Z Barbarą Włodarczyk o kontrastach współczesnej Rosji, fenomenie Putina i tęsknocie za ZSRR rozmawia Małgorzata Schwarzgruber.
Bohaterami reportaży w książce „Nie ma jednej Rosji” są uczniowie moskiewskiej szkoły kadetów, porywacz z Dagestanu, milioner, który przeżył nawrócenie duchowe. Ich losy pokazują przemiany, które zaszły w Rosji w ostatnim ćwierćwieczu.
Tytuł jest dwuznaczny. Mówi, że Rosja jest wielkim i różnorodnym krajem, wbrew nazwie prokremlowskiej partii Jedna Rosja. Losy każdego bohatera reportażu są pretekstem do przedstawienia szerszego zjawiska. Na przykładzie neofaszysty – nacjonalizmu, matuszki Mariji – fanatycznego wręcz wielbienia Putina, wicedyrektorki cmentarza w Katyniu – stosunku Rosjan do stalinowskich zbrodni i ukrywania prawdy o mordzie na polskich oficerach. Pokazuję kontrasty, które są znakiem czasu współczesnej Rosji: bogatą Moskwę i głubinkę, czyli prowincję, która żyje własnym życiem.
Jak Wadim znad Bajkału…
W historii o Wadimie, strażniku przyrody nad Bajkałem, dobrze widać rosyjskie paradoksy. Leśniczy jest równocześnie największym kłusownikiem w okolicy, poluje m.in. na sobole, które są pod ochroną. Na targach dóbr luksusowych dla milionerów, które przez wiele lat odbywały się w Moskwie, widziałam sobolowe futro za pół miliona dolarów. Tymczasem we wsi Wadima w futrze z soboli, co prawda byle jak uszytym, chodzi co druga kobieta, bo tam niemal każdy mężczyzna poluje. One nie zdają sobie sprawy z ceny tego, co mają na sobie. „My się tu rządzimy swoimi prawami”, wyjaśnił mi Wadim. On nie słyszał o moskiewskich targach milionerów, a za jednego sobola dostawał marne pieniądze. Nie wiedział też, jaką wartość ma dolar, bo nigdy nie wyjeżdżał dalej niż do odległego o 100 km Irkucka.
Takich paradoksów jest pewnie znacznie więcej.
Oczywiście. Czeczenia, która przez wiele lat walczyła z Rosją, dziś jest ostoją putinizmu. Nigdzie nie widziałam tylu portretów prezydenta Federacji Rosyjskiej, co w Groznym. Moskwa ładuje w Czeczenię ogromne pieniądze, a w zamian zyskuje spokój na Kaukazie i wiernego sojusznika – przywódcę republiki. Ramzan Kadyrow rządzi twardą ręką, za nic ma prawo i robi co chce, ale – jak mówi – jest gotów umrzeć za Rosję. Czeczenia to dziś państwo w państwie, w którym obowiązują specyficzne zasady, mieszanka prawa zwyczajowego, czyli adatu, z szariatem. Kwitnie wielożeństwo, kobiety chodzą w długich sukienkach i chustkach. Nie wolno im się odkryć nawet na plaży. Pokazuję to w filmie „Czeczeński tygrys Putina”. Aż trudno uwierzyć, że to jest część Federacji Rosyjskiej. Chociaż to kraj wielu kontrastów – nie tylko kulturowych czy religijnych, lecz także klimatycznych – obejmuje 11 stref czasowych, a wśród mieszkańców są wyznawcy i szamanizmu, i islamu, i dominującego prawosławia. Mimo tych wszystkich różnic, jest jednak coś, co w ostatnim czasie scementowało Rosjan. To aneksja Krymu, którą niestety zaakceptowała nawet część opozycji.
Nie zbliżyła jednak prowincji do stolicy.
Zjednoczyła społeczeństwo i dowartościowała. Cały świat kwestionuje aneksję Krymu, co pomogło Putinowi przekonać rodaków, że świat nie chce silnej Rosji. I większość w to uwierzyła. Aneksja jest nazywana oficjalnie powrotem do macierzy. Często się o to spieram z Rosjanami. Mam do nich żal, że nie chcą przyjąć do wiadomości, iż Putin złamał prawo, a Ukraińcy chcą integracji z Zachodem. Przejęcie Krymu popiera ponad 80% Rosjan. Aleksiej Nawalny, jeden z głównych opozycjonistów młodszego pokolenia, zapytany, czy jako prezydent cofnąłby aneksję, odpowiedział, że nie. Trzeba jednak przyznać, że wielu Rosjan ma dystans do swojego kraju. W jednym z dowcipów skarżą się na przykład, że ciągle ktoś na nich napada – a to Ukraińcy na Ukrainie, a to Syryjczycy w Syrii…
Opozycjonista popiera działania Kremla?
Często cytuję Wiktora Jerofiejewa, autora „Encyklopedii rosyjskiej duszy”, który twierdzi, że Zachód nie rozumie Rosjan. Dlatego błędnie ocenia ich postępowanie. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku uległ iluzji, że Rosja może być krajem europejskim. Otóż nie. Dla jej mieszkańców dobro ogółu było zawsze ważniejsze niż dobro jednostki. To fundamentalna różnica, z niej wynikają wszystkie inne, m.in. poczucie wspólnoty.
Jak wytłumaczyć fenomen rosyjskiego prezydenta?
W rankingach zdobywa 80% poparcia społeczeństwa, przy czym badania państwowych sondażowni są zbieżne z tymi niezależnymi od władz. Od dawna próbuję dociec, skąd wziął się fenomen Putina. Poświęciłam temu oddzielny film dokumentalny „Szalona miłość”. By zrozumieć źródło jego popularności, musimy się cofnąć do lat dziewięćdziesiątych. Rządy Borysa Jelcyna to był czas wolności, ale także gospodarczej katastrofy, trzycyfrowej inflacji, bandyckiej prywatyzacji, która doprowadziła do ogromnej pauperyzacji społeczeństwa. Potem nastał Putin, a wraz z nim przyszła kilkuletnia koniunktura na gaz i ropę. Żaden z jego poprzedników nie miał takiego szczęścia. Dzięki wzrostowi cen surowców podniósł się poziom życia Rosjan. Poza tym on rozbudził w społeczeństwie patriotyzm, przekonał Rosjan, że świat musi się z nimi liczyć, bo są mocarstwem. To poczucie jest dla większości ważniejsze niż byt materialny. Blisko 80% społeczeństwa uważa, że świat boi się Moskwy, a ich słynne powiedzenie brzmi: „kogo się boją, tego szanują”.
Do tego dochodzi PR Putina w mediach.
Przez wiele lat o jego wizerunek dbała amerykańska firma Ketchum. Wystąpienia Putina zawsze były dobrze wyreżyserowanymi widowiskami: gdy rapował z młodzieżą na scenie, gdy ubrany we frak grał na pianinie dla Sharon Stone czy jeździł na motorze z harleyowcami. Telewizja, w której Putin występuje niemal codziennie, przedstawia go z kolei jako cara batiuszkę. Takiego dobrego ojczulka, który nad wszystkim czuwa.
Czy aneksja Krymu pomogła Putinowi w utrzymaniu dużej popularności?
Przed Euromajdanem Putin dużo gorzej wypadał w rankingach niż obecnie, choć zawsze osiągał poparcie powyżej 50%. Jest taki dowcip, że zaczął krzyczeć „chwała Ukrainie”, gdy zobaczył, że te słupki idą w górę. Tyle że to jest słynne hasło z Majdanu. Rosjanie uważają, że z aneksją Krymu nastąpiła sprawiedliwość dziejowa, bo przed laty, wbrew opinii większości mieszkańców, Chruszczow oddał go Ukrainie. Jak powiedział Aleksiej Lewinson z Centrum Analitycznego im. Jurija Lewady, dzięki propagandzie Rosjanie są przekonani, że to oni mają rację, a wszyscy wokół są negatywnie nastawieni do Moskwy. Putinowi już wielokrotnie przepowiadano koniec, ale on po każdym potknięciu się podnosił. Co więcej, krąży anegdota, że w 2018 roku odbędą się wybory... prezydenta Putina. Nie doceniamy siły przywiązania Rosjan do imperium i ich poczucia dumy ze swojego kraju.
Nie liczy się tam głos opozycji?
Opozycja jest niepopularna i rozbita. Wielu jej przedstawicieli, jak Michaił Chodorowski czy Michaił Kasjanow, jest kojarzonych z poprzednią nomenklaturą, z okresem kryzysu gospodarczego i samobiczowania się za grzechy Związku Radzieckiego. Ten obraz wzmacniają państwowe media, które przedstawiają obu opozycjonistów jako zachodnich agentów. Dawna nomenklatura dysponuje ogromnymi funduszami i nie mają przy niej szans drobne media opozycyjne – głównie internetowe lub pisane, jak „Nowaja Gazieta”, w której pracowała zamordowana w 2006 roku Anna Politkowska. Największą propagandowo siłę rażenia mają świetnie i ciekawie robione seriale, np. o Breżniewie, Katarzynie Wielkiej, Chruszczowie. To one w odpowiedni sposób wyjaśniają rzeczywistość, interpretują historię. Właśnie powstaje film o Aleksandrze Litwinience, byłym oficerze KGB i krytyku Kremla, który został otruty w Londynie. To odpowiedź na zarzuty Brytyjczyków, że za jego śmiercią stoi Moskwa. Konsultantem filmu jest Aleksiej Ługowoj, oskarżany przez Londyn o zamordowanie Litwinienki.
Co Rosjanie dziś mówią o wojnie na Ukrainie? Giną tam rosyjscy żołnierze. Jak władze tłumaczą ich śmierć rodzinom?
W filmie „Święta wojna Rosjan” pokazuję, jak kremlowska propaganda przekonała ludzi, że na Ukrainie doszli do władzy nacjonaliści i faszyści, którzy stanowią zagrożenie dla mieszkającej tam rosyjskiej ludności. Dlatego Moskwa musi bronić swoich. Pod takim hasłem zaanektowano Krym. Według Lwa Gudkowa, socjologa z Centrum Analitycznego im. Jurija Lewady, „Rosjanie wiedzą, że na Ukrainie są rosyjskie wojska, ale nie chcą tego otwarcie przyznać”. Nie mówiąc już o tym, że nikt nie ukrywa udziału w tym konflikcie ochotników. W Petersburgu nagrałam wywiad z Niną Petlianową z „Nowoj Gaziety”, która była świadkiem potajemnego pogrzebu rosyjskich spadochroniarzy z jednostki pod Pskowem. Według rozmówców dziennikarki, żołnierze zginęli na wschodniej Ukrainie, dokąd wysłało ich dowództwo jednostki latem 2014 roku. Moskwa kategorycznie temu zaprzecza i twierdzi, że żołnierze stracili życie w czasie manewrów. Rodzina zabitych boi się mówić, z nagrobków usunięto tabliczki, a dziennikarze z lokalnej gazety, którzy to opisywali, zostali pobici.
W sondażu Centrum Analitycznego im. Jurija Lewady z 2016 roku ponad połowa Rosjan odpowiedziała, że żałuje rozpadu państwa sowieckiego. Skąd tak wielki sentyment do przeszłości?
To jest przede wszystkim nostalgia za mocarstwem, z którym liczył się świat. I za państwem opiekuńczym, które każdemu gwarantowało pracę, czyli za stabilizacją. O tym opowiada mój najnowszy film „Made in USSR”. Tamten system umarł, ale nadal żyje radziecki człowiek, który przystosowuje się do każdych warunków, nawet totalitarnych, nie walczy o swoje interesy. I to nawet jeśli ma – mówiąc dosadnie – gówniane życie. Dobrze obrazuje to dowcip. Dwóch facetów stoi w rowie z łajnem, które sięga im po szyję. Jeden z całych sił przeklina władzę sowiecką, drugi go strofuje: „Nie rób fal”. Jaki z tego morał? Siedź cicho, bo będzie jeszcze gorzej. W podobnym stylu wypowiadają się mieszkańcy rosyjskich wsi. Wiele razy słyszałam od nich: „Oby tylko nie było gorzej”.
W filmie „Made in USSR” opozycyjnego politologa Leonida Radzichowskiego pytam, czy politycy z Kremla są takimi radzieckimi ludźmi. Jego zdaniem, rosyjskie elity władzy to ostatnie osoby, które chciałyby powrotu ZSRR. Mają ogromne fortuny, oficjalnie przeklinają Zachód, ale to tam są ich konta i nieruchomości. W Związku Radzieckim nie mogliby ich mieć.
Sentyment do przeszłości to też tęsknota za imperium.
To głównie tęsknota za imperium i jego triumfami. Europejczycy nie do końca rozumieją, jak wielką rolę odgrywa w Rosji wielka wojna ojczyźniana. Ten termin wymyślił Stalin i odnosi się on tylko do walk Związku Radzieckiego z Niemcami, czyli okresu od 22 czerwca 1941 roku do 9 maja 1945. Opozycyjny pisarz Wiktor Jerofiejew uważa, że wielka wojna ojczyźniana „jest dla Rosjan największą świętością! Nie prawosławie, nie Putin, nie Stalin, ale ta wojna!”. Powodów jest kilka. Przede wszystkim, ogromna liczna ofiar i zwycięstwo, które jest głównym powodem do dumy dla 80% Rosjan. Żadne inne święto nie jest obchodzone tak hucznie, jak 9 maja. Przy czym cena zwycięstwa wciąż jest jednym z tematów tabu, jak twierdzi historyk Boris Sokołow. Nie mówi się, że wojnę prowadzono w sposób bezwzględny, nie zważając na ofiary w ludziach i że popełniono ogromne błędy. Że klęska ZSRR poniesiona w pierwszych miesiącach to wina kierownictwa komunistycznej partii i samego Stalina, który dokonał czystek w armii. Według Borysa Sokołowa, proporcje strat wśród radzieckich i niemieckich żołnierzy wynosiły 10:1, a ponad 100 tys. czerwonoarmistów zginęło z rąk swoich! Bo Stalin wydał rozkaz: „Ani kroku wstecz!”. I każdy rzeczywisty bądź domniemany dezerter dostawał kulę. Mimo tak ogromnych strat 56% Rosjan uważa, że Stalin odegrał pozytywną rolę w historii. Widzą w nim zwycięzcę II wojny światowej i twórcę imperium.
Spodziewa się Pani nowego otwarcia w relacjach z administracją prezydenta Donalda Trumpa?
Ponad połowa Rosjan uważa, że wybór Trumpa przyniesie poprawę w relacjach Moskwy z Waszyngtonem. Trzeba jednak pamiętać, że każdy nowy amerykański prezydent rozbudzał takie nadzieje. Tak było z Clintonem, Bushem, Obamą. Zaczynało się od prób porozumienia, a kończyło rozczarowaniem.
À propos Obamy. Kiedyś w Moskwie zobaczyłam w kiosku dwie stojące obok siebie matrioszki. Jedna z Obamą, druga z Putinem. Ta z amerykańskim prezydentem była dwa razy mniejsza i tańsza. Pytam sprzedawcę, dlaczego. A on na to: „Po pierwsze, dlatego że Putin cieszy się większym popytem niż Obama, a po drugie – matrioszka z Putinem jeszcze długo będzie aktualna, a Obamę trzeba będzie zastąpić kimś nowym”.
Jak sytuacja międzynarodowa wpływa na to, co dzieje się w Rosji?
Najbardziej Rosja odczuła zwrot Kijowa na Zachód, wcześniej Gruzji. To ogromny policzek dla Kremla i osobiście dla Putina, który uważa obszar postsowiecki za swoją strefę wpływów. Moskwa bez końca powtarza, że Zachód nie uznaje rosyjskich interesów w byłych republikach radzieckich. Tyle tylko, że to nie on ich nie uznaje! To byłe radzieckie republiki ich nie uznają. Sankcje wprowadzone po aneksji Krymu zbiegły się ze spadkiem cen ropy naftowej. Bez wątpienia wzmogły kryzys, ale jednocześnie skonsolidowały społeczeństwo. Władze mają na kogo zrzucić winę za recesję i brak modernizacji gospodarki. Właśnie tak przedstawiają to w mediach. Putin daje Rosjanom taki przekaz: jesteśmy wspaniali i wielcy, tylko wokół nas są same swołocze, które nie dorastają nam do pięt. Europa nie może się pogodzić, że Rosja wstaje z kolan – taki pogląd słyszałam nie tylko od prostych ludzi z tzw. głubinki, ale też od inteligencji, np. dyrektora słynnej wytwórni „Mosfilm” Karena Szachnazarowa. Wśród krajów uważanych przez Rosjan za wrogie jest też Polska. Znajdujemy się w czołówce, po USA i Wielkiej Brytanii, obok Litwy, Łotwy i Estonii.
Kremlowi sprzyja kryzys imigracyjny w Europie. Rosyjscy eksperci nie kryją, że im słabsza Unia Europejska, tym lepiej dla Moskwy. W tamtejszej telewizji usłyszałam, że gdyby nie było kryzysu imigracyjnego, to Moskwa musiałaby go wymyślić. Podobnie można by powiedzieć o rosnącym zagrożeniu ze strony tzw. Państwa Islamskiego. Wszystko wskazuje na to, że świat bez Rosji nie zdoła uporać się z tym problemem.
Według ogłoszonej przez Putina w 2016 roku nowej koncepcji polityki zagranicznej, relacje z UE mają być redukowane do współpracy gospodarczej, jednocześnie większy nacisk zostanie położony na stosunki polityczne i gospodarcze z państwami azjatyckimi.
Po aneksji Krymu nasiliła się zimna wojna z Zachodem. Rosja wyraźnie odwraca się od Europy i patrzy na Wschód. Kartą przetargową stają się dziś Chiny. Do najważniejszych partnerów Federacji Rosyjskiej zaliczono też państwa obszaru postsowieckiego: Białoruś, Armenię, Kazachstan i Kirgistan. Oznacza to, że Moskwa będzie się starała utrzymać strefy wpływów w tym regionie.
Jakich przełomowych wydarzeń spodziewa się Pani w najbliższych latach w Rosji?
Wszystko wskazuje na to, że wybory w 2018 roku znowu wygra Putin. Wiktor Jerofiejew, na moje pytanie, czy świat powinien bać się Rosji, odpowiedział: „Rosja jest nieprzewidywalna, a wszystko co nieprzewidywalne wywołuje strach. Europa była naiwna, kiedy sądziła, że po rozpadzie Związku Radzieckiego Rosja niczym ranny inwalida pokuśtyka za Europą. Tymczasem okaleczona Rosja pobiegła w drugą stronę”.
Barbara Włodarczyk jest dziennikarką TVP, autorką reportaży i filmów dokumentalnych o byłym ZSRR. Od 2005 do 2010 roku była korespondentką TVP w Moskwie. Obecnie prowadzi program „Sąsiedzi” w TVP Info.
autor zdjęć: Jarosław Wiśniewski