrektora Muzeum, którego jednak nie winiłbym za ten skandal. Jak każdy dyrektor jednostki organizacyjnej, przygotowującej dużą uroczystość, nie jest w stanie wykonać, czy też sprawdzić wykonanie wszystkich czynności osobiście. Od tego ma ludzi. I tu jest pytanie o kompetencje tych ludzi.
Z reguły sporządzeniem listy zaproszonych gości obarcza się jednego z pracowników instytucji. Jeśli jest to jeden z pracowników „merytorycznych”, to zwykle nie ma żadnego problemu. Oni mają wiedzę, kogo należy zaprosić. Postać Rotmistrza nie jest w Muzeum nieznana. Gorzej, jeśli zadanie sporządzenia listy otrzymał pracownik „administracyjny”, np. zatrudniony zgodnie ze starą polską procedurą dotyczącą sprawdzenia posiadanych kwalifikacji.
Pierwszą polską instytucją, stosującą w XX wieku wspomnianą procedurę był II Korpus Polski generała Michaelisa w Kijowie. W styczniu 1918 roku zgłosił się do sztabu tego korpusu b. carski lotnik, rtm. Aleksander Serednicki. Przyjęli go dwaj bracia – adiutanci generała – sztabsrotmistrz i sztabskapitan, hrabiowie Tarło. Indagację rozpoczęli od tradycyjnego pytania o posiadane kwalifikacje, kompetencje i doświadczenie: „A kto pana r-r-ro-dził?". Jak wspominał Serednicki: „Zawróciłem na pięcie i wyszedłem". Co prawda, II Korpusu już dawno nie ma (chwalebnie zakończył swoje istnienie, już pod dowództwem płk. Hallera, w bitwie pod Kaniowem), ale odnoszę wrażenie, że wspomniana procedura jest stosowana dość powszechnie w różnych instytucjach.
Rotmistrz – dla niektórych zbyt idealny?
Od kilkudziesięciu lat coraz szerzej rozpowszechniany jest pogląd, że życie nie jest czarno-białe, że dominują w nim różne odcienie szarości, że wszyscy mają swoje racje. Ten pogląd jest na tyle powszechny, że zapominamy o tym, że barwy, biała i czarna, również istnieją. Być może to jest powodem, iż postać rtm. Pileckiego jest trudna do zaakceptowania. Mam wrażenie, że na tle powszechnej szarości jego osoba niektórych drażni. Witold Pilecki bardzo wysoko postawił poprzeczkę wymagań wobec siebie i innych. Najwyraźniej nie wszystkim się to podoba.
Dlatego cieszy każda inicjatywa upamiętnienia tej nietuzinkowej postaci. Są inicjatywy odgórne, jak nadanie Orderu Orła Białego w 2006 roku i pośmiertny awans na stopień pułkownika WP w 2013 roku. Są również inicjatywy oddolne, wymuszane lub inicjowane przez lokalne społeczności, jak przyjęcie postaci Rotmistrza na patrona przez kilkadziesiąt placówek szkolnych czy nazwanie jego imieniem placów, rond i ulic w wielu miastach. Właśnie zakończono prace nad filmem o nim. Premiera odbędzie się we wrześniu, w 75. rocznicę aresztowania i deportacji Pileckiego do KL Auschwitz. Film ten powstał wyłącznie dzięki zorganizowanej przez Stowarzyszenie Auschwitz Memento zbiórce publicznej, bez udziału i wsparcia instytucji państwowych. Na budżet filmu (ok. 250 tys. zł) złożyły się darowizny ponad 2 tys. osób oraz dotacja nowojorskiego okręgu Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej w Ameryce i wkład Auschwitz Memento.
Uhonorowaniem Rotmistrza i upamiętnieniem jego bohaterskiej działalności byłoby wpisanie na listę lektur szkolnych „Raportu Witolda”. Ten wartościowy dokument stałby się tekstem czytanym przez kolejne roczniki pobierające edukację w szkołach publicznych. Zasadą jest, iż zawsze obok analizy tekstu omawia się sylwetkę autora, jego dokonania, motywacje i wybory życiowe. Obecnie Ministerstwo Edukacji Narodowej zwróciło się do nauczycieli o nadsyłanie propozycji do wykazu lektur. Gdyby dzieło Witolda Pileckiego trafiło do szkół, oznaczałoby wprowadzenie Witolda Pileckiego do kręgu bohaterów narodowych obok Księcia Pepi, Romualda Traugutta czy wspomnianego ppłk. Lisa-Kuli.
komentarze