Geopolityczna zadyszka

Po latach nieustannych wojen Izraelczycy od dekady cieszą się względnym spokojem. Paradoksalnie obróciło się to przeciwko nim.

Schyłek drugiej dekady XXI wieku zapisze się najpewniej w historii Izraela jako okres znacznego pogorszenia pozycji tego państwa w regionie. Stało się tak pomimo trwającego stosunkowo długo relatywnego pokoju w relacjach z arabskimi sąsiadami i wewnętrznego spokoju. Warto więc się zastanowić – u progu przypadającej już za rok 70. rocznicy powstania nowożytnego państwa żydowskiego – jakie są przyczyny tej „geopolitycznej zadyszki” Izraela.

Zabrakło szczęścia

Na nie najlepszą sytuację strategiczną Izraela złożyło się wiele czynników, w większości niezależnych od siebie i działających z różną mocą, choć zaistniałych niemal równocześnie. I mimo że ich koincydencja wydaje się przypadkowa, stanowi dowód na zasadność starej jak świat prawdy, że fortuna kołem się toczy. W funkcjonowaniu i rozwoju państw – zwłaszcza tych, które tak jak Izrael aspirują do rangi regionalnych mocarstw – wiele zależy od pomyślnego rozwoju wydarzeń w ich otoczeniu międzynarodowym. Tym najbliższym, ale i tym szerszym, globalnym. Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat takiego szczęścia najwyraźniej Izraelczykom zaczyna brakować.

Początek serii pechowych dla Tel Awiwu-Jafy wydarzeń to nierozstrzygnięta wojna w Libanie (2006 rok), której Izraelczycy nie zdołali – trochę na własne życzenie – wygrać. Tymczasem w realiach bliskowschodnich w ogóle, a izraelskich w szczególności, takie nierozegrane strategicznie partie muszą się prędzej czy później zemścić. Brak zwycięstwa oznacza zatem perspektywę niemal pewnej klęski, odsuniętej jedynie w czasie. Późniejsze wydarzenia w otoczeniu Izraela – zwłaszcza przebieg wojny z Państwem Islamskim, wynoszący do rangi bohaterów głównych wrogów regionalnych Tel Awiwu-Jafy – zdają się potwierdzać tę ogólną prawidłowość w stosunkach międzynarodowych na Bliskim Wschodzie. Istotne problemy państwa żydowskiego zaczęły się wiosną 2011 roku, gdy w dużej części arabskich krajów regionu Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu (Middle East & North Africa – MENA) wybuchła seria społecznych rewolt i niepokojów, nazwanych później Arabską Wiosną. To wtedy właśnie dotychczasowy – niestabilny i kruchy, ale mimo to względnie przewidywalny – układ strategiczny w całym szeroko ujmowanym regionie MENA legł w gruzach.

Tamte wydarzenia objęły niemal wszystkich sąsiadów Izraela, szczególnie Egipt i Syrię, gdzie zburzyły ład polityczny – niewątpliwie daleki od demokratycznego, ale gwarantujący wewnętrzny porządek społeczno-polityczny. Po 2011 roku to właśnie brak przewidywalności co do kluczowych ośrodków politycznych regionu bliskowschodniego stał się główną przyczyną strategicznych kłopotów państwa żydowskiego. Nagle okazało się, że izraelscy stratedzy, dyplomaci i eksperci wywiadu nie są w stanie podjąć próby przepowiedzenia przyszłości. Zabrakło danych, źródeł informacji, a zaczęły królować (zwłaszcza w Syrii, Libii czy Jemenie) chaos i anarchia. Z tego powodu tamtejsze konflikty stały się gwałtowne, brutalne i całkowicie nieprzewidywalne, a co najgorsze – płonące głównie dzięki „paliwu religijnemu”; chodzi przede wszystkim o rywalizację między różnymi frakcjami islamskich sunnickich ekstremistów w walce z niewiernymi (jazydami, chrześcijanami) oraz heretykami w łonie islamu, głównie szyitami.

Syryjskie jądro ciemności

Wojna domowa w Syrii – najgorszy z obecnych konfliktów regionalnych, do tego toczący się tuż przy granicy z Izraelem – trwa już szósty rok i coraz bardziej narusza geopolityczne umocowania państwa żydowskiego. Zamienił się on w swoiste jądro ciemności, w którym bezmiar okrucieństwa bije wszelkie rekordy. Ta wojna od dawna jest w istocie „starciem zastępczym” (proxy war) między niemal wszystkimi regionalnymi graczami, przez co stała się czymś w rodzaju soczewki, ogniskującej większość starych i wiele nowych problemów w relacjach między państwami Bliskiego Wschodu. Na dodatek tamtejsze konflikty są podgrzewane przez zaangażowanie – nie zawsze konstruktywne – potęg globalnych, które bezwzględnie wykorzystują dramat syryjski do realizacji własnych interesów.

Izrael na razie uniknął bezpośredniego niekorzystnego wpływu sąsiedztwa tego konfliktu, ale to, że syryjskie piekło nie ogarnęło jeszcze państwa żydowskiego, powinno być uznane za wielki sukces tamtejszych strategów i dyplomatów. Wraz z upływem czasu wojna w sąsiednim kraju zaczyna jednak pośrednio wpływać na strategiczną pozycję Tel Awiwu-Jafy. Do najważniejszych negatywnych czynników należy zaliczyć wzrost znaczenia Islamskiej Republiki Iranu, umocnienie się jego wpływów w Iraku i Libanie, a także eskalację aktywności islamskiego fundamentalizmu sunnickiego i terroryzmu w całym regionie. Równie niekorzystne dla Izraela są też zmiana taktyki Turcji (która w szybkim tempie radykalizuje się i odsuwa od Zachodu) i wzrost bezpośredniego zaangażowania (także militarnego)
Rosji na Bliskim Wschodzie.

Epoka lodowcowa

Na ogromne geopolityczne kłopoty Izraela miał jednak wpływ nie tylko chaos w jego otoczeniu międzynarodowym. Istotne są też niekorzystne zmiany w stosunkach z sojusznikami, szczególnie ze Stanami Zjednoczonymi. Gdy dekadę temu pojawiły się pierwsze opinie (wówczas formułowane jeszcze w sposób niepewny i opatrzone wieloma zastrzeżeniami), w których wskazywano na problemy w relacjach Tel Awiwu-Jafy z Waszyngtonem – niemal nikt nie traktował ich poważnie. Teraz nie ma już chyba żadnych wątpliwości, że izraelsko-amerykańskie relacje przeżywają największe ochłodzenie w historii. Na ten stan złożyło się wiele elementów, ale bardzo ważny jest ośmioletni okres prezydentury Baracka Obamy, którego administracja na arenie międzynarodowej kierowała się głównie pobudkami ideologicznymi, a nierzadko wręcz idealistycznymi.

Skutkiem takiej woluntarystycznej polityki zagranicznej Waszyngtonu było m.in. przedwczesne wycofanie sił amerykańskich z Iraku w 2011 roku (pośrednio skutkujące późniejszym powstaniem Państwa Islamskiego i jego kalifatu) czy równie pochopne zakończenie operacji militarnej NATO w Afganistanie (rok 2014). Rezultatem prymatu ideologii nad realizmem w polityce międzynarodowej Obamy stało się także stopniowe, ale zauważalne zaostrzenie kursu wobec Izraela i ochłodzenie wzajemnych, dotychczas niezwykle bliskich, relacji. W głównej mierze był to efekt odrzucenia przez Izraelczyków planów administracji USA dotyczących rozwiązania kwestii palestyńskiej. Sztandarowego projektu politycznego Obamy, który wraz z polityką resetu wobec islamu oraz normalizacją stosunków z Iranem wyznaczał główne kierunki polityki Waszyngtonu wobec regionu bliskowschodniego w czasie obu kadencji prezydenta. Tymczasem skuteczna realizacja przez Stany Zjednoczone choćby już jednego elementu z tej triady oznaczała wejście na kurs kolizyjny z fundamentalnymi interesami Izraela. Wszystkie trzy stanowiły dla państwa żydowskiego śmiertelne wręcz zagrożenie.

Jakby tego było mało, kluczowe mocarstwa i kraje europejskie – te same, których rządy i opinia publiczna od lat niechętnie patrzą na politykę Izraela wobec Palestyńczyków i świata islamu – poparły takie działania USA. Zresztą w wielu państwach starej Unii Europejskiej zaczyna odżywać demon antysemityzmu, karmiony ideologicznymi hasłami propalestyńskiej nowej lewicy, skumulowanymi długookresowymi efektami polityki multikulti oraz rosnącą w siłę pozycją diaspory muzułmańskiej. Paradoksalnie, dzisiaj to środowiska i ugrupowania szeroko rozumianej europejskiej prawicy są największymi obrońcami i sprzymierzeńcami Izraela oraz społeczności żydowskich żyjących w Europie.

Społeczność postheroiczna

Warto też wspomnieć o wielu elementach rzutujących na pozycję strategiczną Izraela, o których rzadko się wspomina w kontekście tego tematu. Chodzi o czynniki wewnętrzne – społeczne, demograficzne, polityczne i kulturowe – które mają coraz większy wpływ na funkcjonowanie państwa izraelskiego. Ich oddziaływanie jest trudne do zbadania empirycznymi metodami, ale wytrawni obserwatorzy życia społeczno-politycznego (nie tylko izraelskiego, problemy te są bowiem tożsame dla wielu liberalnych społeczeństw z wysoko rozwiniętych, bogatych państw szeroko rozumianego Zachodu) są w stanie uchwycić już pewne procesy.

Jednym z nich jest malejąca liczba urodzeń. W Izraelu w ciągu kilku ostatnich lat możemy odnotować spadek rzędu tysiąca rocznie (przy ogólnym przyroście naturalnym na poziomie 1,7%). W kraju, w którym demografia ma bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo narodowe, oznacza to potencjalny problem. Skoro na świat przychodzi coraz mniej obywateli, konieczne jest ich zdobywanie w inny sposób. Jedną z metod jest zwiększona imigracja do Izraela osób wyznania mojżeszowego z całego świata – w praktyce głównie z obszarów byłego Związku Sowieckiego. Jednak ci naprawdę ideowi (i religijni) żydzi, którzy chcieli emigrować z Europy Wschodniej, już dawno do Izraela przybyli. Teraz, zachęcani szczodrymi obietnicami rządu izraelskiego, przyjeżdżają ludzie, którzy często nie znają języka hebrajskiego, a nawet tradycji, kultury i religii swych przodków. Przywożą za to własne, specyficzne postsowieckie nawyki i elementy kulturowe. Ich asymilacja, głównie na poziomie kulturowo-religijnym i edukacyjnym, jest niezwykle trudna i pochłania olbrzymie koszty. Budzi też kontrowersje polityczne, imigranci są bowiem osadzani głównie na spornych z Palestyńczykami obszarach Zachodniego Brzegu.

Miniona dekada względnego spokoju w życiu Izraelczyków sprawiła również, że w tamtejszym społeczeństwie w wiek dojrzały wchodzi pokolenie, które nie pamięta żadnej dużej wojny. Do ostatniego konfliktu na większą skalę, angażującego cały naród i wszystkie struktury państwa, doszło w Izraelu w 2006 roku (tzw. druga wojna libańska). Wówczas kilkuletnie dzieci dzisiaj osiągają dorosłość i cieszą się z ostatnich dziesięciu lat życia bez grozy wojny, bombardowań czy ostrzału rakietowego. Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy wychowywali się na Zachodnim Brzegu (w osiedlach osadników żydowskich) czy w regionach Izraela graniczących ze Strefą Gazy, notorycznie nękanych rakietowymi wyczynami artylerzystów palestyńskiego Hamasu. Jest to w Izraelu sytuacja niebywała, która rodzi jednak wiele nieoczekiwanych i niekorzystnych dla państwa konsekwencji.

Otóż okazuje się, że dorastanie w warunkach relatywnego spokoju, a do tego w realiach ekonomicznej prosperity i dynamicznego rozwoju nowoczesnych technologii komunikacyjnych sprawia, że pokolenie beneficjentów pokoju w dużej części jest negatywnie nastawione do jakiejkolwiek aktywności militarnej – nawet w obronie kraju. Socjologowie i rabini biją na alarm, a politycy, wojskowi planiści oraz eksperci z dziedziny bezpieczeństwa już zastanawiają się, jak zapewnić w najbliższych latach odpowiedni poziom moralny i ideowy nowych kadr dla sił zbrojnych i struktur bezpieczeństwa państwa. Zwłaszcza w izraelskich realiach, gdzie obowiązuje powszechny pobór do armii, bez względu na płeć.

Problem jest dzisiaj jeszcze marginalny, ale już za kilka lat może stać się rzeczywiście poważny. Potwierdziłyby się wówczas w odniesieniu do państwa żydowskiego prorocze słowa jednego z irańskich polityków sprzed ponad dekady: „Ludzie Zachodu nie mają dziś woli walki. Ten fenomen nie jest jednak nowy – wszystkie imperia w przeszłości doprowadzały do pojawienia się takiego typu ludzi: nastawionych materialistycznie, przyzwyczajonych do życia w luksusie i wygodzie, unikających nadmiernego ryzyka i pozbawionych woli walki oraz ponoszenia wyrzeczeń”. Zachodnia socjologia i psychologia społeczna ukuła już określenie dla tego etapu rozwoju społeczeństw bogatych państw zachodnich: społeczność postheroiczna.

Manna z nieba

Przed Izraelem zatem wiele wyzwań. Do starych kłopotów, takich jak agresywność lub nieprzewidywalność arabskich sąsiadów, doszły nowe – w postaci choćby nieuchronnych zmian w zachowaniu i postawach młodego pokolenia czy kulturowych i politycznych problemów z rosyjskojęzycznymi imigrantami z krajów dawnego ZSRS. Nie powinno zatem dziwić, że izraelskie elity rządowe z wielką nadzieją przyjęły wybór Donalda Trumpa na kolejnego prezydenta USA. Choć to, jakie będą jego decyzje odnośnie do kluczowych trudności i wyzwań płynących z regionu MENA wciąż pozostaje w większości zagadką, z perspektywy Tel Awiwu-Jafy wszystko będzie i tak lepsze niż kolejna prezydentura demokratów.

Pierwsze decyzje i wypowiedzi prezydenta Trumpa oraz jego głównych współpracowników, odpowiedzialnych za politykę zagraniczną, zdają się potwierdzać wcześniejsze przypuszczenia, że strategia USA wobec największych wyzwań i zagrożeń z regionu blisko-wschodniego ulegnie radykalnym zmianom, które przynajmniej w części mogą okazać się zgodne z interesami i celami strategicznymi państwa żydowskiego. Chodzi tu np. o zaostrzenie amerykańskiego kursu wobec Iranu czy bardziej realistyczne podejście do kwestii palestyńskiej. Przewidywany powrót do dawnej sieci sojuszy w regionie oznaczałby natomiast, że „epoka lodowcowa” w relacjach amerykańsko-izraelskich może wreszcie ostatecznie przejść do historii. Tel Awiw-Jafa czeka na taki reset w relacjach ze swym najważniejszym sojusznikiem niemal jak na mannę z nieba.

Tomasz Otłowski

autor zdjęć: IDF





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO