Dziesiątki zabitych, przynajmniej kilkanaście zniszczonych lub zdobytych pojazdów, dwa uszkodzone śmigłowce i wielu jeńców – to bilans trzydniowej bitwy w północnym Mali, w której tuarescy rebelianci rozgromili oddziały rządowe i wspierającą je Grupę Wagnera. Jeszcze zbyt wcześnie, by jednoznacznie przesądzać, jakie będą długofalowe skutki tego starcia, jednak pewne jest, że nie pozostanie ono bez konsekwencji dla rosyjskiej obecności w Afryce.
Konflikt w Mali trwa od wielu lat i jak wiele konfliktów w Sahelu jest wielowymiarowy. W kraju aktywnie działają organizacje islamistyczne, takie jak lokalna gałąź Al-Kaidy Jama’a Nusrat ul-Islam wa al-Muslimin (JNIM) czy Państwo Islamskie Prowincji Sahelu. Na północy trwa rebelia Tuaregów, zrzeszonych w koalicji Cadre stratégique permanent pour la paix, la sécurité et le développement (CSP-PSD), którzy dążą do uzyskania niepodległości i oderwania regionu Azawad od Mali. Prezydent Assimi Goita, który przejął władzę po puczu w 2021 roku, zwrócił się o pomoc do Rosji i sprowadził do kraju Grupę Wagnera.
Obecna odsłona konfliktu nabrała rozpędu w listopadzie zeszłego roku, gdy z kraju wycofał się – wypędzony przez Goitę – kontyngent oenzetowski. Opuszczone przez niego bazy w Goa i Kidal, największych miastach Azawadu, natychmiast zajęły siły rządowe wraz z Grupą Wagnera. Kontrolowały one jednak tylko niewielką część regionu, głównie miasta i nieliczne drogi. Pustynne bezdroża pozostawały pod władzą Tuaregów.
Po zdobyciu miasta Kidal Grupa Wagnera rozpoczęła kampanię czystek i pacyfikacji. Okoliczne wioski były plądrowane i palone, a mieszkańcy podejrzewani o proseparatystyczne sympatie byli torturowani i mordowani. CSP-PSD regularnie donosiła o masakrach i czystkach, często wprawdzie bez żadnych dowodów, więc trudno byłoby te oskarżenia potwierdzić, gdyby nie to, że sami wagnerowcy lubowali się w publikowaniu w mediach społecznościowych zdjęć zrujnowanych domów lub okaleczonych ciał. „Po nas tylko popiół i dym”, pisał administrator jednego z prowagnerowskich kanałów na Telegramie pod zdjęciem szeroko uśmiechniętego wagnerowca na tle płonącej chaty.
Po spacyfikowaniu okolic Kidal armia malijska zaczęła zapuszczać się coraz dalej na północ. Najpierw, 22 lipca, Siły Zbrojne Mali (Malian Armed Forces – FAMa) i Grupa Wagnera pojawiły się w I-n-Afarak, małej ni to wiosce, ni placówce handlowej tuż przy granicy z Algierią. Bojówki Tuaregów wycofały się wcześniej na pustynię, więc siły rządowe po zniszczeniu paru domów i – jak twierdzą rebelianci – zabiciu kilku ludzi podejrzewanych o współpracę z rebeliantami opuściły miasteczko.
Kilka dni później, 25 lipca, konwój rządowej armii i wspierającego ją 13 Oddziału Szturmowego Grupy Wagnera pojawił się w innej przygranicznej wiosce – Tin Zaoutine. Tu jednak nie poszło im tak gładko jak w I-n-Afarak: Tuaregowie stawili opór. Doszło do walki, rebelianci w zasadzce uszkodzili przynajmniej jeden pojazd opancerzony. Seria starć, zasadzek i pościgów trwała do późnego popołudnia, gdy nad Tin Zaoutine nadciągnęła burza piaskowa i wymusiła przerwę w walce.
Burza ta postawiła siły rządowe i Rosjan w fatalnej sytuacji. Z jednej strony uniemożliwiła zarówno wycofanie się, jak i przylot śmigłowców, które mogłyby ich wesprzeć w walce, z drugiej – dała rebeliantom czas na sprowadzenie posiłków i otoczenie przeciwnika. Być może również JNIM skorzystała z tej przerwy, by ściągnąć swoje siły i wziąć udział w tym, co już wtedy zapowiadało się na pogrom.
Starcia trwały cały kolejny dzień. Wagnerowcy i malijscy żołnierze byli otoczeni, śmigłowiec Mi-24, który wysłano z Kidal na pomoc, awaryjnie lądował tuż za miastem, po tym jak – według rebeliantów – został zestrzelony albo – według źródeł powiązanych z Grupą Wagnera – uległ awarii. Z kolei Mi-8, który ewakuował rannych, dostał się pod ogień wielkokalibrowego karabinu maszynowego, w wyniku czego został uszkodzony, jednego członka załogi zabito, drugiego zaś raniono. Posiłki wysłane z Kidal utknęły po drodze, same wpadły w zasadzki Tuaregów i islamistów z JNIM.
Nocą z 26 na 27 lipca podjęto próbę wyrwania się z okrążenia, co początkowo nawet się udało. Konwój przebił się i ruszył na południe, szarpany po drodze przez podjazdy przeciwnika. Ostatecznie jednak wpadł w kolejną zasadzkę w niewielkiej pustynnej dolinie, zaatakowany z dwóch stron przez Tuaregów i JNIM, i został całkowicie rozbity. Większość zginęła, nieliczni żywi wagnerowcy i żołnierze rządowej armii zostali wzięci do niewoli.
Szczegóły starcia pozostają jeszcze niejasne, ale jedno nie ulega wątpliwości: jest to jedna z największych (o ile nie największa) klęsk Grupy Wagnera w historii jej zagranicznych ekspedycji. Zginęło kilkudziesięciu jej członków: według Tuaregów osiemdziesięciu, według źródeł prowagnerowskich – dwudziestu, a wnioskując z dostępnych nagrań pobojowiska – nie mniej niż trzydziestu–czterdziestu, łącznie z dowódcą 13 Oddziału Szturmowego. Nie jest to jeszcze pewne, ale wydaje się, że z całego oddziału Grupy Wagnera nikt się nie uratował.
Nie licząc udziału w wojnie w Ukrainie i walk o pola naftowe Conoco w Syrii, nigdy jeszcze nie poniosła ona tak dużych strat w pojedynczym starciu. W tamtych bitwach mierzyła się jednak odpowiednio z armią ukraińską i lotnictwem amerykańskim, tutaj – z pustynnymi partyzantami, których sami wagnerowcy nazywają pogardliwie pastuchami. Dwa dni po bitwie ukraiński wywiad wojskowy przyznał się wprawdzie do udzielenia wsparcia, opublikowano nawet zdjęcie grupy Tuaregów pozujących z ukraińską flagą, wśród których było trzech mężczyzn, którzy wyróżniali się znacznie jaśniejszym kolorem skóry, mogli być żołnierzami ukraińskich sił specjalnych, jednak główny ciężar bitwy spoczął na miejscowych rebeliantach.
Kilkudziesięciu zabitych to nie są straty, które robiłyby wrażenie na Rosji czy nawet na Grupie Wagnera, która w samym tylko Bachmucie straciła dwadzieścia tysięcy bojowników Niemniej bitwa pod Tin Zaoutine może mieć skutki wykraczające poza chwilową utratę inicjatywy przez malijskie siły rządowe.
Klęska spadła na Grupę Wagnera w najtrudniejszym dla niej momencie. Po śmierci Prigożyna i Utkina organizacja dowodzona jest przez Antona „Lotosa” Jelizarowa, który nie cieszy się takim szacunkiem jak jego poprzednik. To nie pozostaje bez konsekwencji. Kilku legendarnych członków tzw. Rady Dowódców odeszło już z Grupy Wagnera z powodu konfliktów z Jelizarowem i pociągnęło za sobą wielu spośród najbardziej doświadczonych bojowników. Na tak podkopaną reputację „firmy” spada cios w postaci pogromu pod Tin Zaoutine. Żywy w Afryce mit Grupy Wagnera jako niezwykle sprawnej maszyny bojowej upada.
A na tym micie w dużej mierze opierała się rosyjska obecność wojskowa w Afryce. Rosja buduje sieć sojuszy na tym kontynencie, oferując w zamian najemników, którzy mają zapewnić bezpieczeństwo dyktatorom i wspomóc miejscowe siły zbrojne w walce z rebeliantami i dżihadystami. Dyktatorzy ci mogą więc zadawać sobie pytanie: jaki jest pożytek z rosyjskich „instruktorów”, czy to z Grupy Wagnera, czy z podległego ministerstwu obrony Korpusu Afrykańskiego, jeśli sprawdzają się tylko w paleniu wiosek i mordowaniu cywilów, a uzbrojony przeciwnik sprawia im krwawą łaźnię? Wiarygodność rosyjskich gwarancji bezpieczeństwa właśnie rozpadła się w pył pod Tin Zaoutine.
komentarze