Nocną ciszę na poligonie przerywa huk nadlatującego Black Hawka, za nim pojawia się kolejny. Jeszcze chwila, a gunnerzy siedzący w oknach śmigłowców namierzą cele i rozpoczną strzelanie. Ogień z broni pokładowej rozświetla ciemność. – Szkolimy się tylko tak, na ostro! Dając z siebie wszystko – mówią żołnierze z załóg Black Hawków z Zespołu Lotniczego JW GROM.
Zespół Lotniczy Jednostki Wojskowej GROM szkolił się na poligonie w Nadarzycach i Darłowie. Wspólne loty żołnierze wykonywali z pilotami ze Stanów Zjednoczonych. Najważniejszym elementem dla załóg Black Hawków było strzelanie. – To jest taki top level naszego szkolenia – mówi Kuba, dowódca Zespołu Lotniczego GROM-u. – Nie używamy amunicji ćwiczebnej. Wszystko idzie na ostro. Tylko tak trenujemy – dodaje. W szkoleniu brały udział całe załogi, ale najważniejsi w tym wypadku byli gunnerzy, czyli osoby, które na pokładzie śmigłowca odpowiadają przede wszystkim za uzbrojenie. Choć do ich zadań należy też m.in. osłona operatorów podczas desantu.
Strzelanie ze śmigłowca
Jednym ze strzelców jest „Święty”, który doświadczenie zdobywał m.in. w 7 Eskadrze Działań Specjalnych oraz na kursach w Stanach Zjednoczonych. – Uzbrojenie w Black Hawku możemy dowolnie konfigurować. Do dyspozycji mamy karabiny maszynowe, które można montować w oknach śmigłowca albo w rozsuniętych drzwiach – wyjaśnia „Święty”. – Wszystko zależy od tego, co nas czeka, ile amunicji weźmiemy na pokład, czy zabieramy operatorów. Zmiennych jest sporo – dodaje. Do jego zadań należy m.in. załadowanie broni i ciężkich skrzyń na pokład śmigłowca. Są one po brzegi wypełnione amunicją. Ilość broni robi wrażenie. – Mimo że śmigłowiec jest bardzo dobrze uzbrojony, to mam już za sobą etap ekscytacji. Raczej z każdej takiej roboty staram się coś wynieść, nauczyć czegoś nowego – przyznaje „Święty”.
W Nadarzycach odbyło się kilkadziesiąt takich lotów, a broń była w przeróżnych konfiguracjach. Śmigłowiec jest zawsze uzbrojony odpowiednio do zadań, które będą wykonywać lotnicy i operatorzy. – Nasz Black Hawk to śmigłowiec wsparcia bojowego, broń na pokładzie jest po to, by osłonić chłopaków, których wysadzamy i zabieramy – mówi „Święty”. – Jesteśmy od osłony i wsparcia, a nie do prowadzenia walk w powietrzu – zaznacza Kuba.
I choć właśnie ten element szkolenia jest przeznaczony głównie dla gunnerów, to piloci również mają się czego uczyć. Załoga musi być ze sobą doskonale skoordynowana. Gdy gunner lokalizuje cel, pilot ma dotrzeć w miejsce, z którego można będzie go zlikwidować. Musi odpowiednio ustawić śmigłowiec, tak by gunner mógł oddać strzały. Jeszcze trudniejsze jest zgranie działania załóg kilku śmigłowców. – Poważna sprawa, trzeba się mocno skupić. Ale dajemy radę, idziemy do przodu – mówi krótko dowódca.
Ponieważ wojska specjalne działają przede wszystkim w nocy, specjalizacją lotników z GROM-u musi być latanie w goglach noktowizyjnych. – W nocy kiepsko widać cele na poligonie, zwłaszcza że specjalnie ich nie oświetlamy – mówi Kuba. Lokalizowanie celu to zadanie gunnera albo pilota, którzy wskazują go laserami. Chwilę później rozlega się huk wystrzałów, a ciemny poligon rozświetla ogień.
Wylądować na platformie
Jeszcze ostatnie nocne strzelanie. Noc to idealna pora, by polecieć na platformę wiertniczą. Jest ona oddalona od brzegu o kilkadziesiąt mil morskich. – Ponieważ nie mamy dostępnych dla nas okrętów z tzw. helideckiem, czyli miejscem do lądowania i startu śmigłowców, ćwiczymy ten manewr właśnie na platformie – wyjaśnia Kuba. – A jako że należy ona do infrastruktury krytycznej kraju, lecąc tam, poznajemy również jej budowę, słabe i mocne punkty, miejsca, w których przebywają ludzie. Ta wiedza może być niezbędna, gdyby doszło na przykład do ataku terrorystycznego – wyjaśnia dowódca lotników.
Platformy, na których ćwiczą lotnicy, mają określone wymiary, które z punktu widzenia żołnierzy są bardzo ważne. – Istotna jest wysokość nad poziomem morza, ale też to, że platforma jest naprawdę maleńkim punktem na morzu, wokół którego znajdują się wielkie dźwigi. Trzeba dobrze zaplanować lądowanie. Nie twierdzę, że to jest jakiś wyczyn, ale bardzo ważna umiejętność, którą trzeba wyćwiczyć – mówi Kuba. W tym wypadku liczy się nie to, jak szybko wykonają zadanie, ale precyzja. – Zdarzało się, że miejsca było tak mało, że koła śmigłowca niemal dotykały krawędzi platformy – przyznaje specjals.
Ale platforma to też miejsce, gdzie operatorzy ćwiczą. – Gdyby coś się na niej działo, chłopaki zejdą na nią po linach. A my nawet nie dotkniemy pokładu kołami – zaznacza dowódca. Przy takim desancie ważną rolę odgrywają znowu gunnerzy. – Odpowiadam za to, by naprowadzić pilota na punkt, w którym ma zawisnąć. Potem za wypuszczenie liny i sprawny desant operatorów – opowiada jeden z gunnerów. Śmigłowiec musi być w takiej chwili jak najniżej nad punktem, na który desantują się operatorzy. Cały manewr powinien być wykonany bardzo szybko. – Po wszystkim liny nie wciągamy do środka, nie ma na to czasu. Wciągnięcie nawet najkrótszej zajmuje kilkanaście sekund, a tyle wystarczy, by na przykład do nas strzelić – wyjaśnia „Święty”.
Czy może być trudniej? – Zawsze! – mówi z uśmiechem jeden z gunnerów. Zdarza się, że trzeba zabierać operatorów z bardzo ciasnych miejsc albo z maleńkiej polany w środku lasu, gdzie nie ma szans na wylądowanie. Trzeba wówczas użyć techniki linowej zwanej „na grono”. Żołnierze podczepiają się do liny, ale nie wchodzą na pokład. Są transportowani w bezpieczne miejsce uczepieni do liny jeden po drugim, jak grono owoców. – Bardzo ważne jest to, żeby śmigłowiec w czasie podnoszenia chłopaków szedł do góry jak winda. Zdarza się, że podczas podnoszenia pilot trochę cofa maszynę. Lina wtedy zaczyna się kołysać, a to już jest niebezpieczne dla operatorów – opowiada jeden z pilotów. Za to, by manewr się udał, odpowiada gunner, którego zadaniem jest w porę zauważyć każde odchylenie. – Potrzeba dużego opanowania, bo tu chodzi i o zdrowie, i o życie. Muszę pilnować choćby tonu swojego głosu, gdy komunikuję się z pilotami, bo nawet taka zmiana może wpłynąć na ich działania. Staram się mówić spokojnie, jednostajnie, żeby moja wypowiedź była płynna, aby nie było słychać zdenerwowania – przyznaje „Święty”.
Przede wszystkim: plan
Które z tych wszystkich zadań jest dla lotników najważniejsze? – Jeszcze o nim nie powiedzieliśmy. Najważniejsze jest planowanie – zaskakują nas piloci. Każdy lot musi być bardzo drobiazgowo zaplanowany. – Dużą wiedzę dotyczącą planowania zyskaliśmy podczas współpracy z żołnierzami z innych państw. Na międzynarodowych ćwiczeniach mieliśmy okazję podpatrywać ich planowanie, porównywać nasze sposoby i koncepcje – mówi „Świr”, pilot Black Hawka. – Ale najwięcej dała nam współpraca z zespołami bojowymi naszej jednostki. Wiemy, czego chłopaki od nas oczekują, i możemy planować, jak to zrobić. To działa też w drugą stronę, operatorzy mają świadomość naszych możliwości i też uwzględniają je w planie operacji – opowiada „Świr”.
Aby zdać sobie sprawę z tego, jak trudne jest planowanie operacji specjalnych, trzeba wiedzieć, że czasami trwa ono kilkanaście godzin, a nawet dni. W tym czasie powstają kolejne warianty, pojawiają się nowe dane, zmieniają się taktyki. – Musimy wiedzieć, jak wykonać zadanie, co nam grozi, jakich taktyk użyć i jakie zadanie czeka na chłopaków z zespołu bojowego. Mamy też zawsze kilka wariantów ewakuacji. Niezwykle drobiazgowa praca. To wszystko dlatego, że operacje specjalne mają wysoki, nawet bardzo wysoki stopień ryzyka. Dobre planowanie je minimalizuje – mówi „Świr”.
Powrót do hangarów, w których stacjonują śmigłowce, odbywa się późno w nocy. To prawie koniec pracy dla pilotów i gunnerów (czekają ich jeszcze briefingi po locie), ale dopiero początek dla techników, którzy muszą przeprowadzić obsługę maszyn, sprawdzić, czy Black Hawki nie mają żadnych usterek, umyć ich silniki, ze względu na zasolenie po lotach nad morzem. Na dzisiaj wystarczy. Jednak tuż przed wyjściem pada jeszcze pytanie: – To co mamy na jutro w grafiku?
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze