Czy serie testów pocisków przeprowadzanych przez Pjongjang oznaczają postępy w pracach nad ich konstrukcją, czy może służą przykryciu niepowodzeń programu rakietowego?
Wkrótce po styczniowym teście nuklearnym, który komunistyczny reżim Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej starał się przedstawić światu jako test ładunku wodorowego, Pjongjang wrócił do rakietowej retoryki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak w ciągu ostatnich dwóch lat dokonywano dziesiątek odpaleń pocisków balistycznych. Były to jednak znane od lat, bazujące na technologii sprzed pół wieku, rakiety Scud i No-dong, choć rozpoczęto też testy pocisku przeznaczonego dla okrętów podwodnych (submarine-launched ballistic missile – SLBM). Starty dwóch konstrukcji – rakiety nośnej Unha-3 i pocisku balistycznego pośredniego zasięgu (intermediate-range ballistic missile – IRBM) Musudan – zasługują jednak na więcej uwagi. Przy tej okazji warto zadać pytanie o postępy programu jądrowego i rakietowego KRLD.
W roli straszaka
BM-25 Musudan to pocisk, który wielokrotnie i przy różnych okazjach dumnie prezentowano już od 2010 roku. Nigdy przy tym nie podejmowano próby jego odpalenia. Ma to być system pośredniego zasięgu, sięgającego według niektórych źródeł 4 tys. km, dzięki czemu pocisk mógłby razić cele na wyspie Guam i na Alasce. Byłby w stanie przenosić, wciąż hipotetycznie, głowice nuklearne. Trzy kwietniowe próby (15, 27 i 28 kwietnia) zakończyły się jednak fiaskiem, udowadniając przy tym, że Korei Północnej daleko do osiągnięcia takiego stopnia rozwoju technologicznego, który umożliwiałby opracowanie pocisku balistycznego bez serii prób.
Prawdopodobnie mamy do czynienia z pociskiem widmem, tak jak to było w wypadku międzykontynentalnego KN-08, zaprezentowanego po raz pierwszy w 2012 roku. Ta konstrukcja również nigdy nie została poddana testom. Należy zatem się spodziewać, że jej status operacyjny jest zbliżony do statusu musudana. Powyższą tezę uprawomocnia dodatkowo fakt, że egzemplarze zaprezentowane rok później, różniły się od pierwowzoru nawet wizualnie.
Wróćmy jednak do bohatera kwietniowych testów. Warto się zastanowić, co mogło skłonić reżim północnokoreański do podjęcia próby z pociskiem, który i bez tego wielokrotnie sprawdzał się w roli straszaka? Wszak samo rozmieszczenie kilku wyrzutni powodowało podwyższenie stanu gotowości południowokoreańskich, japońskich i amerykańskich jednostek antyrakietowych w regionie. Odpowiedź może być niepokojąca: po co najmniej kilku latach prac naukowcy i wojskowi uznali, że system dobrze rokuje i próba powinna zakończyć się sukcesem.
Po przejęciu władzy po zmarłym w grudniu 2011 roku ojcu, Kim Dzong Un starał się dość szybko zaprezentować światu osiągnięcia militarne swego kraju. Już wcześniej, gdy w 2010 roku doszło do zatopienia przez północnokoreański okręt podwodny południowokoreańskiej korwety „Cheonan”, a następnie ostrzelania wysepki Yeonpyeong, na Zachodzie spekulowano, że może to być element budowania wizerunku ówczesnego następcy tronu, jako silnego i zdeterminowanego przywódcy. Po objęciu władzy, w ciągu niespełna półtora roku, Kim doprowadził do dwukrotnego testu rakiety nośnej Unha (po fiasku pierwszej próby, druga zakończyła się sukcesem), a także do testu nuklearnego, uznanego za bardziej udany niż dwa wcześniejsze. Pomimo jednostkowych sukcesów i buńczucznych zapowiedzi, na kolejne próby zdecydowano się dopiero po trzech latach. Pewne znaczenie może tu mieć koszt zbudowania rakiety nośnej, być może także ilość materiału rozszczepialnego, który posiada reżim, i zapewne sytuacja międzynarodowa. Czy to są jednak jedyne powody?
Komunistyczny reżim ciągle podąża tym samym torem i jego celem jest posiadanie zarówno broni jądrowej, jak i systemów jej przenoszenia. Aby jednak wspomniane pokazy siły były wiarygodne, systemy te muszą przynajmniej sprawiać wrażenie operacyjnych. Od momentu pierwszego startu rakiety Taep’o-dong do sukcesu pocisku Unha minęło zaś 15 lat. Czy zatem ryzyko niepowodzenia kolejnego testu nie było czynnikiem skłaniającym do powstrzymania się od niego? Niewykluczone, że to właśnie ten aspekt odgrywał kluczową rolę.
W wypadku musudana mogło być podobnie. Po zaprezentowaniu w 2010 roku pocisku, znajdującego się wówczas w najlepszym razie w fazie badawczo-rozwojowej, reżim osiągnął zamierzony efekt psychologiczny – świat zaczął snuć domysły co do statusu operacyjnego konstrukcji. Jednocześnie, zakładając pesymistyczny scenariusz, wiele ośrodków eksperckich i rządowych dopuszczało możliwość jego operacyjności. Pjongjang zyskał czas potrzebny na dopracowanie konstrukcji, którą postrzegano jako potencjalnie gotową do użycia.
Jeśli założyć prawdziwość powyższej tezy, to kwietniowe testy zdają się świadczyć o jednym – stopień dopracowania pocisku pozwalał wysnuć wniosek, że test zakończy się sukcesem. Może to potwierdzać także liczba prób – po pierwszym niepowodzeniu wciąż zakładano, że jest to jedynie jakiegoś rodzaju defekt pojedynczego egzemplarza, a nie poważniejszy błąd konstrukcyjny. Kolejne dwa testy (przeprowadzone dzień po dniu) miały być tego dowodem. Wziąwszy pod uwagę, że oba zakończyły się fiaskiem, należy się spodziewać, że przez kolejne kilka lub nawet kilkanaście miesięcy nie będziemy słyszeć o musudanie. Informacje o pocisku pojawią się znowu w mediach, gdy pracujący nad nim naukowcy uznają, że błędy zostały usunięte. Przekaz płynący z testu może się więc okazać krótkofalowo optymistyczny, ale w dłuższej perspektywie mocno niepokojący.
Pociski po liftingu
W lutym doszło także do kolejnego startu rakiety nośnej Unha-3, zakończonego udanym wyniesieniem na orbitę satelity obserwacyjnego Kwangmyongsong-4. O ile samo wyniesienie było faktycznie udane, o tyle brak jest potwierdzonych informacji co do późniejszego przekazu przez satelitę sygnału. Ocenia się, że rakieta ma udźwig około 200 kg, przy masie własnej szacowanej na nawet 100 t. Nie jest to więc system, który sam w sobie mógłby okazać się użyteczny pod względem militarnym, choć bez wątpienia jest takim uzyskiwane przy tej okazji know-how.
Drugie już udane wyniesienie satelity wydaje się świadczyć o względnie wysokim stopniu dopracowania konstrukcji, choć ona sama jest dość toporna, a także w gruncie rzeczy oparta na przestarzałej technologii. Wydaje się, że kluczowa dla tego programu była pomoc naukowców irańskich, mających doświadczenie (a przy tym dysponujących środkami finansowymi) wyniesione z prac m.in. nad rakietami nośnymi Safir i Simorgh. W jakim stopniu jednak może to okazać się pomocne w dopracowaniu KN-08 czy KN-14, bo takim kodem opatrzono poddany kolejnemu liftingowi pocisk zaprezentowany w październiku ubiegłego roku?
Przede wszystkim, trzeba zacząć od stwierdzenia, że tak samo jak w wypadku musudana, dopóki nie dojdzie do testu, dopóty sami Koreańczycy nie będą znali odpowiedzi na to pytanie. Wiele świadczy jednak o tym, że pocisk jest dynamicznie rozwijany i w perspektywie może nawet kilkunastu miesięcy prawdopodobna jest jego pierwsza próba, przy czym dotyczy to testu w locie, bo statyczne testy silników przeprowadzono już trzy lata temu. Próby unhy mogą pomóc w dopracowaniu samych silników czy mechanizmów oddzielenia poszczególnych stopni (przy czym KN-14, w przeciwieństwie do wcześniejszej konstrukcji, jest pociskiem jedynie dwu-, a nie trzystopniowym), nie przyczynią się jednak do rozwiązania jednego z zasadniczych problemów, tj. opracowania głowicy mogącej ponownie wejść w atmosferę.
Pociski pośredniego czy też międzykontynentalnego zasięgu poruszają się ze znacznie większymi prędkościami niż te krótkiego zasięgu, a co za tym idzie – wchodzące powtórnie w atmosferę głowice są narażone na oddziaływania wyższych temperatur i aby nie ulec zniszczeniu, potrzebują bardziej wytrzymałych osłon termicznych. Zatem, by program rozwoju pocisków Musudan i KN-08 oraz KN-14 uznać za zakończony, będą także konieczne próby przenoszonych przez nie głowic. W przeciwnym razie trudno się spodziewać, aby reżim zaryzykował kiedyś uzbrojenie ich w ładunki nuklearne.
Tajemnica testów
W kwietniu Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna zdecydowała się również na test pocisku przeznaczonego dla okrętów podwodnych (SLBM) KN-11, odpalanego co najmniej trzykrotnie w 2015 roku (z zanurzonych platform lub okrętu podwodnego klasy Sinpo). W odniesieniu do co najmniej jednego ze startów spekulowano, że zdjęcia mogły być komputerowo retuszowane. W przeciwieństwie do opisanych wcześniej konstrukcji, KN-11 ma być pociskiem na stały materiał pędny. Żadna z dotychczasowych prób nie była w pełni udana, choć nie jest też do końca pewne, jaki miały one charakter, tj. czy nie testowano jedynie silników startowych i możliwości pocisku opuszczenia wyrzutni i wzbicia się w powietrze. W ostatniej próbie pocisk przeleciał około 30 km.
W wypadku pocisków odpalanych z okrętów podwodnych, Pjongjang musi się zmierzyć z jeszcze większymi trudnościami niż ma to miejsce z pociskami lądowymi. Konieczna jest budowa okrętów mogących je przenosić. Determinacja, jaką wykazuje w tej kwestii reżim, każe jednak przypuszczać, że w perspektywie kilkunastu lat rzeczywiście może on wejść w posiadanie systemów uzbrojenia tej klasy, osiągając przy tym poziom technologiczny ZSRR lat sześćdziesiątych XX wieku. Jeśli tak się stanie, bez wątpienia pociski będą przenosiły głowice jądrowe. W wysokim stopniu destabilizowałoby to sytuację bezpieczeństwa w regionie.
Ostatnie próby rakietowe podejmowane przez KRLD dobitnie pokazują zarówno obecne braki i ograniczenia, jak i niepokojące perspektywiczne możliwości północnokoreańskiego programu balistycznego. Według ocen chińskich, w najbliższej dekadzie Pjongjang może dysponować międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi. W przeciwieństwie do prezentowanych od końca lat dziewięćdziesiątych XX wieku w kolejnych edycjach raportu amerykańskiej wspólnoty wywiadowczej „Global Trends” prognoz, które przewidywały taką możliwość nawet około 2010 roku, dzisiejsze przewidywania chińskie wydają się oparte na danych bardziej solidnych.
Program balistyczny trudno jednak oddzielić od drugiego, bardziej nawet palącego problemu Półwyspu Koreańskiego, jakim jest północnokoreański program jądrowy. Obecnie nie sposób wykluczyć, że reżim może przygotowywać kolejną próbę nuklearną. Podobnie jak ma to miejsce z pociskami rakietowymi, wydaje się, że testy jądrowe są przeprowadzane wówczas, gdy jest to uzasadnione osiągnięciem nowych zdolności – np. poprzednia próba najprawdopodobniej była związana z zastosowaniem w ładunku trytu. Pytanie, czy obecne przygotowania oznaczają kolejny krok w pracach nad bronią, czy też może służą przykryciu niepowodzeń programu rakietowego, na razie pozostaje otwarte.
autor zdjęć: Steinar/Fotolia